Jesteś tutaj

Krótki rys historii jezuickich Misji w Zambii. Część III

Br. Józef Boroń SJ
22.11.2019

Pionierzy Misji Zambijskiej. 1913–1918: okres pionierski

Pionierzy znad strumyka Katondwe

Trzech naszych pionierów: ojciec Jan Lazarewicz, ojciec Władysław Bulsiewicz i brat Franciszek Uhlik nad strumykiem Katondwe, na tym ustronnym, ale niewymownie dzikim uroczysku lwiej kniei, rozpoczynają samodzielną misjonarską egzystencję. Cierpią wielki niedostatek, biedę, często zapadają na zdrowiu (malaria), ale nie tracą oni ducha ani czasu, a oczekują nowych misjonarzy z Prowincji. Z początkiem lutego otrzymują radosną wiadomość, że już wyjeżdżają: ojciec Apoloniusz Kraupa z braćmi Leonem Kodrzyńskim i Wojciechem Pączką.

Brat Uhlik zajmuje się małym gospodarstwem, które ulepsza i powiększa. Obsiewa kawałek pola pszenicą, kupuje nieco kóz, a nawet parę bydła. Ojciec Lazarewicz niestrudzenie przebiega teren wzdłuż i wszerz, coraz bardziej oddalony od Luangwy i zabiega o zakładanie szkółek. Pertraktuje w tej sprawie z mfumami (naczelnikami wiosek), by szli z nim do Feiry prosić o zezwolenie na zakładanie szkół. Nie wszystko idzie jak z płatka, jedni się godzą, inni zawodzą, trudny problem z katechistami, ale mimo wszystko praca misjonarska tych pierwszych naszych pionierów godna podziwu postępuje impulsywnie i żywiołowo.

18 maja 1913 roku, w niedzielę Świętej Trójcy, pierwszy uroczysty chrzest w Katondwe, którego udziela ojciec Władysław Bulsiewicz. Również ojciec Bulsiewicz ćwiczy dwóch katechistów przybyłych z Nyasalandu (dziś Malawi). W tym czasie ojciec Apoloniusz Kraupa z braćmi przybywa do Chinde (Mozambik), dalej parowcem Zambezią do Boromy. W Boromie zastają jeszcze niektórych naszych: ojca superiora Eugeniusza Witza, ojca Juliana Merleau i brata Jakuba Stofnera. Ojciec Kraupa zabawia w Boromie dwa tygodnie dla wypoczynku i nabrania natchnienia dla dobra misjonarskiej pracy, gdzie miejsce było jeszcze świeże i uświęcone tak wielką pracą i duchem również naszych ojców i braci z Prowincji.

Następnie ojciec Kraupa opuszcza Boromę. Łodziami po Zambezi, obładowany licznymi pakunkami, przybywa do Chakakomy, zapewne do skalnych katarakt na Zambezi, dalej wędruje pieszo. Idzie razem z nimi z Boromy, przechodząc do naszej misji, ojciec Julian Merleau. 25 maja w niedzielę rano przekraczają Luangwę poniżej Feiry i bezpośrednio stają na terytorium naszej misji. Koło południa przybywają do Kakaro, gdzie rezyduje superior misji, ojciec Alojzy Baecher. W Kakaro pozostali już na noc.

Następnego dnia ojciec Julian Merleau pozostał w Kakaro na stałego rezydenta, a nasi trzej z ojcem superiorem Alojzym Baecherem wyruszyli do Kapoche, gdzie zastają ojca Kaspra Moskoppa z bratem Stefanem Rodenbücherem przy budowie domu z kamienia. Na razie mieszkają w lichej chacie. Dalej ojciec superior Baecher wrócił do Kakaro, a nasi trzej, jak nadmienia w liście ojciec Kraupa, po skromnym obiedzie w Kapoche wyruszyli we trójkę na rowerach wzdłuż Luangwy do Katondwe. W drodze, w Cishonkomoka, obok wsi pod drzewem spotykają ojca Lazarewicza w otoczeniu czarnej dzieciarni na katechizacji i śpiewie pobożnych pieśni. Oczywiście niespodziewane zjawienie się, tym serdeczniejsze powitanie. Zaraz też wyruszyli do Katondwe.

W Katondwe dla brata Uhlika i ojca Bulsiewicza wielka niespodzianka. Wiedzieli, że mają kiedyś przybyć, ale nie wiedzieli kiedy, więc i radość bardzo wielka. Zapadał już wieczór w tej dalekiej głuszy i puszczy. Przy kolacji ojciec Kraupa oznajmił naszym wreszcie, że odtąd on jest naznaczony przełożonym Katondwe… Pierwsze wrażenia ojca Kraupy na temat ówczesnego Katondwe opisałem w liście z 1 czerwca 1913:

„U wejścia czekał ojciec Władysław Bulsiewicz z bratem Uhlikiem, który wygląda bardzo zbiedzony po dość ciężkiej i niebezpiecznej dyzenterii, z której podniósł się przed paru dniami. Na wzgórku nad rzeczką, raczej strumyczkiem zwanym Katondwe, który wypływa z naszych skał i przepłynąwszy jakieś 200 m, ginie w naszym pszenicznym polu, leży osada Katondwe 250 m², otoczona wysokim, dziurawym parkanem z krzywych gałęzi. Na tym obszarze stoi dom z pali i gliny przykryty trawą, 20 m długi. W środku izba bez ścian, jak boisko w chłopskiej stodole, to refektarz i sala rekreacyjna. Po obu jej stronach po dwie izby o bardzo przeźroczystych drzwiach i bez okien, a raczej z dziurami na światło, przewiewu dużo, co zresztą w Afryce bardzo potrzebne. Ściany już mrówki mocno nadniszczyły, z biedą przestoi to jeszcze tegoroczną porę deszczową. Poza domen stoją jeszcze cztery chaty okrągłe. W jednej jest kuchnia, w drugiej mieszkają katechiści i chłopcy do posługi najkonieczniejszej, trzecia przeznaczona dla C. [carissimusa1] Augustyna Żurka, który jeszcze jest w Miruru, w czwartej umieściłem C.C. [carissimusów] Kodrzyńskiego i Pączkę. Nasi obdarci jak ostatnie dziady, świecą łokciami i kolanami. Zaraz też tym, co miałem pod ręką, z nimi się podzieliłem, a jak tylko przyjdą większe paki, całkowicie ich zaopatrzę w bieliznę i odzież. Nakupiłem tego dosyć, ale żałuję, że nie mam więcej. Tu po prostu bielizna gnije na człowieku”.

Budowa szkół i konwikty dla chłopców

Ogólnie mówiąc, z chwilą objęcia przełożeństwa przez ojca Kraupę w Katondwe wszystko jeszcze raźniej rusza z miejsca, wyczuwa się sprawną harmonię. Zakładanie szkół po wioskach, gdzie głównie czynny jest ojciec Jan Lazarewicz, a także w drugim kierunku ojciec Władysław Bulsiewicz. Na samej misji z czasem powstaje konwikt dla chłopców „Arapazów” i szkoła dla dochodzących z pobliska dzieci.

Zaraz ojciec Apoloniusz Kraupa z bratem Kodrzyńskim przystępują do gromadzenia materiałów budowlanych, dobywanych na miejscu krzemieni, wapna oraz drzewnego budulca i do rozpoczynania budowy obecnego misyjnego domu i całego szeregu ujętych w czworobok pomniejszych budynków dla różnych celów. Robota postępuje raźno i czas schodzi naszym misjonarzom na bardzo intensywnych zajęciach w każdej postaci. Gorliwy ojciec Jan Lazarewicz prawie stale przebywa w wioskach, zajęty budową szkół, katechizacją i ich rozwojem, których jest już kilka, koło sześć w tym okresie.

We wrześniu z Kapoche przyszedł do Katondwe brat Stefan Rodenbücher. Przyszedł się pożegnać, wracał do Europy, do swojej Prowincji. W październiku również ojciec Alojzy Baecher złożył superiorstwo misji w ręce ojca Kraupy i także miesiąc później, w listopadzie, wyjechał do Europy, a następnie do Brazylii.

1 listopada w katondweńskiej prowizorycznej, pionierskiej kaplicy odbyło się uroczyste przyjęcie po raz pierwszy do katechumenatu dzieci szkolnych – chłopców i dziewcząt, razem 20. Najpierw została odprawiona śpiewana Msza św. jeszcze przez fundatora Katondwe, ojca Alojzego Baechera. Po Mszy św. ojciec Władysław Bulsiewicz odmówił litanię do Matki Najświętszej, a potem nowym katechumenom nałożył na szyję medaliki jako pierwsze znamiona chrześcijaństwa. Nowa młoda misja staje się już żywotna na tyle, że wypuszcza nowe gałęzie na dalszą ekspansję.

Początki misji w Chingombe

20 listopada ojciec superior Apoloniusz Kraupa z ojcem Janem Lazarewiczem opuszczają Katondwe i wędrują kilka dni na północny wschód w sprawie kupna farmy pod nową misję, stację Chingombe. 4 grudnia wrócili, a sprawa kupna farmy u sławnego Johna Harrisona Clarka została umówiona. Z końcem grudnia przyszedł do Kapoche, gdzie po bracie Rodenbücherze pozostał za towarzysza ojcu Kasprowi Moskoppowi, brat Jakub Longa, Słowak. Pracował on poprzednio 12 lat w Boromie. Pełnił obowiązki kapitana statku misyjnego na Zambezi. W rewolucyjnym rozproszeniu wrócił do Europy do Prowincji na Węgry, a następnie przybył z powrotem do naszej misji, zmarł w Kasisi.

2 maja 1914 roku przyszła do Katondwe z Kasisi wiadomość, że przybyli nasi misjonarze z Polski: ojciec Felicjan Czarliński, ojciec Stanisław Hankiewicz i brat Franciszek Pacek. Od połowy kwietnia przebywają gościną w Kasisi u ojca Torrenda, czekając na dalszą dyspozycję. 22 maja przychodzi do Katondwe jeszcze jeden pracownik z Boromy na Dolnej Zambezi, brat Jakub Stofner, Tyrolczyk.

19 maja ojciec superior Apoloniusz Kraupa, zabierając z sobą brata Pączkę i potrzebny na początek podręczny i najbardziej niezbędny ekwipunek, wędruje do Chingombe, a właściwie aby rozpocząć działalność misji w Chingombe. Nie ma zapisanej daty, kiedy przybyli na miejsce. Podróż jednak, tzw. później droga pionierów, musiała zabrać im około pięciu dni. Przyszli z nimi także z Katondwe, pochodzący z Boromy, dwaj katolicy. Byli nimi niejaki Miguel i Mikolas, kucharz. Ich zadaniem miała być nie tylko pomoc na misji, ale także wskazywanie otoczeniu, zupełnie jeszcze pogańskiemu, chrześcijańskich praktyk i przykładu.

Znamy pierwotne pionierskie położenie Chingombe na wąskim, spadzisto płaskim wzgórku, w pobliżu górskich szczytów, niemal w ich cieniu, spośród których na dolinę wypływa strumień zwany Chingombe, czysty strumień wody. Tam ojciec superior Kraupa osadza brata Pączkę częściowo w pozostałych chatach po pierwotnym właścicielu, częściowo szybko skleconych, a sam udaje się do Broken Hill dokonać definitywnego kupna farmy. Następnie udaje się do Kasisi. (Kasisi z powstaniem naszej misji nad Luangwą zostaje wyłączone od misji Południowej Rodezji, a włączone do naszej). Ojciec Kraupa przejmuje je pod swoje przełożeństwo. Dokonuje wizytacji. Głównie jednak, by tam nowych misjonarzy z sobą zabrać i nimi obsadzić nowo powstające Chingombe.

Misja Brata Pączki

Zadaniem brata Wojciecha Pączki, pozostałego na miejscu, było przygotować tymczasowe mieszkania, chaty dla nowych misjonarzy, a zarazem stworzyć jakąś spiżarnię i żywnościowe zapasy. Toteż brat Pączka skupuje od krajowców miejscowych ryż, mapire (proso), tartą mąkę i inne miejscowe płody ziemi. Kupił nawet chudego wieprza, zabił i uwędził, by nowi misjonarze mieli się czym pożywić.

Ojciec Kraupa odchodząc zostawił bratu Pączce Najświętszy Sakrament w namiocie w naprędce skleconej kapliczce. Nie trzeba wiele dodawać, z jakim pietyzmem pobożny brat Pączka stroił ubogi ołtarzyk Boskiego Mieszkańca na tym pustkowiu, liśćmi palm i tymi liliami polnymi, co codziennie świeże zakwitały w dolinie u podnóża pagórka nad brzegami Chingombe. A ile chwil wolnych spędzał tutaj zarazem na kornej samotnej modlitwie. Jak wiadomo, brat Pączka był bardzo gorliwym misjonarzem. Więc tu i ówdzie w obcowaniu z krajowcami rzucał już pierwsze ziarna przykładem i słowem prawd Bożych. Nawet przyjął już sześciu chłopaków Afrykańczyków na przyszłych „Arapazów”. W ogóle nowa misja w tej dalekiej, odciętej od wszelkiego świata, w głuszy kniei i puszczy, wśród gór, rzek i lasów brała swój początek.

27 czerwca, w sobotę przed południem, nowi misjonarze – ojciec Felicjan Czarliński, ojciec Stanisław Hankiewicz, brat Franciszek Pacek – z ojcem superiorem Apoloniuszem Kraupą przybyli do Chingombe. Po przybyciu do mety na wzgórku przed frontem chatek brata Pączki udali się zaraz wprost do kapliczki zwanej „Domek na boku”, a w niej na głos odmówili Te Deum dziękczynne za szczęśliwe przybycie na misje. W takich okolicznościach zaczęła się misja Chingombe.

Ojciec superior Kraupa zabawił na miejscu jeszcze parę dni. Ostatniego wieczora dla naszej obsady wygłosił okolicznościową egzortę, a 1 lipca wyruszył z powrotem do Katondwe. Ale brat Pączka pozostawał w Chingombe dla uprawy roli i ogrodów. Ojca superiora Kraupę nasi odprowadzili aż do rzeki Lukasashi i tam bardzo serdecznie pożegnali. Po drodze jeszcze z wioski przyprowadzili dwóch chłopców do tych sześciu, których przyjął brat Pączka i z tymi zaraz na misji ojciec Władysław Hankiewicz rozpoczął nauczanie. (W dalszym ciągu „Arapazów” miało być 25).

I tak po trudnym zapoczątkowaniu misjonarskiego życia na pionierskim wzgórku w Chingombe nastąpiła potrzeba zbudowania misjonarskiego kościółka. Obecna kapliczka była niewystarczająca i tymczasowa.

Za inicjatywą i natchnieniem brata Pączki ojciec Hankiewicz z „Arapazami”, w czym pomagał brat Pacek, w znoju słońca po całym wzgórku i jego stokach, w pobocznych jarach rozpoczęli zbieranie kamieni, wynoszenie na wzgórek, na jego wąską płaszczyznę, gdzie następnie brat Pączka projektował i budował z kamieni zlepionych gliną w stylu groty kościółek długi na 21 stóp (6,4 m), szeroki na 12 stóp (ok. 3,66 m), a osobne na 5 stóp (1,52 m) długie i szerokie nisze. Ten pionierski kościółek leśną trawą kryty, w projekcie tymczasowy tylko, przetrwał osiem czy nawet dziesięć lat wojennego i powojennego pionierskiego okresu, z którego jakby na pamiątkę pozostały jeszcze do dziś porosłe krzewami ruiny.

Po powrocie ojciec superior Kraupa przysyła zaraz do Chingombe jednego katechistę imieniem Albino, pochodzącego z Boromy. Miesiąc później znowu ojciec Kraupa odwiedza nowo powstałe Chingombe…

Problemy wojennej zawieruchy

Tymczasem u kolebki naszej misji w ogólności, a w Chingombe w szczególności, zrywa się wielka zawierucha dziejowa. Pierwsza wojna światowa, która tak bardzo dotknęła Chingombe w tym dalekim samotnym zakątku pierwotnej Afryki. Stała się z miejsca jakby w samym zarodku niezwyciężoną zaporą dalszego rozwoju nowej stacji. Nie koniec na tym! W dodatku nasi misjonarze w Chingombe, jako austriaccy poddani, rzekomo należący do przeciwnego frontu, wobec tego ze strony władz angielskich ulegają dość dotkliwym restrykcjom. Przede wszystkim wielkie skrępowanie ruchu w terenie. Właściwie mogą się poruszać w obrębie naszej farmy, na której są tylko trzy skromne wioski.

Brata Pączkę spotyka jeszcze coś więcej! Jest on rezerwistą wojskowym austriackiej armii, a jako taki wydaje się jeszcze bardziej podejrzany i niebezpieczny dla angielskiego imperium. Wobec tego w listopadzie brat Pączka, nie umiejący w ogóle po angielsku, zostaje uprowadzony z Chingombe do Livingstone przez policję. Na nieznaną drogę i nieznany los dano mu wszystkie pieniądze, jakie posiadano w kasie. Po miesiącu brat Pączka wrócił. Po pierwsze okazał się nie tak niebezpieczny, zresztą na interwencję Prefekta Apostolskiego u ojca Ryszarda Sykesa SJ z Salisbury (obecnie archidiecezja Harare, Zimbabwe), pod którego władzę kościelną podlegała nasza misja.

Z biegiem wojennych lat wymienione restrykcje zostały nieco zelżone, jednak jeszcze w 1915 roku znajduje się notatka, że w wiosce Chiapea, w bliskim dystansie od misji, wąż ukąsił kobietę, a z powodu ograniczenia ruchu nie można jej było odwiedzić. W sierpniu 1916 roku wnoszą nasi prośbę do rządu o pozwolenie poruszania się choć w promieniu 5 mil, by w wiosce Chitempa można było osadzić katechistę. Zapewne petycja została przyjęta, bo w dalszych latach znajdują się zapiski o wizytacji wiosek, a także ślady na temat szkółek i katechistów.   

Powojenny misyjny zryw

Dopiero w 1918 roku powojenne restrykcje ruchu zostały znacznie zelżone czy nawet zniesione. Toteż z miejsca widzimy ojca superiora Felicjana Czarlińskiego często w podróży misjonarskiej. Ludność na ogół wszędzie ojca Czarlińskiego przyjmowała życzliwie, wszędzie pragną mieć szkoły, wszędzie były odprawiane Msze św., głoszone pierwsze nauki. Słowem, przybliża się Królestwo Boże!...

Lecz musimy wrócić do początków pierwszego okresu wojny, kiedy z powodu restrykcji i braku wszelkich środków materialnych praca misyjna musiała się wielce, tak duchowa, jak i rozwojowo-materialna, ograniczyć tylko bardzo lokalnie, jakby powiedzieć, na tym pionierskim wzgórku i podwórku, na utrzymaniu po prostu życia! Nasi misjonarze żyją bardzo skromnie, wprost głodują. Żyją przeważnie tylko tym, co wydawała tamtejsza ziemia. By uprawiać ziemię, taką pierwotną z dziewiczego stanu, porosłą tropikalnym gąszczem, trzeba było pieniężnych zasobów na robotnika, na narzędzia etc., a tych nie było wcale, przynajmniej w bardzo malutkiej ilości.

Wspomaga ich nieco jałmużnami od czasu do czasu ojciec Jan Assman SJ z Ameryki, toteż odprawiają nowennę po nowennie o przetrwanie. Ojciec superior Kraupa co roku wizytuje Chingombe i wspomaga czym tylko może, przyprowadza im nawet trochę bydła z Katondwe, a i coś niecoś sami się dorobili, stadka kóz, kur, nawet parę świń. Mimo to na samej tej w prymitywnym stanie misji jest szkoła, są nawet „Arapazy”, a tu i ówdzie w najbliższych wioskach są jacyś katechiści. Szczególnie aktywny, powyżej już wymieniony, katechista Albino. (Albino musiał się znacznie w tym pierwotnym okresie zaznaczyć, kiedy piszący przybył do Chingombe w 1928 roku, Albino tak przez naszych, jak i przez ludność był jeszcze najżyczliwiej wspominany. Później odszedł z Chingombe i wrócił w swoje pielesze do Boromy).

Jak zatem widzimy, praca misyjna, chociaż z konieczności prowadzona w małym zakresie, nie leży odłogiem. W zapisach stale są wzmiankowane chrzty, spowiedzi, bierzmowania. W czasie wizytacji ojca superiora Kraupy 29 czerwca 1919 roku jest zanotowane 20 bierzmowań. Nie trzeba wiele o tym dodawać, jak naszych misjonarzy na tym pełnym słonecznego żaru uroczyskowym pustkowiu raz po raz trapią tropikalne choroby. Malaria prawie stała, chroniczna, dyzenteria i obrzydliwa „ciufa”. Ale przetrwali całą wojnę.

Cdn.