Od sześciu lat pracuję w Malawi. Wcześniej przez ponad dwadzieścia lat misjonowałem w Zambii, do której wyjechałem jeszcze jako kleryk Towarzystwa Jezusowego, po odbyciu dwuletniego nowicjatu w Starej Wsi oraz studiów filozoficznych w Krakowie. Polskę opuściłem w roku 1979. Po rocznym kursie języka angielskiego w Anglii do Zambii dotarłem w lipcu 1980 roku. Pobyt w Zambii przerwały moje studia teologiczne, które odbyłem w Kanadzie w latach 1989–1992. Po otrzymaniu święceń kapłańskich w Toronto w 1992 roku powróciłem do Zambii, gdzie pracowałem do roku 2013.
Teraz pojawiło się nowe wyzwanie. Była nim decyzja przełożonych podyktowana potrzebą wzmocnienia grupy misyjnej w Malawi. Przerzucenie mnie wraz z innymi misjonarzami do Malawi nie było niczym szczególnym. Malawi wraz z Zambią tworzy tę samą prowincję misyjną jezuitów: Prowincję Zambia-Malawi.
Jednak dla mnie nie była to łatwa decyzja. Po tylu latach w Zambii trudno mi było dostosować się do nowych warunków i wyzwań, jakie czekały na mnie w Malawi. Poza jednym istotnym plusem: miałem pracować w parafii Kasungu prowadzonej przez ojca Józefa Oleksego, mojego Współbrata, którego od lat znałem i z którym pozostawałem w ciągłym kontakcie. Przejęcie po nim obowiązków odebrałem z pewną ulgą. Wcześniej miałem wiele okazji przypatrywać się temu, co robił, kiedy byliśmy razem przez kilka lat, zanim wrócił do Polski. To, co mi pozostawił, w każdej chwili mi pomaga jeszcze dziś.
Marzenia o pracy w Mozambiku
Na początku czułem, że Malawi to jakoś nie jest moje miejsce. Złożyłem więc prośbę do przełożonych o pozwolenie na pracę w Mozambiku, bo odkryłem, że potrzeby duchowe w tym sąsiednim kraju są o wiele większe niż w Malawi. W Mozambiku byłem tylko przez pięć miesięcy. Wielka praca misyjna, bo kraj ten powoli powraca do normalności po długiej wojnie domowej. Cieszyłem się tą posługą misyjną jak św. Franciszek Ksawery. Przez ten krótki czas ochrzciłem około trzech tysięcy osób, przeważnie dzieci. W wielu odwiedzanych przeze mnie miejscach kapłana nie było nawet przez dwa lata, ale katechiści pracowali tam bez przerwy, oczekując, że kiedyś pojawi się u nich jakiś ksiądz. Ostatecznie nie dostałem jednak wizy na stały pobyt w Mozambiku i wróciłem pokornie do Malawi, do parafii św. Józefa w Kasungu.
Malawi i jej problemy
Trudno mi było wejść w sytuację mieszkańców Malawi. Wydawało mi się, że ludzie tu są w podobnej sytuacji jak w Zambii trzydzieści lat temu, kiedy stawiałem pierwsze kroki w misyjnej pracy. Sytuacja pogarsza się jednak z każdym rokiem ze względu na ogromny przyrost ludności. Z każdym pokoleniem liczba mieszkańców Malawi się podwaja, a poza tym niewiele się tu zmienia. Gęstość zaludnienia w Malawi jest już większa niż w Polsce. Czterdzieści lat temu w Malawi żyło około czterech milionów osób, a za dwadzieścia lat Malawi będzie mieć więcej mieszkańców niż Polska. Tymczasem terytorium kraju stanowi jedną trzecią obszaru naszego kraju.
Co się stanie z tysiącem dzieci, które chrzczę co roku w naszej parafii? Jak je przygotować do życia? Zachęcam i pomagam w zakładaniu przedszkoli przy kościołach w stacjach misyjnych mojej parafii, w tzw. outstations. Jak się te dzieci mogą nauczyć czytać i pisać, kiedy w pierwszych klasach podstawówki jest ich około dwustu w jednej klasie? Jeśli w takich warunkach się czegoś nauczą, będzie to naprawdę cud. Obecnie Malawi ma największą liczbę nieumiejących czytać i pisać w całej południowej części Afryki. Przy tak ograniczonym wykształceniu nawet nie ma co myśleć o jakiejkolwiek zmianie sytuacji w kraju. To praca u podstaw, jak kiedyś, z końcem XIX wieku, w Polsce. Przeminie wiele lat i nie będzie widać owoców obecnej pracy. Może uczniowie, którzy teraz doszli do szkoły średniej, przekażą kiedyś umiejętność czytania i pisania swoim dzieciom.
Dramatyczna sytuacja malawijskich dzieci
Bardzo trudna jest sytuacja dzieci, które straciły rodziców. Często przechodzą pod opiekę dziadków, którzy nie są w stanie zapewnić im wykształcenia czy nawet wystarczającego utrzymania. Co ma robić matka, której zmarł mąż albo ją po prostu opuścił? W większości wypadków nie ma innego wyjścia jak zostać drugą żoną kogoś, kto może zapewnić jej i jej dzieciom jakieś wsparcie. Sama matka nie jest w stanie wyżywić kilkorga dzieci. Taka niepełna rodzina, pozbawiona męża i ojca, żyje w skrajnej nędzy. Żywią się otrębami, szczególnie w styczniu i lutym, jak kiedyś w Polsce na przednówku.
Ewangeliczna postawa miłości
Sytuacja w Malawi często nasuwa mi na myśl ewangeliczne czasy Jezusa. Najubożsi posiadają tu tylko motykę i jedno ubranie. Nieco zamożniejsi mają w rodzinie rower. A Pan Jezus nie wprowadzał szkolnictwa czy programów rozwojowych, lecz głosił prawo miłości, które zmieniło świat w ciągu wieków. Dawał ludziom nadzieję na lepsze jutro. Chrystus uzdrawiał i zachęcał swoich uczniów, by troszczyli się o biednych i potrzebujących. W ten sposób ludzie mogli doświadczyć miłości Boga i bliźniego. Temu, kto dzieli się z bliźnim tym, co posiada, Bóg błogosławi teraz, w tym życiu na ziemi, a w wieczności hojnie wynagrodzi. Jak czytamy w Ewangelii, nawet kubek wody dany spragnionemu w imię Chrystusa nie pozostanie bez nagrody w życiu przyszłym (por. Mt 10,42). Tak więc nasze wspólnoty lokalne dzielą się tym, co mają, chociaż mają bardzo niewiele.
Jeśli chodzi o mnie, to jeżdżę jak szalony od wioski do wioski, ale i tak mniejsze outstations odwiedzam tylko najwyżej trzy razy w roku (w parafii mamy ok. 72 outstations). Rano słucham spowiedzi i odprawiam Mszę świętą. Po południu to samo, spowiedź i Msza święta, tysiące spowiedzi rocznie. A to, co głoszę, to prawdy wiary i przykazania Boże.
Realne zagrożenia
Malawi szturmem zdobywa islam, bo dopływ pieniędzy na budowy meczetów jest tu nieograniczony. Wystarczy jedna rodzina islamska w wiosce, aby zacząć budowę nowego meczetu. I tak wokół niego zaczyna się tworzyć zalążek wspólnoty wyznawców Mahometa. Ludzie w Malawi walczą o przeżycie. Dla wielu obojętne jest, skąd przyjdzie pomoc. Chętnie przyjmują wsparcie od wspólnoty muzułmańskiej. Nie są w stanie myśleć, jaka będzie ich przyszłość. I to jest sytuacja ogromnej liczby Malawijczyków, którzy bardziej zajęci są sprawami doczesnymi niż wiecznymi.
Myślę, że zostało mi jeszcze trochę lat pracy misyjnej, na ile zdrowie pozwoli, które po sześćdziesiątce powoli się już niestety z każdym rokiem pogarsza. Czuję, że potrzeba mi się więcej modlić, bo głową muru nie przebijesz, ale łaska Boża wszystko może.
Obiecuję pamięć modlitewną wszystkim, którzy zechcą wesprzeć nasze dzieło misyjne, i pokornie o taką samą pamięć proszę.