Rozmowa przybliżająca 45 lat posługi misyjnej Ojca Michała w Afryce. Część II.
W czasie wieloletniej posługi na misjach pełnił Ojciec ważne i odpowiedzialne funkcje. Z pewnością każda z nich zawiera szeroki zakres obowiązków.
Byłem między innymi kapelanem w szkole średniej, w Mpunde sprawowałem opiekę nad junioratem sióstr, pełniłem obowiązki wikariusza, proboszcza, superiora, czyli przełożonego wspólnoty jezuickiej, w Chingombe, Kabwe i Kasisi. Dojeżdżałem z Mszą świętą do szpitala dla trędowatych, opiekowałem się również farmą prowincjalną i warsztatem samochodowym. W parafii Itezhitezhi jako jedyny ksiądz pracowałem przez siedem lat.
W głównej stacji misyjnej przebywał Ojciec we wspólnocie jezuickiej. Jaki był rozkład dnia zakonników we wspólnocie?
Mimo iż dzień do dnia był niepodobny, jako zakonnicy staraliśmy się przestrzegać pewnego porządku. Pobudka była o godzinie 4.30. Następnie brewiarz i modlitwa połączona z medytacją. O godzinie 6.00 gromadziliśmy się na Mszy świętej. Do śniadania zasiadaliśmy około godziny 7.00. Następnie każdy szedł do swoich obowiązków apostolskich, gospodarskich i tych, które przynosiło życie. Przerwę na obiad mieliśmy o godzinie 12.30, a na kolację o 19.00. Dodam, że na misji jedliśmy potrawy europejskie i tylko tutaj chleb. Korzystaliśmy też z luksusu, czyli z bieżącej wody. Po obiedzie wracaliśmy do pracy.
Pośród licznych zajęć był czas na modlitwę różańcową, adorację Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie czy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Raz, czasami dwa razy w miesiącu przeżywaliśmy Mszę świętą wspólnotową z kazaniem. Każdy jezuita raz w roku odprawiał swoje rekolekcje. Odbywały się również rekolekcje wspólnotowe, zwłaszcza dla młodszych misjonarzy.
Która z placówek misyjnych stanowiła dla Ojca szczególne wyzwanie?
Myślę, że Chingombe. Jest to miejsce usytuowane w kotlinie o powierzchni ponad 3 tysięcy kilometrów kwadratowych, otoczone pasmem gór, wśród buszu. Klimat, upały przekraczające latem 40 stopni C, uciążliwe muchy tse-tse i komary oraz ulewne deszcze niszczące i tak niedostępne drogi – oto główne przyczyny tych trudności. Mieszkający w tej kotlinie koczownicy z różnych szczepów byli odcięci od świata. Dotarcie do ludzi graniczyło z cudem. Trzeba było pokonać bardzo trudne przejście o długości 25 kilometrów, zwane Perdik’s Pass (określenie pochodzi od nazwiska słowackiego jezuity Andrzeja Perdika, który wybudował w tym miejscu drogę). Ulewy w porze deszczowej i wezbrane, górskie potoki niszczyły to jedyne przejście wymagające nieustannej naprawy. Wykonaliśmy więc remont, poszerzając to przejście i częściowo zmieniając trasę.
Udało się również w samym sercu afrykańskiego buszu wybudować pas startowy dla samolotów medycznych. Na długości 1,6 kilometra i szerokości 30 metrów wykarczowano drzewa, wyrównano teren i utwardzono pas ziemi o szerokości 10 metrów znajdujący się niedaleko przychodni lekarskiej prowadzonej przez siostry służebniczki. Zajmowałem się obsługą „lotniska”, czyli korzystając z rządowego radiotelefonu, podawałem informacje o warunkach pogodowych do startu lub do lądowania maszyn. Byłem odpowiedzialny za łączność z lotniczą służbą medyczną Flying Doctor Service oraz Mission Medic Air.
Były też kolejne inwestycje: nowy dom dla księży, dom dla nauczyciela, rozbudowa przychodni ginekologiczno-położniczej o 10 dodatkowych łóżek. Te wszystkie działania miały na celu poprawę infrastruktury kotliny Chingombe, polepszenie warunków życia ludzi, dostęp do leczenia, nauki itd.
Jakie inne formy pomocy ludziom pojawiały się w misyjnej pracy Ojca?
W Zambii dominuje hodowla bydła i kóz. Ludzie zajmują się rybołówstwem, w zależności od regionu. Jeżeli chodzi o rolnictwo, należy podkreślić, że mimo urodzajnej ziemi jeszcze na początku XX wieku nie uprawiano tam roli. To misjonarze uczyli miejscowych uprawy ryżu, prosa czy kukurydzy, posługiwania się narzędziami typu motyka, sierp i wykorzystania zwierząt – wołów do pomocy w pracach polowych. Powoli wprowadzano uprawę warzyw takich jak ziemniaki, kapusta, pomidory, fasola, ogórki, aby rozszerzyć zbyt ubogą dietę dzieci i starszych. Jednak wszystko zależało od deszczu. Gdy padał deszcz, był urodzaj i ludzie nie cierpieli z powodu głodu. Trudno ewangelizować głodnego człowieka.
W parafii Itezhitezhi wystarałem się dla młodych chłopaków o łódź, aby zajęli się łowieniem ryb dla swoich rodzin i na sprzedaż. Młodzi mieli pracę, zajęcie i nie byli głodni.
Wiadomo, że w Afryce jest problem z wodą. Jak to wygląda w Zambii? Skąd ludzie czerpią wodę?
Jest tam sporo rzek i strumieni sezonowych. W porze deszczowej życiodajna woda oznaczała urodzaj, łatwy dostęp dla ludzi i zwierząt, po prostu bardzo dobrą sytuację pod tym względem. Gdy jest susza, nie ma wody, zanika większość rzek. Na potrzeby domu i gospodarstwa kobiety musiały pokonać czasami odległość 1 kilometra, aby naczerpać i przynieść wodę. To był obowiązek kobiet. Studnie, głębokie na 4 metry, mieli tylko ludzie biali i za korzystanie z tych ujęć pobierali opłaty. Bez specjalnego pozwolenia nie wolno było kopać studni głębinowych. Obecnie jest dużo lepiej. Takie studnie działają dzięki pomocy misji i skromnych dotacji rządowych. Do podlewania ogrodów warzywnych tworzy się zapory zabezpieczające wodę na czas suszy. Ogólnie w Zambii są wody przypowierzchniowe (potocznie zwane „podskórnymi”), zanieczyszczone. Woda w szklance wygląda jak mleko. Dlatego nauczyłem się wyruszać w drogę z własnym zapasem wody.
Jaki system szkolnictwa istnieje w Zambii?
W Zambii funkcjonują szkoły rządowe, prywatne i wyznaniowe. Podobnie jak w Polsce są szkoły podstawowe, ponadpodstawowe kształcące pielęgniarki, pielęgniarzy, nauczycieli, stolarzy, murarzy oraz szkoły wyższe. Należy zaznaczyć, że od mojego przyjazdu do Zambii wiele się zmieniło, także w dziedzinie edukacji. Dawniej rodzice nie posyłali dzieci do szkoły. Za szkołę trzeba było płacić. Dlatego starsi ludzie to w większości analfabeci, bez żadnego wykształcenia. Obecnie szkoła podstawowa jest obowiązkowa. Zmieniła się mentalność ludzi – rodzice rozumieją potrzebę edukacji i chętnie posyłają dzieci do szkoły, zwłaszcza chłopców. Dziewczynki zostawiają do pomocy w domu i przy młodszym rodzeństwie. Ponadto rodziny z wiosek muszą wyposażyć dziecko lub dzieci w wymagane książki, przybory i obowiązkowe mundurki. Do tego dochodzi ustalona składka na Komitet Rodzicielski. Na ponoszenie tych kosztów rodziców po prostu nie stać. Wysłanie dziecka do szkoły średniej, college’u czy na uniwersytet jest niemożliwe dla rodzin pochodzących z wiosek. Dlatego misjonarze zwracają się o każdą pomoc i wsparcie dla dzieci i młodzieży z ubogich rodzin. Dzięki hojnej pomocy wielu ludzi dobrej woli, instytucji, kół, stowarzyszeń dzieci w Zambii i nie tylko mogą korzystać z różnych programów i projektów, na przykład „Szkoła dla wszystkich dzieci” lub „Adopcja Serca”.
Jak rozwija się chrześcijaństwo w Zambii?
Obecnie w Zambii żyje około 14 milionów mieszkańców [dane z roku 2010/2011; obecnie, tj. 2023 r., w Zambii żyje ok. 20,6 miliona ludności – dop. red. za: https://www.macrotrends.net/countries/ZMB/zambia/ population-growth-rate], w tym 1/3 stanowią katolicy, 1/3 to protestanci i anglikanie, a 1/3 to animiści, wyznawcy tradycyjnych religii afrykańskich. Wielu ochrzczonych katolików nie chodzi do kościoła. Starsi uważają, że we Mszy świętej powinni uczestniczyć ludzie młodzi i dzieci. Zambijczycy są ludźmi wierzącymi, ale na własnych warunkach. Z jednej strony chrzest, nowa wiara, z drugiej – obecność czarownika i zabobony. W tym względzie potrzeba czasu i zmiany afrykańskiej mentalności.
Bywa tak, że w jednej rodzinie są osoby różnego wyznania. Zwykle żona przyjmuje religię męża. Gdy dochodzi do rozwodu lub mąż umiera, żona wraca do swojej religii.
W Zambii istnieją Małe Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego skupiające grupy katolików, którzy raz w tygodniu uczestniczą w spotkaniach biblijnych. Te wspólnoty są otwarte, zapraszają wyznawców innych religii do dialogu czy wymiany poglądów. Wspólnie biorą udział na przykład w uroczystościach pogrzebowych, ślubach lub nabożeństwach Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek i uroczystej procesji w Niedzielę Palmową. Można powiedzieć, że udział w tych wspólnotach stwarza możliwość formacji dla ludzi wiary oraz pewną współpracę w duchu ekumenizmu. A to z kolei prowadzi do zaangażowania w życie Kościoła i parafii.
Jak wyglądają misyjne kościoły?
W miastach kościoły przypominają te europejskie. Są to okazałe, duże, nowoczesne budowle, ale bez zdobień, figur czy obrazów. Niektóre z nich mogą pomieścić około 500 osób. W buszu kościół to większy domek z gliny pokryty trzciną lub słomą bądź domek z cegły pokryty blachą. Tam, gdzie nie było kościoła, odprawiałem Eucharystię w szkole, u gościnnych naczelników szczepów, w szałasach lub na plantacjach kukurydzy.
Jak Ojciec realizował duszpasterską pracę misyjną?
Z kapłańską posługą misyjną docierałem z głównej stacji misyjnej do tych mniejszych. W Chingombe miałem 50 wiosek i mogłem je odwiedzić raz w roku, czasem dwa razy. Problemem były duże odległości od 5 do 200 kilometrów oraz nieprzejezdne drogi, zwłaszcza w porze deszczowej. Trasę pokonywałem z przewodnikiem, który doskonale znał teren. Przemieszczałem się pieszo, rowerem, łodzią lub samochodem terenowym.
Odprawiałem Mszę świętą, spowiadałem, prowadziłem katechezę dla osób przygotowujących się do chrztu świętego, sakramentu bierzmowania, Pierwszej Komunii Świętej czy sakramentu małżeństwa. Udzielałem ludziom wyżej wymienionych sakramentów. Przewodniczyłem uroczystościom ślubnym, pogrzebowym i nabożeństwom religijnym. Prowadziłem dokumentację parafialną. Poza tym ludzie chętnie rozmawiali nie tylko o sprawach duchowych i dotyczących parafii. Czasami oczekiwali porady na przykład w kwestii remontu dachu lub przedstawiali swoje osobiste problemy. Później z przewodnikiem korzystaliśmy z gościnności parafian, posiłku i noclegu. Spaliśmy na matach z trzciny, jedliśmy rybę lub mamałygę z kukurydzy, a rano wyruszaliśmy do następnej stacji.
Z tego wynika, że misjonarz nie jest w stanie tak na co dzień podołać wszystkim obowiązkom duszpasterskim i misyjnym. Kto pomaga misjonarzom w tej pracy?
Mamy takich pomocników. To katechiści – ludzie świeccy wywodzący się z danej wspólnoty parafialnej. Przygotowują się do tej roli na przykład przez ministranturę, szkołę dla katechistów. Są blisko Kościoła i chętnie angażują się w działalność parafii. Pomagają kapłanom przygotować osoby do chrztu, katechizują, prowadzą małe grupy parafialne, organizują różne uroczystości o charakterze religijnym, społecznym i kulturalnym. Pomocne są również rady parafialne. Członkowie rad to społecznicy, którzy pochylają się nad bieżącymi potrzebami Kościoła, zajmują się budowami, remontami, pozyskiwaniem funduszy, zakupem ziemi, czyli funkcjonowaniem parafii w różnych wymiarach.
Czy oprócz jezuitów z Polski pracowali w Zambii inni misjonarze?
Tak, pracowali ojcowie z Niemiec, Francji i Holandii. Posługiwali też salezjanie, franciszkanie, werbiści i księża diecezjalni. Bardzo potrzebni są bracia zakonni i tu wyrazy uznania za wszelkie aktywności należą się misjonarzowi Tadeuszowi Nogajowi SJ, rodakowi ze Starej Wsi. Pracował przy budowie kościołów, kaplic, dróg, prowadził duże farmy bydła (od 100 do 150 sztuk), doglądał ogrodu i upraw, zajmował się obsługą traktora, uczył miejscowych rzemiosła, na przykład stolarstwa. Niezwykle ważną pracę wykonują siostry zakonne, które niosą wszechstronną pomoc duchową, wychowawczą, opiekuńczą czy materialną. Prowadzą szpitale, przychodnie lekarskie, szkoły, sierocińce, opiekują się dziewczętami, przygotowując je do życia w małżeństwie. Na misje przyjeżdżają również wolontariusze świeccy. Wszyscy służą najbardziej potrzebującym i tym samym świadczą o miłości Boga do człowieka.
Jak Ojciec postrzega wiarę mieszkańców Afryki?
Mogę powiedzieć, że jest to wiara pełna radości, żywiołowa, spontaniczna. Zambijczycy kochają muzykę, śpiew i taniec. W ten sposób się modlą, wyrażają swoje emocje i uczucia. Warto w tym miejscu wspomnieć pełne dynamizmu „roztańczone” i rozśpiewane Msze święte. Wszyscy uczestnicy Eucharystii wykonują trudne i skomplikowane układy taneczne. Tańczą na wejście, przed Liturgią Słowa, w procesji z darami, na dziękczynienie po Komunii świętej i na zakończenie. Innym elementem Liturgii są występy chóru i śpiew hymnu dziękczynnego. Po takiej, często prawie pięciogodzinnej, Mszy świętej kobiety przynoszą księdzu dary: jajka, olej, proszek do prania, cukier, pomidory, mąkę kukurydzianą, kiść bananów, aby w ten sposób wyrazić radość i wdzięczność. Raz dostałem nawet skrzynkę miejscowego piwa.
Czego my, Polacy, możemy nauczyć się od Zambijczyków?
Przede wszystkim postawy pełnej radości na co dzień i dbałości o jedność rodziny, klanu rodzinnego. Podam przykład: zdarzyło się, że zmarł mąż, a żonę obwiniono o czary, które rzekomo były powodem śmierci męża. Krewni ze strony zmarłego zabrali cały dobytek osieroconej rodziny, a żonę z dziećmi wypędzili i w ogóle nie interesowali się ich losem. Najczęściej bezpodstawnie oskarżona wdowa wracała z dziećmi do swojej rodziny, klanu, gdzie zawsze mogła liczyć na pomoc i opiekę.
Każdy pracujący ma prawo do wypoczynku. Ojciec również korzystał z wakacji?
Oczywiście, misjonarz to też zapracowany człowiek. Na pierwszy urlop przyjechałem do Polski po sześciu latach misyjnego utrudzenia, na pół roku. Później korzystałem z wypoczynku co pięć, następnie co cztery i w końcu co trzy lata. Ten czas był przeznaczony na spotkania z rodziną, ze znajomymi i – w miarę upływu lat – na wizyty u lekarzy, ponieważ dokuczały różne choroby, a w Zambii nie byliśmy ubezpieczeni. Trzeba było odpocząć, zregenerować siły, podreperować zdrowie, czyli „naładować akumulatory”, aby móc dalej pracować. Chętnie odwiedzałem szkoły i kościoły, gdzie dzieliłem się zdobytym doświadczeniem w misyjnej pracy. Zawsze dziękowałem za wsparcie, prosząc jednocześnie o modlitwę w tej intencji i pomoc materialną na to wielkie dzieło misyjne. Zawsze jednak z radością wracałem do Zambii.
Przy okazji dodam, że w klasztorze Ojców Jezuitów w Starej Wsi jest Muzeum Misyjne, w którym znajdują się eksponaty, między innymi z Afryki. Są wykonane przez afrykańskich artystów z naturalnych materiałów, jak na przykład egzotycznych traw i roślin oraz ze skóry czy zębów dzikich zwierząt. Podobne muzeum mają siostry służebniczki w swoim Domu Zakonnym w Starej Wsi.
Czy Ojciec tęskni za Afryką?
Oczywiście. Często o tym mówiłem, że Zambia śni mi się po nocach. Niestety, już w Afryce podupadłem na zdrowiu. Dolegliwości związane z wiekiem i różne choroby sprawiły, że musiałem poddać się leczeniu. Głównie z tych powodów wróciłem do Polski i od 2013 roku mieszkam w Kolegium Jezuitów w Starej Wsi. Nieustannie dziękuję Bogu za dar powołania kapłańskiego i misyjnego. Dodam, że utrzymuję kontakt z misjonarzami, siostrami zakonnymi i znajomymi z Zambii.
Jak Ojciec mógłby podsumować 45 lat posługi misyjnej w Zambii?
Powiem za św. Pawłem: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost” (1 Kor 3,6). Po prostu robiłem, co mogłem, w miarę swoich sił, zdolności i możliwości, a owoce należą do Najwyższego Kapłana. Cieszę się, że jest dużo ludzi ochrzczonych, wiele par żyje w sakramentalnym związku małżeńskim i jako rodzice starają się po katolicku wychowywać swoje dzieci. Opieką duchową objęte są samotne dziewczyny – matki nie będące w związku małżeńskim. Taką opiekę zapewniają utworzone Grupy Świętej Magdaleny. Zambia obecnie liczy sporo powołań kapłańskich i zakonnych, więc pod tym względem jest dość dobra sytuacja. We właściwym kierunku – moim zdaniem – zmierza działalność wspomnianych wcześniej małych grup, wspólnot chrześcijańskich, ożywiając wiarę i jednocząc ludzi różnych wyznań. Za wszelkie dobro i obfitość łask – Bogu niech będą dzięki!
Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę Ojcu zdrowia, opieki Starowiejskiej Matki Miłosierdzia, błogosławieństwa Bożego i wielu potrzebnych łask na dalsze lata życia.
Pierwsza część wywiadu opublikowana została w nr. 26 Misyjnego Szlaku.