W jakim stopniu Afryka jest krajem misyjnym?
Pojęcie „Misji” uległo pewnej ewolucji. Najbardziej powszechnym, „popularnym” pojęciem do niedawna było rozkrzewianie wiary Chrystusowej wśród ludów, które o Nim nie słyszały. Grubo jednak przed ostatnim Soborem zdawano sobie sprawę, że tego pojęcia nie można zastosować do „Misji” wśród chrześcijan, którzy w Chrystusa wierzą i Jego naukę przyjmują, ale odpadli od jedności z Kościołem katolickim z powodów doktrynalnych lub dyscyplinarnych (zwykle odrzucając jurysdykcję Biskupa Rzymu – Papieża).
Odpowiadając na pytanie, „w jakim stopniu Afryka jest krajem misyjnym”, powinienem przede wszystkim oprzeć się na cyfrach ogólnej ludności oraz ludności katolickiej. Dokładnych cyfr, jeśli chodzi o całą Afrykę, nie posiadam, mogę jedynie podać prawdopodobne cyfry odnoszące się do Zambii, powtarzam prawdopodobne cyfry, ponieważ np. według cyfr podanych przez diecezje w 1991 roku ludność Zambii wynosiła 7 718 447 osób („Zambia Catholic Directory 1991”), a według Annuario Pontificio na rok 1993 ludność Zambii wynosi 7 500 719 osób. Nie wiem, jak w innych krajach sporządza się te statystyki, ale przypuszczam, że mniej więcej w ten sam sposób jak w Zambii. Cenzus ludności sporządza się „jak za cesarza Augusta”, tylko co pewien czas, nie ma ogólnego prowadzenia ksiąg stanu cywilnego (księga narodzin i zgonów), tylko ocenia się „na oko”. Obecnie ocenia się liczbę ludności Zambii na 8 500 000.
Bardziej (choć niezupełnie) wiarogodne są liczby katolików i katechumenów podawane przez biura diecezjalne, według których ich liczba wynosiła w 1991 roku 1 788 712 dusz, co w 1991 roku stanowiło 23,17 proc. ludności, przy tym „Zambia Catholic Directory 1991” zaznacza, że wszystkie cyfry są dokładne, jeśli chodzi o liczbę ogólnej ludności podaną przez urzędy państwowe, ale liczba katolików jest prawdopodobnie wyższa. W każdym razie Zambia jest jeszcze na pewno krajem misyjnym, choć nie można powiedzieć, jakoby niekatolicy tutaj o Chrystusie nie słyszeli, ponieważ mamy tu wiele misji chrześcijańskich, ale niekatolickich, bardzo szerzy się sekciarstwo (oraz np. Świadkowie Jehowy, których nawet niektórzy niekatolicy nie zaliczają do chrześcijan), ponadto od kilkunastu lat odczuwamy bardzo silną presję w kierunku islamizacji Afryki. Przynajmniej połowa ludności zachowuje tradycyjną wiarę Afrykańczyków, którą jedni nazywają animizmem, inni pogaństwem. Jednak nawet i oni wiedzą już o Chrystusie przynajmniej coś niecoś, ale tkwią w tradycyjnej wierze.
Podam jeden przykład. Przy Misji Kalwińskiej (Południowo-Afrykańskich Burów) osiadł jeden starszy Murzyn. Gdy kalwini tę misję zamknęli, ten staruszek przyszedł do mnie, prosząc o przyjęcie na Misję w Kasisi. Prefekt Apostolski, mgr Wolnik, powiedział mi, żebym go przyjął. Jedna z sióstr powiedziała mu wreszcie, że powinien poprosić o chrzest. Powiedział jej wtedy, że on już zna chrześcijaństwo. Siostra zapytała go, co wie o chrześcijaństwie? Odpowiedział, że „Christmas” – Boże Narodzenie. „A co to jest Christmas?” – siostra go zapytała. Odpowiedział: „Biali dobrze jedzą i dają Christmas-bokoshi (prezent gwiazdkowy)”.
Żart żartem, ale zdaje mi się, że nasi ludzie coś o Chrystusie wiedzą, jedni więcej, inni mniej. Zdaje mi się też, że wierzą w jednego Boga, ale Nim się zbytnio nie przejmują, a przyczyną tego jest, że ich tradycyjna wiara w praktyce zbytnio jest przejęta strachem, wierzą w „duchy”, także swoich przodków, i te duchy czczą, ponieważ one mogą się mścić i mszczą się za różne zaniedbania. My głosimy, że Bóg jest Miłością, że jest dobry i nas miłuje – i dlatego są skłonni do wyobrażenia, że nie trzeba się Nim zbytnio przejmować, trzeba się raczej starać udobruchać te „duchy”, co nam mogą zaszkodzić.
Pewien afrykański dygnitarz Kościoła bardzo stanowczo mi zaprzeczał, ale ten zawsze, moim zdaniem, bezkrytycznie bronił wszystkiego, co afrykańskie, raz nawet wyraził się, że nie Afryka powinna być schrystianizowana, lecz chrześcijaństwo powinno być zafrykanizowane. Zależy, jak się to pojmuje.
Druga sprawa, jaką musimy pamiętać: Afryka jest krajem misyjnym, bo choć wielu jest takich, co przeszli dwuletni katechumenat i „nauczyli się” Katechizmu, jednak co innego wiedzieć, a co innego praktykować. Wiara martwa i wiara żywa. Nieraz im powtarzam, że Lucyfer zna Katechizm nawet lepiej ode mnie, ale czy jest on chrześcijaninem? Niektórzy mówią, że mamy za wielu „ochrzczonych pogan”. Wiara u wielu jest jeszcze bardzo płytka, mentalność tradycyjnych wierzeń jeszcze bardzo mocna. Pewien biskup z Zairu w połowie swej diecezji miał już ponad 90 proc. katolików, ale utrzymywał jeszcze wielkie i wspaniałe małe seminarium dla kandydatów do kapłaństwa. Powiedziałem mu, że nie rozumiem, dlaczego jeszcze utrzymuje małe seminarium, jeżeli w połowie swej diecezji ma ponad 90 proc. katolików. Odpowiedział, że choć w tej połowie jest tylu katolików, jednak w rodzinach nie ma jeszcze pełnej chrześcijańskiej atmosfery.
Jak trudno tym ochrzczonym zastosować się do wymogów wiary, gdy zaczynają myśleć o małżeństwie! Większość żyje przez dłuższy czas bez ślubu kościelnego i dopiero później decydują się na uregulowanie swego małżeństwa. To jest tylko najbardziej widoczny znak płytkości ich wiary. Trzeba włożyć w ich formację jeszcze dużo wysiłku i mieć jeszcze więcej cierpliwości. A wpływ europejskiej subkultury pomocny nie jest… Muszę jednak też powiedzieć, że jak już wreszcie uregulują swoje małżeństwo, wielu staje się bardzo przykładnymi katolikami. Widać, że Pan Bóg ma wiele wyrozumiałości i swej łaski im nie skąpi, bo zresztą wiary nie odrzucili (jak niestety wielu wśród białych, dzięki Bogu, że tylko niektórzy), tylko jest jeszcze za słaba.
Czy ma Ksiądz Kardynał kontakty z Polonią zambijską i polskimi misjonarzami?
Kiedy przybyłem do Zambii w 1946 roku, było tu dużo Polaków i Polek, niektórzy w tzw. Grupie Cypryjskiej (ci, którzy wyjechali z Polski już we wrześniu 1939 roku), ale większość to ludność cywilna deportowana z terenów wschodnich „na Syberię” i wywieziona ze Związku Sowieckiego razem z Armią Generała Andersa. Z tymi miałem dużo kontaktów, dwa razy nawet udzielałem im rekolekcji (w Livingstone i w Lusace).
W latach pięćdziesiątych dosyć wielu jednak się rozjechało. Jedni wrócili do Polski, inni gdzie indziej, zwłaszcza do Anglii. W 1950 roku zostałem mianowany administratorem apostolskim Wikariatu Apostolskiego Lusaki i wtedy wyznaczyłem ks. Tadeusza Walczaka SJ na kapelana Polaków w Lusace, bo pewna liczba tutaj pozostała. W niedziele i inne święta (również narodowe) odprawiano Mszę św. z kazaniem dla Polaków i to było odpowiedzialnością ks. Walczaka (także były więzień Stalina i skazany na śmierć, uratowany jednak przez wybuch wojny z Niemcami i zwolniony na skutek układu pomiędzy gen. Sikorskim i Stalinem, a następnie kapelan w II Korpusie gen. Andersa).
Jednak w 1964 roku, gdy powstała niepodległa Zambia, prawie wszyscy Polacy opuścili Zambię, a obecnie z poprzedniej grupy nie ma nikogo, tylko od czasu do czasu przybywają inni, choć bardzo niewielu, przeważnie na czasowe kontrakty. W Lusace są dwaj polscy lekarze, jeden przybyły z Anglii wraz z rodziną, drugi na kontrakcie rządowym. W Kabwe również jest polski lekarz na kontrakcie z zarządem kopalni. Z tymi jestem w kontakcie, ale jedynie okazyjnym, ci mnie dosyć często odwiedzają, ja rzadko rewizytuję, bo samochodu nie prowadzę, a do Kabwe mam ponad 40 km, do Lusaki blisko 200 km.
O wiele więcej mam kontaktów z polskimi misjonarzami, szczególnie z księżmi diecezjalnymi, ponieważ z nimi prawie stale od chwili mej rezygnacji z arcybiskupstwa Lusaki mieszkam i pracuję. Przez 13 lat byłem wikarym ks. Marcelego Prawicy z diecezji lubelskiej (obecnie radomskiej) w Chingombe, a teraz jestem wikarym ks. Jana Krzysztonia z archidiecezji lubelskiej w Mpunde. Do Chingombe było za daleko (220 km od Kabwe), ale do Mpunde jest tylko nieco ponad 40 km, więc tutaj wielu księży polskich z innych diecezji wpada na dzień albo na parę dni „po drodze” do Lusaki, stolicy Zambii. Dwa lub trzy lata temu dałem też rekolekcje polskim księżom diecezjalnym w Chilonga, w diecezji Mbala.
Cdn.