Ojciec Jan Beyzym wyznał kiedyś przeoryszy Karmelu łobzowskiego, że od młodych lat miał powołanie do kapłaństwa, że było mu ciężko i obco żyć wśród świata, że marzył o sutannie, a strój świecki raził go i nie miał w nim upodobania. Po osiemnastu latach życia zakonnego była w nim żywa pamięć o szczęściu iradości, jakimi napełniły go słowa ojca Henryka Jackowskiego, jego mistrza nowicjatu: „Jesteś przyjęty” i gdy zamknęła się za nim furta klasztorna.
Radość powołania zakonnego
Powołanie zakonne jest łaską i darem Boga. Trzeba zatem „prosić Pana Jezusa o wytrwanie w powołaniu”. Dla ojca Beyzyma największą karą byłaby utrata powołania. Wolałby sto trądów i sto śmierci niż być poza zakonem jako człowiek, który porzucił swoje powołanie. Zawinione opuszczenie zakonu porównywał do potępienia.
Powołanie dane od Boga jest szczęściem i radością na ziemi. Trzeba je jednak chronić i zabezpieczać przed osłabnięciem i utratą. „Bo kto stoi, niech uważa, żeby nie upadł” (1 Kor 10,12). Zamienić zakon na świat, to tak jakby zamienić niebo na piekło. Z bojaźnią świętą ojciec Beyzym modlił się o wytrwanie w powołaniu i szczerze, pokornie bał się jego utraty jak piekła. Sama myśl o utracie powołania budziła w nim grozę i wzruszała go do łez. Na szczęście Pan Jezus, dając powołanie, daje także łaskę stanu potrzebną do wytrwania w nim. Ojciec Beyzym był moralnie pewny, że ma powołanie do Towarzystwa Jezusowego i do pracy wśród trędowatych, a dowodem tego, jak sądził, było zdrowie i siły do tej pracy i służby tak trudnej.
Co daje człowiekowi prawdziwe powołanie? Obok radości i szczęścia, także wolność i swobodę służenia Bogu w zakonie, bo wszystko czyni chętnie, z miłości, bez przymusu. „Zakon to raj na ziemi, a świat to więzienie. W zakonie jest prawdziwa swoboda, wesele, radość i pewna droga do nieba”.
Wielki czciciel Maryi nie zapominał o Jej roli w budzeniu powołań. To Ona „zaludni Karmele dobrymi powołaniami”.
Powolanie pewną drogą do zbawienia
Ceniąc nad życie swoje powołanie, ojciec Beyzym dziękował całym sercem za tę łaskę jako gwarancję zbawienia, bo odrywała go od grzesznego świata i jego spraw pochłaniających, a odwracających od spraw Bożych.
Na podstawie doświadczenia zdobytego wdługim życiu zakonnym ojciec Beyzym zdawał sobie dobrze sprawę z tego, co osłabia powołanie i prowadzi do jego utraty. Bardzo bolał nad tymi, którzy opuszczali zakon, i wiedział, jakie tego były przyczyny. Rozluźnienie karności i brak miłości wzajemnej czyni z klasztoru piekło. Pośrednio widać w tym przestrogę dla przełożonych zakonnych, którzy mają obowiązek dbać o karność i miłość bratnią we wspólnocie.
Pan Jezus wybiera tych, których chce, aby szli i owoc przynosili (por. J 15,16). Następujące po sobie etapy powołania i życia zakonnego – od nowicjatu aż do uroczystej profesji – są tymi krokami naprzód. Trzeba było przypomnieć tę prawdę Matce Magdalenie i upomnieć ją, żeby nie żałowała okresu nowicjatu, ale szła mężnie naprzód i owocowała dobrem na każdym etapie służby Bożej w zakonie. Jest to bowiem proces ustawicznego wzrastania i dojrzewania w powołaniu zakonnym, co dziś nazwalibyśmy formacją ciągłą.
Egzorta o powołaniu
Dwa miesiące przed śmiercią ojciec Beyzym wygłosił do współpracujących z nim w Maranie sióstr zakonnych od św. Józefa z Cluny egzortę o powołaniu. Była ona wiernym streszczeniem nie tyle jego poglądów na temat powołania zakonnego, ile świadectwem osobistym, bo on nigdy nie mówił tego, czego sam nie wprowadzał w życie.
Celem egzorty było odnowienie gorliwości w życiu zakonnym. Najpierw pytanie: Czego żąda od nas nasze powołanie? Większej troski o zbawienie własne w zabezpieczeniu od zgubnych wpływów świata. Rzecz znamienna, że ojciec Beyzym nie mówił w tym miejscu o zbawieniu bliźnich, choć powie o ich zbudowaniu. Łaską Bożą jest powołanie zakonne w wolności do naśladowania Jezusa Chrystusa w dźwiganiu krzyża na co dzień. Powołanie jest dowodem miłości Bożej ku nam. Ta miłość Boża, która nas wybiera, pomaga także w dźwiganiu wybranego przez nas krzyża.
Konkretnie pytał dalej ojciec Beyzym, jaki jest ten mój krzyż? To przede wszystkim moje śluby zakonne i płynące z nich codzienne obowiązki. Jak jesteśmy wierni ubóstwu zakonnemu? Czy chcemy naprawdę doświadczać jego skutków i żyć w zależności jak ludzie prawdziwie ubodzy? Czy nie za dobrze nam się powodzi, gdy mamy wszystko potrzebne do życia, a nawet to, co służy przyjemności?
Wierność w przestrzeganiu ślubów
Ślub czystości, odrywając nas od cielesnych przyjemności, przybliża nas do Boga i daje nam swobodę służenia Bogu i bliźnim (por. 1 Kor 7,32-35). Przez ślub posłuszeństwa wyrzekamy się samowoli, wydając się woli Bożej ukazywanej nam przez naszych przełożonych. Ofiara z własnej woli jest szlachetnym darem, pomaga nam iść w ślady posłusznego Zbawiciela, który jest naszą drogą do Ojca, stawszy się posłusznym aż do śmierci na krzyżu (por. Flp 2,8). Ten ślub daje nam pewność, że idziemy dobrą drogą do nieba. Jest on równocześnie wyrazem naszej wolności, bo nikt nie jest przymuszony do zakonnego posłuszeństwa, lecz jest to ofiara w pełni dobrowolna.
Nasz krzyż zakonny, ciągnął dalej ojciec Beyzym, nie jest za ciężki, bo jest tylko cząstką („trzaseczką”) krzyża Jezusowego. Krzyż Jezusa i Maryi oraz naszych braci i sióstr cierpiących i prześladowanych z powodu wiary jest bez porównania cięższy. A Pan Jezus i tak nas wynagradza za ten niezbyt ciężki krzyż i obiecuje nam życie wieczne, jeśli tylko wytrwamy w wierności powołaniu do śmierci.
Dalej pytał ojciec Beyzym, jak niesiemy ten nasz krzyż powołania? Czy upodabniamy się coraz więcej („magis”) do naszego Mistrza, podążając za Nim coraz bliżej? Czy żyjemy duchem zakonu, trzymając się reguł świętych, które bronią nas przed zejściem na manowce?
Potrzeba nabożeństwa do Matki Bożej
Oczywiście nie mogło zabraknąć w tej egzorcie, jak w każdej egzorcie ojca Beyzyma głoszonej siostrom czy trędowatym, Matki Najświętszej. Dlatego pytał, czy mamy prawdziwą miłość i nabożeństwo do Maryi, bo Ona jest najlepszym zabezpieczeniem na drodze naszego powołania. „Robiąc zawsze i wszędzie wszystko z Maryją, przez Nią i dla Niej, możemy być pewni, że dojdziemy do naszej prawdziwej, wiecznej ojczyzny”.
Będąc realistą, ojciec Beyzym przypominał, że w powołaniu zakonnym potrzebna jest czujność i sprawdzanie naszej wierności i gorliwości. Jesteśmy ustawicznie narażeni na pokusy i prześladowania, ale z pomocą Boga i Maryi możemy i powinniśmy pozostać wierni naszemu powołaniu, nawet w małych sprawach, dając zbudowanie bliźnim.
Trzeba zatem wciąż wracać do pierwotnej gorliwości, broniąc się przed duchem świata i przed ostygnięciem naszej miłości. Badajmy siebie, przepraszajmy Boga za nasze winy i zaniedbania. Prośmy Maryję o pomoc i módlmy się za cały nasz zakon, przekonani o tym, że nasze dobro duchowe staje się dobrem całości.
Przykładny zakonnik
Trzeba zaznaczyć, że przykład powołania zakonnego i misyjnego ojca Beyzyma do pracy wśród trędowatych budził nie tylko podziw, ale i pragnienie wstępowania w jego ślady. „Od kiedy jestem tu, już sam nie wiem, ile odmownych odpowiedzi rozesłałem w różne strony, bodaj czy nie będzie już kilkanaście. Proszą o przyjęcie do pomocy księża świeccy, zakonnicy, zakonnice, osoby świeckie obojga płci, tercjarze i tercjarki św. Franciszka”. Zgłaszali się też współbracia zakonni z Prowincji Galicyjskiej – ojciec Apoloniusz Kraupa, brat Kazimierz Buzalski, brat Wojciech Pieczonka i inni. Było to promieniowanie własnym powołaniem i przykładem ofiarnego życia.