Spotkanie z Afryką
Na misje do Zambii wyjechałem w ósmym roku mojego kapłaństwa, 25 sierpnia 1990 roku. Trasa pokonana samolotem wiodła z Krakowa do Moskwy, z Moskwy na Maltę i potem do Afryki. Po długim locie z Malty samolot wylądował w Luandzie, stolicy Angoli. Wówczas do pokonania został już tylko ostatni odcinek z Luandy do Lusaki, stolicy Zambii.
Warto wspomnieć znak działania Opatrzności Bożej w czasie tej podróży. W samolocie z Krakowa do Moskwy spotkałem młodego Polaka, który mieszkał w Moskwie. Zwierzyłem się mu, że lecę jako ksiądz do pracy misyjnej w Zambii, po raz pierwszy w moim życiu do Afryki. Obiecał mi pomóc w Moskwie i zaprosił mnie na noc do swojego mieszkania. Rano po śniadaniu, ze względu na dzień wspomnienia Matki Bożej Częstochowskiej 26 sierpnia, wyraziłem pragnienie, by odprawić Mszę św. On zdeklarował się, że jest niewierzący, ale że słyszał o kaplicy akademickiej w domu studenckim i obiecał mi, że mnie tam zawiezie. Tak też się stało i po długim poszukiwaniu znaleźliśmy to miejsce. W małej kaplicy było wszystko potrzebne do odprawienia Mszy św., łącznie z polskim mszałem. On stanął w pobliżu ołtarza niczym usługujący ministrant.
Późnym popołudniem był wylot z Moskwy. Po raz pierwszy w hali lotniska spotkałem wielu czarnych młodych ludzi, którzy lecieli do Afryki tym samym co ja samolotem. Pierwsze lądowanie było na Malcie. Była noc z ciepłym i pachnącym kwiatami powietrzem. Na lotnisku w Luandzie było bardzo brudno, szczególnie zaniedbane były ubikacje, a na płycie lotniska zobaczyłem wiele rozbitych samolotów. Niedawno skończyła się w tym kraju wojna domowa. Kiedy wylądowaliśmy w Lusace, po wyjściu z samolotu uderzyło mnie dość ostre gorące powietrze. Pieszo przeszliśmy z samolotu do pomieszczeń lotniska. Wśród dość dużej grupy oczekujących na przybyszy spotkałem o. Michała Szubę SJ, który przyjechał, by mnie odebrać. Po skończonych formalnościach wsiadłem do samochodu i udaliśmy się do Kasisi, do domu jezuitów.
Było to w porze obiadowej, więc wkrótce zasiadłem z miejscową wspólnotą jezuitów do posiłku. Przed wyjazdem do Zambii Ojciec Prowincjał Bogusław Steczek zachęcał mnie, bym teraz dobrze się odżywiał, bo w Zambii będzie tylko porridge, czyli coś w rodzaju kaszki. Od razu przy pierwszym posiłku zauważyłem, że sobie żartował, bo obiad był obfity: z mięsem i warzywami. Po obiedzie miałem trochę wolnego czasu i możliwość odwiedzenia br. Józefa Boronia, który był już wtedy w podeszłym wieku i miał kłopoty z chodzeniem. Ktoś skomentował tę wizytę, że najstarszy misjonarz spotkał się z najmłodszym.
Pierwsza placówka
Tego samego dnia zostałem przewieziony przez o. Michała Szubę do Lusaki, do parafii św. Ignacego, mojego pierwszego domu na kontynencie afrykańskim. Tam zostałem poinformowany, że będę asystentem w pracach parafialnych u proboszcza parafii o. Charlesa Searsona, Irlandczyka.
Pierwsze dni nie były łatwe. Trochę się bałem wychodzić z domu, by gdzieś nie natknąć się na węża czy skorpiona. Przyzwyczajałem się też powoli do ludzi czarnoskórych, z którymi zacząłem się spotykać. Pamiętam, że parę dni po przyjeździe uczestniczyłem we Mszy św. pogrzebowej ofiary HIV i podczas rozdawania Komunii św. przyglądałem się egzotycznym twarzom ludzi, dla których zaczynałem moją pasterską posługę.
Warto wspomnieć jeszcze, że na początku mojego pobytu w Afryce o. Searson zorganizował dla mnie wizytę u arcybiskupa Lusaki Adriana Mun’gandu, by mnie przedstawić. W jego gabinecie usłyszałem, że spodziewał się mojego przyjazdu i zacytował Ojca Prowincjała Bogusława Steczka, że „posyła kogoś specjalnego do pracy misyjnej”. Arcybiskup pobłogosławił mnie, kreśląc duży krzyż i używając przy tym formuły w języku łacińskim.
W Lusace byłem dziewięć miesięcy. Zajmowałem się ministrantami, grupą charyzmatyczną, odprawiałem Msze św. i ciągle szlifowałem mój angielski. W Wielki Pątek wraz z młodzieżą urządziłem Drogę Krzyżową z Chrystusem niosącym krzyż. Pamiętam też niezapomnianą wycieczkę autobusem z ministrantami do Kasisi i na pobliskie lotnisko. Ministranci tak głośno śpiewali w autobusie, że puchły uszy. Główną myślą przyświecającą mi przy organizacji tej wycieczki była chęć, by młodzi zobaczyli groby pionierów chrześcijaństwa na ziemi zambijskiej: księży, sióstr i braci zakonnych, którzy przed laty zasiewali tu wiarę. A ministranci teraz wchodzą w życie Kościoła i kontynuują ich dzieło.
Na lotnisku zobaczyliśmy parę samolotów. Specjalnie dla nas wyjechały dwa samochody pożarowe, które są na lotnisku w ciągłym pogotowiu, w razie gdyby wydarzył się wypadek lub miało miejsce awaryjne lądowanie samolotu.
Dziękuję Bogu za okres pracy w Lusace. Obecnie z wdzięcznością wspominają mnie tam jeden miejscowy ksiądz oblat i siostra ze Zgromadzenia Córek Zbawiciela, mówiąc, że zainspirowałem w nich powołanie. W Lusace przy domu jezuitów założyłem ogródek z warzywami, który dawał mi dużo radości, szczególnie gdy przynosiłem coś do kuchni. Raz mój ogródek odwiedził biskup Corboy z Monze, który też spędzał swoje wolne chwile w ogrodzie. Pochwalił mnie, że mój ogródek jest lepszy od jego. Gdy opuściłem Lusakę, by uczyć się języka cibemba w Ilondoli, dostałem list z Lusaki od jednego z ojców, że zostało im po mnie dość dużo pomidorów.
Wyjazd do Ilondoli
Ojciec Prowincjał przeznaczył mnie do pracy w parafii Bwacha w Kabwe. Parafię tę nazywa się bemba ze względu na język, którego używają tam ludzie. Stąd pierwszy etap to nauka języka cibemba w szkole językowej Ojców Białych w Ilondoli na północy Zambii. Byłem tam przez dwa miesiące we wrześniu i październiku 1991 roku. Na kursie było kilku studentów: księży, sióstr zakonnych i świeckich z różnych krajów i z różnych Kościołów. Uczyły nas najczęściej młode miejscowe nauczycielki niczym matki uczące mówić małe dzieci. Pamiętam, że nie było to łatwe. Przeżywałem nawet wewnętrzny opór, czując, że obca kultura wciska się do mojego życia. Po wykładach mieliśmy trochę wolnego czasu. Wtedy przychodziły do nas miejscowe dzieci i była szansa, by uczyć się od nich. W październiku zorganizowałem modlitwę różańcową, dzieci było coraz więcej i modlitwy w cibemba łatwiej wchodziły do głowy.
Jednym z największych moich przeżyć w tym okresie było spotkanie z miejscową poetką, którą poprosiłem, by z angielskiego przetłumaczyła na język cibemba Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wyjechałem do Zambii z krakowskich Łagiewnik po okresie zastępstwa miejscowego kapelana o. Wojciecha Kubackiego SJ, więc głęboko w sercu miałem pragnienie, by zrobić coś dla Nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia. Prośba została spełniona, dostałem tłumaczenie, które potem zostało udoskonalone przez jednego z naszych wykładowców – „Ojca Białego”. W tym okresie nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia nie było jeszcze znane w Zambii.
Po dwóch miesiącach opuściłem Ilondolę z radością w sercu, że moja misja teraz się zacznie i że udało mi się coś zrobić na polu krzewienia kultu Bożego Miłosierdzia. Na obrazku prymicyjnym ja i mój brat Tadeusz, a byliśmy wyświęceni przez Ojca Świętego Jana Pawła II w 1983 roku, mieliśmy dwa wezwania: „Jezu Miłosierny, cali Twoi” i „Ave Maria”.
Pobyt w parafii Bawcha w Kabwe
W listopadzie 1991 roku dotarłem do Kabwe – mojej nowej parafii. Proboszczem był tam o. Felix Kalebwe SJ, Zambijczyk. W domu był też o. Antoni Froch, Polak, i o. John Mackoli, Irlandczyk. Teraz Pan Bóg przygotował dla mnie dwa lata pracy jako wikary i pięć lat posługi jako proboszcz w parafii Bwacha. Parafia była duża na peryferiach miasteczka Kabwe w centralnej części Zambii. Składała się z 12 wspólnot chrześcijańskich i stacji misyjnej w tzw. President’s Citizenship College – PCC [w Prezydenckim College’u Obywatelskim założonym w 1972 roku przez Zjednoczoną Partię Niepodległości Narodowej – przyp. red.].
Bwacha dało mi możliwość nie tylko propagowania kultu Bożego Miłosierdzia, ale też ubogacenia parafii nabożeństwem do Matki Bożej. Proboszcz o. Kalebwe miał plan, by w parafii urządzić pewnego rodzaju sanktuarium maryjne. Zamówił figurę Matki Bożej w afrykańskim stylu. Głównym materiałem, z którego została wykonana, był cement. Figura jednak nie przyjęła się, ludzie narzekali, że jest nieładna, ze zbyt obfitymi kształtami. Ojciec Kalebwe urządzał specjalne celebracje, by figurę ubierać w afrykański strój królowej. Zaprosił też arcybiskupa Kozłowieckiego na obrzęd poświęcenia. Obecność figury coraz bardziej stawała się kością niezgody wśród parafian. Kiedy o. Kalebwe został przeniesiony do Lusaki, chciałem tę figurę przenieść. Jednak była tak mocno zabetonowana, że wraz z przenosinami figura rozpadła się na kawałki.
Przygotowałem nowe miejsce na figurę Matki Bożej i dostałem ponadmetrową kopię Matki Bożej Niepokalanej z Irlandii, która ogólnie się podobała. Pamiętam, że sam malowałem kwiaty wokół groty i przy wejściu napisałem w języku cibemba: „Natuye kuli Maria”, co znaczy „Idźcie do Maryi”. Miejsce to szczególnie często odwiedzaliśmy w październiku. Przynosiłem wówczas do groty Najświętszy Sakrament, modliliśmy się na różańcu, a na koniec było błogosławieństwo.
Proboszcz i dziekan Kabwe
Pięć lat proboszczowania w Kabwe było dla mnie zaangażowaniem głęboko duchowym. Czułem wielką więź z ludźmi, a oni wyrażali wdzięczność i przywiązanie do mnie. W Kabwe zostałem dziekanem na dwa lata, co dało mi okazję odwiedzania innych parafii i udzielania sakramentu bierzmowania w imieniu biskupa. Jeździłem też do dość odległych stacji misyjnych.
Pewnej niedzieli po dwóch Mszach św. w Bwacha wyjechałem do stacji misyjnej w Chibwe. Tak się złożyło, że na koniec wizyty poproszono mnie o sakrament namaszczenia chorych w dość odległym miejscu od kościoła. Było już ciemno. W małym domku zastałem leżącą starszą kobietę. Katechista powiedział mi, że była bardzo oddana i aktywna w życiu Kościoła. Wyspowiadała się, udzieliłem jej Komunii św. i namaszczenia chorych. W drodze powrotnej jeden z ministrantów powiedział, że tego dnia udzieliłem sześciu sakramentów, bo były chrzty, spowiedzi, Komunia św., bierzmowanie, błogosławienie małżeństwa i na koniec sakrament namaszczenia chorych.
Podczas pobytu w Kabwe duszpasterską opieką otoczyłem oddaloną o około 20 km stację kościoła Świętej Eucharystii w tzw. PCC. Ojciec Władysław Gągolski SJ wybudował tam kościół, a mnie udało się doprowadzić elektryczność i wykopać studnię, która zaraz została nazwana studnią Jakuba. Po pewnych pertraktacjach ze wspólnotą kościoła powstała tam też grota maryjna. Miejsce to jest bardzo znane wśród Zambijczyków, ponieważ w pobliżu dużego kompleksu budynków dydaktycznych znajduje się tam duża skała podzielona na dziewięć części, z których każda reprezentowała jedną z zambijskich prowincji. Pierwszy prezydent państwa Kenneth Kaunda zbierał na tej skale delegacje z całego kraju. Tam rodziła się niepodległa Zambia.
W Kabwe podczas mojego pobytu udało mi się ogrodzić posiadłość kościoła około 400-metrowym murem z pustaków. Regularnie odwiedzałem w parafii wspólnoty chrześcijańskie, odprawiałem Msze św. blisko rodzin. Powstał też ruch odnowy dla młodych małżeństw. Przed opuszczeniem Kabwe po siedmiu latach zostałem zaproszony, by poświęcić kaplicę we wspólnocie chrześcijańskiej Shamabanse, której nadano imię Ojca Jakuba.
Spotkanie z kard. Adamem Kozłowieckim
Pobyt w Kabwe dał mi też możliwość odwiedzania kard. Adama Kozłowieckiego najpierw w Mulungushi St Paul’s, a potem w Mpunde.
W St Paul’s kardynał miał mały domek w pobliżu szkoły średniej prowadzonej przez Marist Brothers. Przyjmował mnie bardzo ciepło. W Mulungushi obiady przynosiły mu Siostry Służebniczki. Kardynał dzielił się ze mną wieloma wspomnieniami, także tymi z Dachau. Mówił, że za czasów Hitlera nauczył się oszukiwać, kraść i nie chodzić do spowiedzi.
Warunki życia kardynała były lepsze w Mpunde. Bardzo tam dbał o niego ks. Jan Krzysztoń. W czasie pobytu w Mpunde otrzymał nominację kardynalską. Arcybiskup Kozłowiecki bardzo włączał się w posługę duszpasterską w parafii, spowiadał w każdą sobotę w głównym kościele. Dziękował mi też za pisanie artykulików do „Echa z Afryki”, bo dzięki wiadomościom o Afryce ludzie interesują się misjami.
Doktor Wiśniewski i obraz Bożego Miłosierdzia
Podczas mojego pobytu w Kabwe poznałem polskiego lekarza Piotra Wiśniewskiego, który był zafascynowany nabożeństwem do Bożego Miłosierdzia. Dowiedział się o mnie i odwiedził mnie w Kabwe. Zapraszał mnie wiele razy do siebie w Lusace. Choć nie miał w tym kierunku wykształcenia, namalował dwa obrazy: Matki Bożej i Jezusa Miłosiernego. Był też w kontakcie z o. Wincentym Cicheckim SJ, który pomagał mu w szerzeniu kultu Bożego Miłosierdzia. Ojciec Cichecki załatwił z arcybiskupem Lusaki Adrianem Mun’gandu imprimatur na koronkę, obrazki i nowennę do Bożego Miłosierdzia po angielsku i w miejscowych językach. Dużą liczbę obrazków wydrukował i opłacił doktor Wiśniewski. Były one drukowane u salezjanów w Lusace.
Obraz doktora Wiśniewskiego został poświęcony przez ówczesnego nuncjusza apostolskiego dla Zambii i Malawi w Lusace w 1993 roku, w dniu beatyfikacji Siostry Faustyny. Ojciec Cichecki przygotował żywą liturgię z tańczącymi dziewczętami w sanktuarium maryjnym w Lusace. Celebracja i poświęcenie obrazu pędzla doktora Wiśniewskiego były pierwszymi publicznymi aktami drogi nabożeństwa Bożego Miłosierdzia w Zambii. Obraz ten został mi później przekazany i umieściłem go w naszym parafialnym kościele w Kabwe. Od momentu beatyfikacji Siostry Faustyny nabożeństwo zaczęło się szybko rozwijać. Duży wpływ na to mieli salezjanie, którzy ufundowali pierwszy kościół Bożego Miłosierdzia. Jakiś czas później powstała również pierwsza parafia pw. św. Siostry Faustyny w Lusace.
Warto też w tym miejscu wspomnieć historię obrazu Chrystusa Miłosiernego namalowanego przez Adolfa Hyłę, który do Zambii, do Katondwe, przywiózł z Polski w latach 60. o. Jan Waligóra SJ i umieścił go w miejscowym kościele. Jednak gdy Stolica Apostolska zakazała szerzenia nabożeństwa Siostry Faustyny, ówczesny arcybiskup Lusaki Adam Kozłowiecki kazał zdjąć obraz. Wizerunek Chrystusa został przeniesiony do jednej ze stacji misyjnych. Tam przetrwał do czasu, gdy decyzja Stolicy Apostolskiej została zmieniona. Obrazem zainteresowała się polska lekarka pracująca w szpitalu w Katondwe. Za jej staraniem obraz wrócił do głównego kościoła. Parę lat później przywieziony został do Polski na konserwację, po której wrócił do Zambii. Przed powrotem do Katondwe obraz odwiedził kilka parafii w Lusace.
Zanim obraz wrócił do Zambii, zwrócono się do mnie, bym napisał do Łagiewnik prośbę o relikwie św. Faustyny pierwszej klasy i udało się, otrzymaliśmy je. Teraz w Katondwe po prawej stronie kościoła jest ołtarz z obrazem i relikwiami św. Faustyny Kowalskiej.
Przenosiny do Mumbwa
W listopadzie 1998 roku zostałem przeniesiony przez Ojca Prowincjała Rona Hidaka do następnej parafii w Mumbwa. Miejsce to jest usytuowane 140 km na Zachód od Lusaki. Ze względu jednak na nowy język, który jest tam używany – cinjanja, dostałem dwa miesiące na naukę i zamieszkałem w Lusace. Chodziłem na lekcje do starszej pani, która miała duże doświadczenie, bo przede mną uczyła siostry zakonne i innych księży. W okresie pobierania nauki 2 lutego 1999 roku zmarła moja mama. Pojechałem na pogrzeb, a potem spędziłem trzy miesiące z moim ojcem. Do Mumbwa przyjechałem w maju. Był tam już parę miesięcy mój asystent o. Józef Matyjek SJ. Parafia była duża, większa od tej w Kabwe, z 25 stacjami misyjnymi. Rozciągała się ze wschodu na zachód na 140 km, a z północy na południe na 80 km. Na miejscu był z nami też o. Jan Kiełbasa SJ, który uczył w szkole średniej.
Cdn.
Kraków, 2 kwietnia 2021, podczas wakacji w Polsce