Pojechałem do Zambii jeszcze jako kleryk w roku 1980. Pierwsze wrażenia z kraju, który znałem tylko z opowiadań misjonarzy, były fascynujące. Afrykańczycy w Zambii wcale nie są czarni, tylko brązowi. Stolica Zambii, Lusaka, to rozwinięte miasto z drogami asfaltowymi, autobusami, samochodami. Słonia łatwiej zobaczyć w zoo w Chorzowie niż w Lusace.
Wkrótce jednak odkryłem też inną rzeczywistość kraju. Odległe wioski zambijskie, z których do sklepu, na pocztę czy do szkoły trzeba wędrować dziesiątki kilometrów. Miejsca, gdzie ludzie nie wiedzą, co to jest elektryczność, bo nigdy jej nie doświadczyli. Misje, gdzie mięso zdobywa się polując, a i o wszystkie inne potrzeby trzeba zadbać samemu. Podziwiałem rozwinięte samowystarczalne misje: prąd pochodził z generatora, chleb wypiekano w domu zakonnym, wodę dostarczano z pobliskiego zbiornika lub studni głębinowej wykopanej przez misjonarzy.
Misja stała się centrum cywilizacji. Zapewniała bezpieczeństwo, opiekę zdrowotną, wykształcenie na poziomie szkoły podstawowej. A przede wszystkim uczyła ludzi szacunku dla godności każdej osoby, także najuboższych czy upośledzonych. Ludzie poznawali dobroć Boga i miłość Jezusa dzięki przepowiadanej przez misjonarzy Ewangelii, a przede wszystkim dzięki ofiarności misjonarzy i ich poświęceniu w służbie najbardziej potrzebującym. I tym nasi misjonarze ujęli serca ludzi. Dzisiaj szanuje się w Zambii każdego kapłana, misjonarza, siostrę zakonną. Większość przedstawicieli rządu zdobyła wykształcenie właśnie w szkołach misyjnych. Wzrasta też liczba duchowieństwa tubylczego. Coraz więcej księży i sióstr zakonnych to właśnie Zambijczycy. I to daje satysfakcję.
Po dwóch latach praktyki w Zambii odbyłem dalsze studia w Irlandii i we Włoszech. Święcenia kapłańskie miałem jednak szczęście przyjąć w rodzinnej parafii w Gliwicach. Od tego czasu znów działam na niwie misyjnej w Afryce. Przez kilka lat uczyłem w misyjnej jezuickiej szkole średniej w Chikuni (to wioska misyjna, dzięki pomocy dobroczyńców i zaangażowaniu naszych misjonarzy dobrze rozwinięta i zorganizowana). Byłem też mistrzem nowicjatu w Lusace, odpowiedzialnym za powołania i formację jezuitów Afrykańczyków.
Następnie byłem rektorem niższego seminarium duchownego w Chomie. Przez prawie 10 lat kształciłem na poziomie szkoły średniej chłopców, katolików, którzy marzyli o kapłaństwie. Dzisiaj odczuwam wielką satysfakcję, kiedy mogę celebrować Mszę św. wspólnie z moimi dawnymi wychowankami. Niektórzy z nich są już proboszczami misyjnych parafii, inni prowadzą dzieła pomocy społecznej, swoją pracą i zaangażowaniem przyczyniają się do rozwoju rolnictwa, udzielają rekolekcji, publikują artykuły lub przygotowują programy religijne w telewizji czy radiu. Daje mi to dużo radości.