Jesteś tutaj

Duchowość maryjna bł. Jana Beyzyma

Mieczysław Bednarz SJ
02.05.2014

Rysem najbardziej typowym, najbardziej uderzającym, prawie przytłaczającym wszystkie inne rysy duchowości Ojca Beyzyma, których tak wiele, jest rys maryjny. Pobożność maryjna jest dla niego niejako konnaturalna, jakby wyssana z mlekiem matki. Wyniósł ją z domu rodzinnego i ze starowiejskiego nowicjatu, gdzie wpisał się do tzw. Filiatio Mariana, czyli można powiedzieć Sodalicji Mariańskiej dla nowicjuszów, o wybitnym rysie dziecięcym i synowskim w stosunku do Maryi.

Z imieniem Maryi na ustach

Bez przesady można powiedzieć, że rys pobożności maryjnej jest charyzmatem Ojca Beyzyma. Ogarnia w nim wszystko: jego życie i powołanie, jego prace i mozoły, jego radości i smutki. Przenika jego modlitwę i cierpienie, daje mu poczucie dziecięcej przynależności do Matki, poczucie bezpieczeństwa przy Jej boku i pod Jej opieką, poczucie bezgranicznej ufności do Niej w sprawach Kościoła, zakonu, Ojczyzny, w sprawach powierzonych mu trędowatych, dla których z Jej woli buduje tak powoli, tak mozolnie szpital i których pragnie „zarazić” swoją miłością do Niej – do Częstochowskiej Czarnej Patronki wszystkich czarnych piskląt.

Ojciec Beyzym i wszystkie jego sprawy należą do Maryi. Z Nią, z Jej pomocą, dla Jej chwały i z poddaniem się Jej woli, „na Jej żołdzie” upływa całe życie Ojca Beyzyma, cała jego misja na Madagaskarze, a tak by chciał, by i na Sachalinie. Jej zawdzięcza swoje powołanie zakonne i misyjne. Maryja, Matka, Mateczka, Najświętsza Panna, rzadziej Pani, posługuje się nim, on jest Jej pokornym, słabym i nieudolnym narzędziem. We wszystkim i ze wszystkim do Niej się ucieka, niczego nie czyni bez Niej, nawet drzwi nie zamyka bez Jej imienia na ustach. Jej wszystko powierza, Jej ufa, bo Ona wszystkim rządzi i kieruje. Ona go posyła, „odkomenderowuje” tam, gdzie sama chce. Ojciec Beyzym czuje się cały własnością Maryi, jak św. Maksymilian Kolbe, jak Karol Wojtyła: totus tuus. Owa przynależność do Maryi jest jego radością, szczęściem i pokojem. We wszystkich trudnych po ludzku sprawach i kłopotach „naprzykrza się” Maryi – pewny, że Ona „radzi o swojej czeladzi”, że Ona wszystko może, co jest zgodne z wolą Jej Syna.

Ojciec Beyzym we wszystkim szuka chwały i woli Bożej, ale też jest pewny, że Maryja najlepiej wie, co jest dla większej chwały Bożej, dla większego dobra i pożytku dusz.

Każdy krok dla Maryi i z Maryją

Maryja jest jego siłą. Dzięki Niej daje radę we wszystkich trudnościach i przeciwnościach. Gdyby nie Ona i Jej wola, rzuciłby wszystko zrażony i zniechęcony. Ona jest dla niego prawdziwym i niezawodnym źródłem mocy, męstwa i wytrwania. Jej tylko pragnie się podobać i na jednym mu tylko zależy – by Ona, Matka Najświętsza, „nie patrzyła koso na niego”. Ojciec Beyzym jest tak bardzo maryjny, że wszystko w nim staje się przesycone Maryją – każdy jego oddech, każde uderzenie serca, każdy krok jest dla Niej. Ona go, jak św. Ignacego Loyolę, przyłącza do Jezusa, oddaje Jezusowi. A on ze swej strony razem z Jezusem kocha Jego i swoją Matkę.

Ufność Beyzyma pokładana w Maryi jest bezgraniczna nawet w małych codziennych sprawach. Z Nią pisze listy i Jej opiece je powierza. Z Nią zamyka drzwi schroniska przed nocą pewny, że Ona jest najlepszą i najwierniejszą opiekunką i strażniczką jego czarnych dzieci. Jej powierza nawet nasiona kwiatów, by nie zmarniały, zanim przyjdzie pora wsiania ich w ziemię.

Ze wszystkich modlitw najbliższe mu jest Pozdrowienie Anielskie. Ono nie schodzi z jego warg. Z tym pozdrowieniem czyni wszystko: podróżuje, pracuje, uczy się języka malgaskiego, pielgrzymuje i leczy chorych. Opiece Maryi poleca adresatów swoich listów – o. Marcina Czermińskiego SJ, o. Apoloniusza Kraupę SJ, karmelitanki krakowskie, a równocześnie prosi, by modlono się do Maryi za niego i jego chorych. Za wszystko jest Jej wdzięczny, ale prosi Ją, by Ona sama uzupełniała Jego wdzięczność dla dobroczyńców i według swej hojności wynagradzała ich tak, jak Ona to może i chce, bo jest „hojna i bogata”.

We wszystkich zagrożeniach i niebezpieczeństwach Jej się poleca i Ona go ratuje. Gdy dowiaduje się, że ktoś ma kłopoty i trudności, poleca modlić się do Matki Bożej. Ona może nawet cuda czynić, Ona jest ponad rządami i władzami świeckimi. Jej woli, Jej zarządzeniom wszyscy muszą ulegać, „będzie tak, jak Matka Najśw. zarządzi”, „Ona jest moim rządem”, bo Jej wola jest zawsze zgodna z wolą Boga. Ona może wszystko uprosić u Syna, który Jej niczego nie odmawia, dlatego trzeba Jej całkowicie zaufać w duchu pokornej, a zarazem wielkodusznej służby.

Nie ma sprawy ani sytuacji, w której Ojciec Beyzym nie byłby razem z Maryją. Ma szczególne nabożeństwo, bardzo polskie, do Matki Bożej Częstochowskiej. Jej obraz kupiony w Krakowie przed wyjazdem na Madagaskar jest w ołtarzu kaplicy schroniska. Jej obrazek w tanim blaszanym medalioniku nosi stale na piersiach. Jej obrazki wiszą nad łóżkami trędowatych. Ojciec Beyzym pragnie, by Królowa Jasnogórska była czczona i pod afrykańskim niebem. Raduje go, gdy widzi, że jego chorzy zaczynają czcić i kochać Matkę Bożą Częstochowską. Dla Niej rzeźbi ramy i pragnie, by były piękne. To Ona wzywana na pomoc uzdrowiła ze ślepoty Józefa Rainilaivao.

Opiece Maryi poleca wszystkich i wszystko, co mu jest drogie: Ojczyznę, Towarzystwo, prowincję galicyjską, oba Karmele krakowskie, swoje pisklęta i katorżników na Sachalinie, do których chce jechać z Jej pomocą, bo Ona, jeśli tylko zechce, może usunąć wszystkie przeszkody i trudności. Na każdym kroku doświadcza Jej pomocy i opieki i dlatego jest Jej za wszystko pokornie wdzięczny. Zdumiewa go Jej dobroć dla niego.

Ojciec Beyzym jest człowiekiem pragnień i tęsknot. Pragnie chwały Bożej i zbawienia dusz, ale pragnie też oglądania Maryi w niebie, tęskni za Nią. Czyściec dla niego to tęsknota za oglądaniem Boga i Maryi oraz nadzieja, że Ją ujrzy i to jest osłoda tego bolesnego wyczekiwania. Myśl o śmierci budzi w nim radość, bo ufa, że będzie mu dane spocząć u stóp Najlepszej Mateczki w niebie.