W parafii pw. św. Antoniego w Krynicy-Zdroju 21 sierpnia 2011 roku odbyła się uroczystość instalacji relikwii bł. Jana Beyzyma, jezuity, wielkiego Polaka, który z dala od ojczyzny poświęcił swoje życie biednym, pogardzanym i odrzucanym – trędowatym na Madagaskarze. Relikwie ojca Beyzyma do parafii św. Antoniego, na prośbę jej proboszcza, ks. prałata Jana Wnęka, przywiózł o. Czesław Henryk Tomaszewski SJ. O. Tomaszewski wygłosił także kazanie podczas Mszy świętej, w którym przybliżył życie i dzieło bł. Jana Beyzyma, cichego i pokornego misjonarza o wielkim sercu, skromnego „Posługacza Trędowatych”.
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach Wielkich na Wołyniu. Był najstarszy z pięciorga dzieci Jana Beyzyma seniora i Olgi ze Stadnickich. W wieku dwudziestu dwóch lat Jan wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Nowicjat odbył w Starej Wsi koło Brzozowa, a następnie rozpoczął studia w Krakowie. Święcenia kapłańskie otrzymał 26 lipca 1881 roku. Przez kolejne lata ojciec Beyzym pracował jako wychowawca młodzieży w jezuickich konwiktach w Tarnopolu i w Chyrowie. Pragnął jednak czegoś więcej, dlatego w 1898 roku, w wieku czterdziestu ośmiu lat, wyjechał na Madagaskar, by poświęcić się służbie trędowatym.
Na Madagaskarze ojciec Beyzym pracował najpierw w schronisku dla trędowatych w Ambahivoraka, niedaleko stolicy kraju. W jednym ze swoich listów tak opisywał pierwsze zetknięcie z madagaskarską rzeczywistością: „Jadąc, sądziłem, że zastanę, jeżeli nie porządny, to przynajmniej siaki taki szpital, a zastałem najokropniejszą nędzę i nic więcej”. Schronisko, w którym ojciec Beyzym zaczął swoją misyjną posługę, w tym samym liście nazwał on „dziurą, w której i psów nie godziłoby się trzymać”. Stu pięćdziesięciu chorych zajmowało tam walące się baraki. Mieszkali oni w salkach bez okien, podłóg i najpotrzebniejszych sprzętów, a w porze deszczowej często mokli i leżeli w błocie.
Ojciec Beyzym od pierwszych chwil swojego pobytu na Madagaskarze – na ile to tylko było możliwe – pragnął pomagać chorym na trąd. By ulżyć im w cierpieniu, ale także ratować ich od głodowej śmierci, zbierał jałmużnę i spełniał wobec nich najniższe posługi. W jego sercu po raz kolejny zrodziło się pragnienie czegoś więcej. Postanowił utworzyć dla trędowatych szpital z prawdziwego zdarzenia, gdzie mogliby znaleźć schronienie i potrzebną im opiekę.
Szpital ten udało się otworzyć w 1911 roku w Maranie, niedaleko Fianarantsoa. 16 sierpnia bieżącego roku obchodził on stulecie istnienia. Jego budowa była możliwa dzięki pomocy, jaką nadsyłali ojcu Beyzymowi hojni i miłosierni rodacy. Nierzadko były to skromne ofiary. Jednak dzięki właśnie owym wdowim groszom powstał szpital, w którym pomoc znalazły setki, jeśli nie tysiące chorych na trąd. Ludzie, którzy w swoich społecznościach byli niejednokrotnie traktowani gorzej niż zwierzęta, w szpitalu w Maranie znajdowali nie tylko ulgę w cierpieniu, ale także na nowo odnajdowali swoją zranioną godności, radość i sens życia oraz nadzieję na lepsze jutro.
Tuż po otwarciu szpitala dotarli do niego podopieczni ojca Jana ze schroniska w Ambahivoraka. Pokonali oni w skwarze dnia, bez noclegu i jedzenia, prawie czterysta kilometrów, kuśtykając na obolałych i pokrytych wrzodami nogach. Na pytanie zdziwionego ojca Beyzyma, dlaczego zdecydowali się na tak długą i uciążliwą dla nich drogę, odpowiedzieli, że wprawdzie w rządowym schronisku dostawali ryż i mięso, „ale co z tego, gdy ciało syte, a dusza żyć nie ma jak, bo ani modlić się tam nie może, ani żyć po katolicku”.
Ojciec Jan dobrze zrozumiał przykazanie miłości Boga i bliźniego. Z miłości do Jezusa swoim „czarnym pisklętom”, jak nazywał swoich podopiecznych, starał się pomóc, pielęgnując ich cierpiące ciała, ale także otaczając ich opieką duchową. Dzięki niemu w Maranie ratunek znalazło wielu „najbiedniejszych z biednych”, skazanych na powolną śmierć wskutek choroby spotęgowanej życiem w nędzy i wielkim osamotnieniu.
Wkrótce po otwarciu szpitala w Maranie ojciec Jan sam podupadł na zdrowiu. Zmarł 2 października 1912 roku. Przed śmiercią poprosi czuwającego przy nim współbrata, aby poszedł i przeprosił w jego imieniu trędowatych za wszystko, czym ich zasmucił lub skrzywdził. Odpowiedzią chorych był tylko wybuch płaczu. Po śmierci ojca Beyzyma prasa na Madagaskarze pisała, że całym sercem ukochał on prace, „na jakie nie skazuje się nawet zbrodniarzy”.
18 sierpnia 2002 roku Papież Jan Paweł II na krakowskich Błoniach beatyfikował ojca Beyzyma, wynosząc go do chwały ołtarzy. W homilii beatyfikacyjnej Ojciec Święty mówił: „Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło bł. Jana Beyzyma [...] na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Pokornie, dniem i nocą, służył tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia spo-łecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii”.
Zbudowany na Madagaskarze szpital dla trędowatych oraz świadectwo życia bł. Jana Beyzyma pozostaną w pamięci kolejnych pokoleń. Bł. Jan Beyzym, skromny misjonarz z Madagaskaru, „Posługacz Trędowatych”, jest dla nas orędownikiem u tronu Boga oraz wzorem prostoty, pokory i zaufania Opatrzności Bożej. Dziś często narzekamy na trudności i nasze codzienne kłopoty. Nieraz wydaje się nam, że dźwigamy krzyż ponad ludzkie siły. Tymczasem ojciec Jan swoje cierpienia nazywał „drobniutką trzaseczką z krzyża Pańskiego”.
Relikwie, które zostały zainstalowane w parafii św. Antoniego w Krynicy-Zdroju, to wielkie przypomnienie świadectwa miłości bliźniego i zachęta do naśladowania przykładu życia ojca Beyzyma. Prośmy go o wstawiennictwo za nami i o to, byśmy umieli go naśladować. Byśmy umieli pójść tak jak on drogą służby samotnym, wątpiącym, poszukującym, zagubionym i ubogim. Ta droga – jak mówił w swoim kazaniu o. Czesław Henryk Tomaszewski – „nie prowadzi do cierpienia i śmierci, ale przez cierpienie, wyrzeczenie, a nawet śmierć prowadzi do królestwa Chrystusa”. Każdy bowiem, kto służy Chrystusowi w drugim człowieku, na końcu dni usłyszy słowa zaproszenia: „Sługo dobry i wierny, wejdź do radości swego Pana” (por. Mt 25, 21).