Zaraz po przyjeździe na Madagaskar ojciec Jan Beyzym pisał do ojca Apoloniusza Kraupy, późniejszego misjonarza w Rodezji Północnej: „Trzeba tu być dobrymi zakonnikami, bo jesteśmy zostawieni sami sobie”. Być dobrym zakonnikiem znaczyło dla Jana Beyzyma bycie dobrym jezuitą, wiernym synem św. Ignacego Loyoli. Zobaczmy, w czym ojciec Beyzym starał się naśladować Ojca Ignacego. Jakie szczególnie ignacjańskie rysy ujawniają się i promieniują w jego trudnym, ofiarnym życiu.
Ignacjańska obojętność
Posłuszeństwo i umiłowanie woli Bożej uważał za cenniejsze ponad wszelkie ofiary, zgodnie z listem św. Ignacego o posłuszeństwie. Z tymi cnotami szła w parze święta obojętność, czyli gotowość wyzuta z szukania siebie i swojej woli. Od samego początku swej misji na Madagaskarze ojciec Beyzym był gotów pracować dla trędowatych, ale i powrócić do kraju, gdyby tak przełożeni zarządzili. Później gotów był także udać się na Sachalin, jeśli taka byłaby wola Boża. Na wszystko – na kraj, na rodzinę, na to, czy będzie miał w szpitalu w Maranie polskie szarytki, czy siostry od św. Józefa z Cluny – patrzył spokojnie, w duchu świętej obojętności, byleby w tym była wola Boża i Boże upodobanie. W tej obojętności, czyli gotowości na wszystko, miał zawsze na oku cel najwyższy, jaki św. Ignacy wyznaczył swemu zakonowi: większą chwałę Bożą i większe dobro dusz, w tym przypadku dobro powierzonych ojcu Beyzymowi trędowatych.
To, co św. Ignacy w Fundamencie „Ćwiczeń duchownych” (nr 23) nazywa obojętnością, „potrzebą stawania się obojętnym”, ojciec Beyzym ofiaruje Matce Najświętszej jako zupełną gotowość na doświadczenie zdrowia czy choroby, powodzenia czy niepowodzenia. Dba o kwiaty i ogród, ale nie dla siebie – on sam czuje się wobec tego obojętny – lecz dla ozdoby ołtarza i dla uprzyjemnienia życia chorym.
Wszystko dla Chrystusa i Jego Matki
Od nowicjatu pamiętał ojciec Beyzym maksymę św. Ignacego, krzepiąc się nią w trudnościach: Im więcej w jakimś dziele doświadczamy trudności czy prześladowań, tym większego należy spodziewać się owocu. Prócz tej maksymy pociechą w kłopotach była mu modlitwa św. Ignacego z „Kontemplacji dla uzyskania miłości”: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś, Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarcza. Amen” („Ćwiczenia duchowne”, nr 234). Modlitwa ta, kilka razy dziennie powtarzana, będąca wyrazem pełnego oddania się Bogu, pomagała mu także znosić tęsknotę za Ojczyzną.
Dlatego przy całej swej pokorze ojciec Beyzym miał śmiałość wyznać, że „choć jest opryszek, to jednak umrze jako syn św. Ignacego i sługa Matki Najświętszej”.
Bezgraniczna ufność Bogu
Wspierała go też inna maksyma św. Ignacego o ufnej i odpowiedzialnej równocześnie współpracy człowieka z Bogiem: „Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw tylko od Boga zależało, a nie od Ciebie. Tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła”. Podobnie pisał o swojej ufności do Maryi. Ufał Jej i wiedział, że jest tylko Jej narzędziem, ale wiedział i to, że musi o wszystkim myśleć i czynić starania, jakby to tylko od niego zależało.
Bliskie mu były ignacjańskie zasady „Vince te ipsum” i „Agere contra”, starał się więc żyć i postępować według nich: „przezwyciężając siebie” codziennie i „działając przeciw” wszystkiemu, co odrywałoby go od miłości Boga i bliźnich, od podjętej wielkodusznie misji. „Trzeba się przezwyciężać, żeby na duchu nie upadać i brewerii nie narobić”. Trzeba działać przeciw miłości własnej, umartwiać swoje „kochane ja”, „które wyłazi jak szydło z worka” w postaci egoizmu, chciwości i ducha tego świata – to była ustawiczna troska ojca Beyzyma. Przyznał się Matce Kazimierze, że nie pojmuje ludzi, którzy tyle się trudzą dla spraw doczesnych i prywatnych, dla tego „miłowanego ja”.
Wielkie było jego umiłowanie umartwienia i surowego życia. On, pracujący w niezwykle trudnych warunkach, w biedzie, głodzie oraz w posłudze najbiedniejszym i wzgardzonym, pisze Matce Ksawerze, że ma wszystko, bo ma kwiaty, ptaki, dobre powietrze, a do ran i zaduchu chorych już się przyzwyczaił, a zatem nie ma zasług, bo nie ma umartwienia. Tymczasem z listów jego aż nazbyt jasno widać, że umartwień mu nie brakowało.
Ponieważ wszystko oddał Bogu i Matce Najświętszej i ponieważ wszystko jest w Ich rękach, on sam był ufnie gotów na wszystko i nie chciał w niczym szukać siebie. Pragnął jedynie szukać woli Pana Jezusa, tak by wtym nie było „mojego ja”, bez „domieszki swojej woli”.
Pragnienie lepszej służby
Z takiej postawy rodziło się zjednoczenie z Bogiem w Jego świętej woli i gotowość na każdy jej przejaw zawsze i we wszystkim. Bo św. Ignacy nauczył ojca Beyzyma szukać Boga we wszystkim, miłować Go we wszystkim, służyć Mu przez wszystko, z pomocą wszystkich rzeczy. Ojciec Beyzym tak właśnie postępował. To było jego modlitewne obcowanie z Bogiem, jego ignacjańska pobożność: Bóg we wszystkim i wszystko w Bogu (zob. Konstytucje, nr 288). Opisując ojcu Marcinowi Czermińskiemu burzę, groźną piorunami, zaznaczył, że ona uczy go pokory, bo w potędze żywiołów odnajduje i czci potęgę oraz majestat Boga Stwórcy.
Dzięki takiemu patrzeniu na rzeczywistość w duchu wspomnianej „Kontemplacji dla uzyskania miłości” („Ćwiczenia duchowne”, nr 230-237) był ojciec Beyzym zjednoczony z Bogiem, Bóg był mu bliski i drogi w tej bliskości. Do ojca Czermińskiego pisał, że ma dużo ustawicznych zajęć, trosk i kłopotów, a jest stale jakby na rekolekcjach. Stara się być zjednoczony z Bogiem i z Jego wolą wszędzie: w Maranie i na Sachalinie, jeśli Bóg zechce, by tam był, bo znajduje i kocha Boga miłością posłuszną we wszystkim. Tęsknił za ojczystym krajem, ale uświadamiał sobie, że dla niego „tam jest ojczyzna, gdzie jest większa służba Bogu i większa pomoc duszom”; „tam jest mój kraj, gdzie Pan Jezus chce, żebym był”. Gdzie przyjdzie mu umrzeć? To dla niego obojętne, byleby na służbie Jezusa Chrystusa i w Towarzystwie Jezusowym. Wciąż o to prosił dla siebie i dla całej drogiej mu Prowincji Galicyjskiej.
Ignacjańskie pragnienie służby było znamienną cechą duchowości ojca Beyzyma. Przez wiele lat służył i pomagał młodzieży w infirmerii konwiktowej w Tarnopolu i Chyrowie, potem służył trędowatym, a widząc potrzeby w tylu innych miejscach, pragnął, gdyby to było możliwe, „rozdzielić się na wiele części, żeby wszędzie móc służyć”.
Gorliwość o chwałę Bożą i zbawienie dusz
Gorliwość o chwałę Bożą i zbawienie dusz, czyli o realizowanie celu swego zakonu, kazała mu nie tylko żałować za swoje grzechy, ale także usilnie zabiegać o to, by inni nie grzeszyli. Dlatego nie tylko dbał o morale, wolne od ciężkich grzechów życie swoich trędowatych, ale za wzorem św. Ignacego gotów był też życie poświęcić dla ratowania każdego człowieka nawet od jednego grzechu śmiertelnego. A cóż dopiero 500 Polaków katolików w katordze na Sachalinie!
„Bene et fideliter” – dobrze i wiernie wypełniać swoje obowiązki – tego nauczył się od św. Ignacego (zob. „Ćwiczenia duchowne”, nr 180), tego też żądał od siebie i oczekiwał od innych. Raziło go i bolało, gdy na misjach działo się wiele rzeczy i spraw powierzchownie i prowizorycznie, gdy robiono „multa sed non multum” [„wiele, ale nie za dużo”]. To było sprzeczne z jego wychowaniem rodzinnym i zakonną formacją, wbrew jego ludzkiej i zakonnej rzetelności.
W wyborze prac apostolskich (np. czy zostać w Maranie, czy udać się na Sachalin) ojciec Beyzym kierował się kryteriami św. Ignacego (zob. Konstytucje, nr 622–624), szukając we wszystkich posługach większej chwały Bożej i większego dobra powszechnego ludzi. Po wybudowaniu szpitala w Maranie i po oddaniu go w dobre ręce swego następcy chciał udać się na Sachalin, bo sprawa dusz była tam bardziej zaniedbana – na Sachalinie brakowało pracowników w Winnicy Pańskiej, a sytuacja była pilna i groźna dla dusz ginących w nędzy. I dlatego tak usilnie prosił: „Panie Jezu, daj mi łaskę jak najprędzej tam się dostać!”.
W duchu ignacjańskiej „Kontemplacji dla uzyskania miłości” chciał pociągać swoich trędowatych do Boga poprzez rzeczy widzialne, zewnętrzne. Dbał o piękno ogrodu, kaplicy, cmentarza, szat kościelnych. Starał się zdobywać dla chorych piękne i ciekawe albumy z ilustracjami, by ich odrywać od bezczynności i brudu grzechu, a porywać do czystej piękności i czystych zainteresowań.
Magis
Typowym rysem ignacjańskim była intensywność życia i działania ojca Beyzyma – „magis” – więcej, hojniej, ofiarniej. Był to praktyczny wyraz narastającej miłości, pragnącej dawać i służyć więcej. Skłaniała go do tego „magis” – więcej miłość do Boga i miłość do dusz oraz pragnienie, by przed Bogiem nie stanąć na sądzie z pustymi rękami, bo „grzechów huk, a zasług ani na zaprószenie oka”.
Podobnie jak św. Ignacy lubił ojciec Beyzym wpatrywać się w niebo, w nocne niebo z gwiazdami. Ogarniała go wtedy tęsknota za prawdziwym niebem. Czuł, jak brzydnie mu ziemia i wszystko, co ziemskie. Budziło się w nim żywe pragnienie, by zasłużyć na niebo. Przez modlitwę, zwłaszcza liturgiczną, czuł, jak odrywał się od ziemi, a zbliżał do Boga.
Według zwyczaju Prowincji Galicyjskiej starał się ojciec Beyzym odprawiać swoje coroczne rekolekcje ośmiodniowe przed świętem św. Ignacego (31 lipca). Przybliżały go one do Boga, odnawiały duchowo i coraz bardziej upodabniały do św. Ignacego.
Pobożność ojca Beyzyma, jak głębokie relacje czci i miłości do Boga, do Maryi, do bliźnich, którym służył i pomagał, były wyraźnie ignacjańskie.