Rysem najbardziej typowym, najbardziej uderzającym, prawie przytłaczającym wszystkie inne rysy duchowości Ojca Beyzyma, których tak wiele, jest rys maryjny. Pobożność maryjna jest dla niego niejako konnaturalna, jakby wyssana z mlekiem matki. Wyniósł ją z domu rodzinnego i ze starowiejskiego nowicjatu, gdzie wpisał się do tzw. Filiatio Mariana, czyli można powiedzieć Sodalicji Mariańskiej dla nowicjuszów, o wybitnym rysie dziecięcym i synowskim w stosunku do Maryi.
Z imieniem Maryi na ustach
Bez przesady można powiedzieć, że rys pobożności maryjnej jest charyzmatem Ojca Beyzyma. Ogarnia w nim wszystko: jego życie i powołanie, jego prace i mozoły, jego radości i smutki. Przenika jego modlitwę i cierpienie, daje mu poczucie dziecięcej przynależności do Matki, poczucie bezpieczeństwa przy Jej boku i pod Jej opieką, poczucie bezgranicznej ufności do Niej w sprawach Kościoła, zakonu, Ojczyzny, w sprawach powierzonych mu trędowatych, dla których z Jej woli buduje tak powoli, tak mozolnie szpital i których pragnie „zarazić” swoją miłością do Niej – do Częstochowskiej Czarnej Patronki wszystkich czarnych piskląt.
Ojciec Beyzym i wszystkie jego sprawy należą do Maryi. Z Nią, z Jej pomocą, dla Jej chwały i z poddaniem się Jej woli, „na Jej żołdzie” upływa całe życie Ojca Beyzyma, cała jego misja na Madagaskarze, a tak by chciał, by i na Sachalinie. Jej zawdzięcza swoje powołanie zakonne i misyjne. Maryja, Matka, Mateczka, Najświętsza Panna, rzadziej Pani, posługuje się nim, on jest Jej pokornym, słabym i nieudolnym narzędziem. We wszystkim i ze wszystkim do Niej się ucieka, niczego nie czyni bez Niej, nawet drzwi nie zamyka bez Jej imienia na ustach. Jej wszystko powierza, Jej ufa, bo Ona wszystkim rządzi i kieruje. Ona go posyła, „odkomenderowuje” tam, gdzie sama chce. Ojciec Beyzym czuje się cały własnością Maryi, jak św. Maksymilian Kolbe, jak Karol Wojtyła: totus tuus. Owa przynależność do Maryi jest jego radością, szczęściem i pokojem. We wszystkich trudnych po ludzku sprawach i kłopotach „naprzykrza się” Maryi – pewny, że Ona „radzi o swojej czeladzi”, że Ona wszystko może, co jest zgodne z wolą Jej Syna.
Ojciec Beyzym we wszystkim szuka chwały i woli Bożej, ale też jest pewny, że Maryja najlepiej wie, co jest dla większej chwały Bożej, dla większego dobra i pożytku dusz.
Każdy krok dla Maryi i z Maryją
Maryja jest jego siłą. Dzięki Niej daje radę we wszystkich trudnościach i przeciwnościach. Gdyby nie Ona i Jej wola, rzuciłby wszystko zrażony i zniechęcony. Ona jest dla niego prawdziwym i niezawodnym źródłem mocy, męstwa i wytrwania. Jej tylko pragnie się podobać i na jednym mu tylko zależy – by Ona, Matka Najświętsza, „nie patrzyła koso na niego”. Ojciec Beyzym jest tak bardzo maryjny, że wszystko w nim staje się przesycone Maryją – każdy jego oddech, każde uderzenie serca, każdy krok jest dla Niej. Ona go, jak św. Ignacego Loyolę, przyłącza do Jezusa, oddaje Jezusowi. A on ze swej strony razem z Jezusem kocha Jego i swoją Matkę.
Ufność Beyzyma pokładana w Maryi jest bezgraniczna nawet w małych codziennych sprawach. Z Nią pisze listy i Jej opiece je powierza. Z Nią zamyka drzwi schroniska przed nocą pewny, że Ona jest najlepszą i najwierniejszą opiekunką i strażniczką jego czarnych dzieci. Jej powierza nawet nasiona kwiatów, by nie zmarniały, zanim przyjdzie pora wsiania ich w ziemię.
Ze wszystkich modlitw najbliższe mu jest Pozdrowienie Anielskie. Ono nie schodzi z jego warg. Z tym pozdrowieniem czyni wszystko: podróżuje, pracuje, uczy się języka malgaskiego, pielgrzymuje i leczy chorych. Opiece Maryi poleca adresatów swoich listów – o. Marcina Czermińskiego SJ, o. Apoloniusza Kraupę SJ, karmelitanki krakowskie, a równocześnie prosi, by modlono się do Maryi za niego i jego chorych. Za wszystko jest Jej wdzięczny, ale prosi Ją, by Ona sama uzupełniała Jego wdzięczność dla dobroczyńców i według swej hojności wynagradzała ich tak, jak Ona to może i chce, bo jest „hojna i bogata”.
We wszystkich zagrożeniach i niebezpieczeństwach Jej się poleca i Ona go ratuje. Gdy dowiaduje się, że ktoś ma kłopoty i trudności, poleca modlić się do Matki Bożej. Ona może nawet cuda czynić, Ona jest ponad rządami i władzami świeckimi. Jej woli, Jej zarządzeniom wszyscy muszą ulegać, „będzie tak, jak Matka Najśw. zarządzi”, „Ona jest moim rządem”, bo Jej wola jest zawsze zgodna z wolą Boga. Ona może wszystko uprosić u Syna, który Jej niczego nie odmawia, dlatego trzeba Jej całkowicie zaufać w duchu pokornej, a zarazem wielkodusznej służby.
Nie ma sprawy ani sytuacji, w której Ojciec Beyzym nie byłby razem z Maryją. Ma szczególne nabożeństwo, bardzo polskie, do Matki Bożej Częstochowskiej. Jej obraz kupiony w Krakowie przed wyjazdem na Madagaskar jest w ołtarzu kaplicy schroniska. Jej obrazek w tanim blaszanym medalioniku nosi stale na piersiach. Jej obrazki wiszą nad łóżkami trędowatych. Ojciec Beyzym pragnie, by Królowa Jasnogórska była czczona i pod afrykańskim niebem. Raduje go, gdy widzi, że jego chorzy zaczynają czcić i kochać Matkę Bożą Częstochowską. Dla Niej rzeźbi ramy i pragnie, by były piękne. To Ona wzywana na pomoc uzdrowiła ze ślepoty Józefa Rainilaivao.
Opiece Maryi poleca wszystkich i wszystko, co mu jest drogie: Ojczyznę, Towarzystwo, prowincję galicyjską, oba Karmele krakowskie, swoje pisklęta i katorżników na Sachalinie, do których chce jechać z Jej pomocą, bo Ona, jeśli tylko zechce, może usunąć wszystkie przeszkody i trudności. Na każdym kroku doświadcza Jej pomocy i opieki i dlatego jest Jej za wszystko pokornie wdzięczny. Zdumiewa go Jej dobroć dla niego.
Ojciec Beyzym jest człowiekiem pragnień i tęsknot. Pragnie chwały Bożej i zbawienia dusz, ale pragnie też oglądania Maryi w niebie, tęskni za Nią. Czyściec dla niego to tęsknota za oglądaniem Boga i Maryi oraz nadzieja, że Ją ujrzy i to jest osłoda tego bolesnego wyczekiwania. Myśl o śmierci budzi w nim radość, bo ufa, że będzie mu dane spocząć u stóp Najlepszej Mateczki w niebie.