Jedną z bolesnych „trzaseczek Krzyża Pańskiego” była dla Ojca Beyzyma tęsknota za opuszczonym dobrowolnie krajem ojczystym, za konwiktem chyrowskim, za Krakowem i jego dwoma Karmelami. Samotny Polak na Madagaskarze, wsród obcych, tęsknił za polską mową i pocieszał się listami, które niekiedy wydłużały się, bo ich autor chciał choć tak „nagadać się po polsku”. „Kontent jestem, kiedy się da ze swoimi po swojemu listownie pogwarzyć, bo tu nigdzie ani pół słówka polskiego nie można usłyszeć”.
Gadałby i gadał po polsku...
Prosił o przysyłanie mu z Krakowa „Misji Katolickich”, bo w nich docierała do niego mowa polska. Chętnie je czytał, bo była to dla niego pociecha na obczyźnie. Tak zupełnie sam, „gorzej niż kameduła”, chętnie, choć listownie, „gadałby i gadał po polsku”.
Szczególnie ostro doskwierała mu tęsknota za Chyrowem, za chłopcami w konwikcie, w infirmerii. Tęsknił „za nimi bardziej niż oni wszyscy razem za rodzicami”.
Gdyby nie wola Matki Najświętszej, która go „odkomenderowała” do trędowatych, to „wpław wróciłby do kraju”, a gdyby wiedział, że w kraju byłby bardziej pożyteczny, to chciałby być odwołany.
Wszystko, co przypominało mu rodzinne strony, nawet kasza gryczana, nawet grzyby suszone przysłane mu przez karmelitanki krakowskie, wzruszało go i radowało. Dumny był z tego, że Polska, że jego rodacy przez swoje jałmużny budują szpital w Maranie, że on sam, budowniczy, jest z Polski. Ufał, że ta budowa „za polski grosz” sciągnie „większe błogosławieństwo Boże na nasz kraj, na nasz biedny naród”. Zdawał sobie sprawę z tego, że kraj jest biedny, że tam też budują nowe kościoły, a jednak przysyłają datki na schronisko dla trędowatych. Był za to wdzieczny i dumny zarazem ze swojego narodu.
Lekarstwo na tęsknotę za Ojczyzną
Nabrawszy przekonania, że jego powołaniem z woli Matki Najswietszej jest praca dla trędowatych, myśl o powrocie do Polski odrzucał jak myśl nieczystą, choć tak bardzo tęsknił za krajem ojczystym. W liście do ks. Kraupy wyznał, że jego chorobą jest tęsknota za krajem. Jak się z niej leczył? Modlitwą św. Ignacego: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność...” (Ćwiczenia duchowne, nr 234).
Gdy tęsknota za krajem i prowincją polską dawała mu się nazbyt we znaki, przypominał sobie słowa Matki Przełożonej Karmelu na Wesołej: „Jezus uwięziony w Najświętszym Sakramencie dla mnie, ja uwięziona dla Niego”. To mu pomagało w jego oddaleniu od Polski i „uwięzieniu” na Madagaskarze.
Dwie były jego tęsknoty: jedna za krajem, za konwiktem chyrowskim, a druga za tak wyczekiwaną budową schroniska dla trędowatych, którego wciąż nie mógł rozpocząć, a potem dokończyć.
Myślą i wyobraźnią często był w infirmerii chyrowskiej lub w Karmelu łobzowskim. Ale zapytajmy, jaki robił użytek ze swej tęsknoty za krajem. Była to ofiara. „Niech za to będzie chwała Chrystusowi i Matce Najświętszej”. W całej tej udręce serdecznej starał się Ojciec Beyzym zdobyć obojętność wobec wszystkiego, co pozostawił za oceanem, żeby nie tęsknić, nie żałować tego, co się raz Bogu oddało. Jedynie wracał często pamięcią i sercem do Chyrowa i Karmelu. Nie mógł się oprzeć, żeby nie wspomnieć „o ślicznym Wołyniu i Podolu”, ale „to już nie dla mnie”. Gdy mu Matka Ksawera sugerowała, że mógłby na krótki odpoczynek wrócić do kraju, odpowiedział: „Nic jeszcze nie zrobiłem dla większej chwały Bożej, a odpoczynek będzie dopiero w niebie”.
Polski grosz na dzieło polskiego miłosierdzia
Ze wszystkich listów Ojca Beyzyma pisanych do kraju z Madagaskaru w latach 1898–1912, a zatem w latach, kiedy Polska była rozdarta i w niewoli zaborców, wyziera przedziwna i bardzo spokojna pewność, jakieś głębokie odczucie, że kraj jest jeden, że Polska jest jedna, że naród cały jako jeden naród, niezależnie od zaborców, pomaga mu budować schronisko, że od Polaków, obojętnie z którego zaboru, płynie „polski grosz” na to dzieło polskiego miłosierdzia.
Listy Ojca Beyzyma są dla historyka dowodem, jak mocne było w nim samym i w ogromnej większości Polaków przeświadczenie o jedności Ojczyzny i Narodu, jak głębokie było poczucie przynależności do wspólnej Ojczyzny, rozdartej wrogą przemocą obcych, ale zawsze umiłowanej i jednej w sercach jej dzieci. Przecież za tę jedną Polskę walczył jego ojciec w powstaniu styczniowym (1863 r.).
Gdyby ktoś nie wiedział o rozbiorach Polski, toby się z listów Ojca Beyzyma o tym nie dowiedział. Jego miłość Ojczyzny i Narodu, tego, co trwa, była ponad zmiennościami polityki i historii. To dobrze świadczy o nim i o jemu współczesnych Polakach. Ten człowiek, ci ludzie nosili w sobie ziarno polskości, z którego miała się „Ta, co nie zginęła” odrodzić do samodzielnego życia – także państwowego.
Ostatnim wyrazem miłości Ojca Beyzyma do Matki, Królowej Polski, i do ukochanego kraju była jego modlitwa przedśmiertna: „O Matko najlepsza, pamiętaj o mnie, o moim kraju…”.