BRAT JÓZEF BOROŃ SJ (1903-1994), misjonarz w Rodezji Północnej (dziś Zambia), farmer, miłośnik powieści Henryka Sienkiewicza, opisywał początki misji z własnej obserwacji i opowiadań innych misjonarzy. Stąd piękny język, ale też specyficzny styl. Poniżej przedstawiamy pierwszy z czterech fragmentów tekstu autorstwa tego skromnego Zakonnika. W tle rysu historycznego na pierwszy plan wysuwa się tu kilka postaci – pionierów misji rodezyjskiej (zambijskiej), charakteryzujących się ogromnym zapałem, poświęceniem i determinacją w głoszeniu na afrykańskim lądzie Ewangelii Chrystusa.
Początki misji nad Zambezi
Jak ogólnie wiadomo, wiek XIX jest wielkim wznowionym ruchem Kościoła katolickiego i w ogóle chrześcijaństwa. Szeroka ekspansja Kościoła katolickiego podzieliła Afrykę na określone tereny misyjne, które obejmują najdalsze zakątki upalnych niechrześcijańskich jeszcze regionów Czarnego Lądu. Dzieł misyjnych podejmują się, w pełni poświęcenia i ofiary, głównie zakony europejskie. W dodatku powstają jeszcze liczne kongregacje misyjne, na przykład Ojcowie Biali1 i wiele, wiele innych, by jak najszerszym zasięgiem objąć cały zespół krajów nietkniętych jeszcze chrześcijańskim tchnieniem i chrześcijańską kulturą.
Na takim tle i takim motywowana impulsem w drugiej połowie XIX wieku powstaje sławna „Misja Zambeska” – „Zambezi Mission”! Pierwsze krzyże na południowo-wschodnich i zachodnich pobrzeżach Afryki w drugiej połowie XV i w pierwszej połowie XVI wieku zakładali Portugalczycy oraz współuczestnicy tych wypraw kapelani i zakonnicy. Odprawiali przy nich Msze św. i zbożne tym miejscowościom nadawali imiona i nazwy, jak: Cape Cross, St. Helena Bay, St. Blaise, Santa Cruz, Natal, St. Lucia, Conception Bay (nazwy te do dziś spotykamy na pobrzeżach południowej Afryki). W 1652 roku Przylądek Dobrej Nadziei zajmują fanatyczni hugenoci. Odtąd na przeszło dwa wieki wszelka akcja Kościoła katolickiego na tych terytoriach jest paraliżowana i surowo zabroniona. Stan taki trwa do początku XIX wieku. 25 lipca 1804 zostaje wreszcie ogłoszona tolerancja religijna przez generalnego komisarza de Mista2.
Wobec tego już w następnym roku na przylądek przybywają z Holandii pierwsi trzej katoliccy księża. Jeden z nich zostaje zaraz mianowany na te terytoria prefektem apostolskim. W lutym 1818 roku ustanowiono3 Wikariat Apostolski Przylądka Dobrej Nadziei i sąsiadujących terytoriów oraz pierwszego biskupa Thomasa Griffitha ze stałym osiedleniem w Capetown. Odtąd na południowym cyplu Afryki Kościół katolicki, mimo nieustannych i niemałych trudności pionierskich, zatacza coraz szersze i dalsze kręgi apostolskiej działalności. W dalszym toku dziejów, w 1847 roku, z Wikariatu Apostolskiego Przylądka Dobrej Nadziei zostaje wydzielony nowy: Wikariat Południowo-Wschodniej Afryki (którego centrum byłoby dzisiejsze Biskupstwo Port Elizabeth) ze stolicą biskupią w Grahamstown. Trzecim z kolei biskupem tego Wikariatu jest James David Ricards (1871-1893), założyciel wielu misji i misyjnych instytucji, budowniczy wielu kościołów, szkół i konwentów.
Wielki plan biskupa Ricardsa
W szerokim i pełnym inicjatywy umyśle biskupa Ricardsa powstaje wielki plan, na dużą skalę, o którym marzyli już dwaj jego poprzednicy. Znane wówczas jako terra incognita (łac. nieznany kraj) olbrzymie przestrzenie nominalnie łączące się z jego Wikariatem, między rzekami Limpopo a Zambezi, dalej poza nią sięgając w prostej linii Conga, czyli wtedy Południowej Rodezji, a dzisiejszego Zimbabwe, włączając w to jeszcze Mozambik, biskup chciał objąć jak najprędzej i możliwie najszerszą ekspansją misjonarską.
Między licznymi dziełami biskupa Ricardsa trzeba wyliczyć założenie w latach 1875-1876 konwiktu w Grahamstown dla katolickiej młodzieży. Konwikt ten został oddany pod opiekę i prowadzenie jezuitom. Jest to sławny do dziś St. Aidan’s College. Usilnym staraniem biskupa było, by dzieła tego misjonarskiego podjęli się jezuici.
Wielki plan zostaje przedłożony w Rzymie Kongregacji Rozkrzewiania Wiary4 i Generalnemu Przełożonemu Towarzystwa Jezusowego z uzasadnieniem, że te wielkie przestrzenie, czekające na ewangeliczną uprawę, są bardzo drogie jezuitom, bo uświęcone już wielkim trudem, nawet krwią i śmiercią męczeńską portugalskiego jezuity, w XVI wieku, ojca Gonçalo da Silveira, prapioniera misyjnej sprawy na te przestrzenie.
[Ojciec da Silveira w lutym 1560 roku przybył do Mozambiku z Indii, z Goa, gdzie pełnił urząd Prowincjała5. Najpierw przybywa do południowo-wschodniej Afryki do Inhambane (Mozambik), do szczepu Makaranga. Przybył tam z drugim towarzyszem ojcem Andrzejem Fernandesem. Po krótkim jednak czasie zostawia ojca Fernandesa na miejscu, a sam udaje się z powrotem do Mozambiku Portu, następnie z powrotem do ujścia Zambezi, skąd do Sena i do Tete. Z Tete podąża na południe od Zambezi, w głąb lądu, do ówczesnego owianego legendą „Złotego Imperium” afrykańskiego władcy zwanego Monomotapą6. Zamiarem ojca da Silveiry jest nawrócenie wielkiego potentata, a wówczas, jak mniemał, cała południowa Afryka, przynajmniej jej olbrzymie przestrzenie podlegające władzy Monomotapy, zostaną szeroko otwarte na ewangelizację. Ojciec Silveira nawraca rzekomo Monomotapę, udziela jemu i jego matce chrztu św., oraz nawraca wielu z jego dworu. Jednak kilka miesięcy później, na skutek intryg arabskich mahometan, po wydaniu na niego wyroku przez Monomotapę ojciec Silveira został zamordowany przez uduszenie pętlą zaciśniętą wokoło szyi, w nocy z 15 na 16 marca 1561 roku. Ciało męczennika oprawcy wywlekli z chaty i wrzucili do pełnej krokodyli rzeki Musengezi (na terenie dzisiejszego Zimbabwe)].
Misyjna wyprawa z Europy
Plan i wielkie zamierzenia biskupa Ricardsa zostają zrealizowane. Do działania powołano sławną „Misję Zambeską”, oddaną przez Stolicę Świętą Towarzystwu Jezusowemu, na przestrzeni – jak podaje The Catholic Directory of Southern Africa – 750 000 angielskich mil kwadratowych.
Najpierw jest organizowana w Europie, w Brukseli, wielka misjonarska wyprawa. Następnie partiami, w styczniu 1879 roku, wyrusza do Afryki pierwsza kompania złożona z 11 czy 12 jezuitów różnych narodowości, pod przewodnictwem doświadczonego już misjonarza, belgijskiego jezuity ojca Henryka Józefa Depelchina (18 lat pobytu w Indiach). W Port Elizabeth wita ich i przyjmuje szeroko otwartymi ramionami osobiście sam biskup Ricards. Na razie, dla dalszych przygotowań, nowo przybyli misjonarze zatrzymują się w kolegium w Grahamstown. Jednak jeszcze tego samego roku, 15 kwietnia, w drugi dzień Wielkiejnocy, w miejscowej katedrze ma już miejsce pożegnanie misjonarzy na dalszy etap. Ojciec Depelchin, jako przełożony misjonarskiego zespołu, odprawia solenną Mszę św., a biskup Ricards wygłasza pełne wymowy pożegnalne kazanie. Mimo że jest wielkim i śmiałym mówcą, to jednak raz po raz głos mu się załamuje ze wzruszenia.
Dla chłodu misjonarze wyruszyli w drogę na noc na czterech wielkich, ciężkich baerskich wozach, każdy zaprzężony w 14 długorogich wołów. Misjonarska karawana wyruszyła z Grahamstown w głąb czarnego, nieznanego lądu, żegnana i odprowadzana przez całą ludność miasta. Na przodzie kawalkady powiewał rozpostarty sztandar Bożego Serca, poświęcony i pobłogosławiony przez Ojca Świętego Leona XIII.
Czekające pułapki i śmiercionośne trudności
Przez jakie etapy pierwotnego kraju i trudy ta pierwsza misjonarska wyprawa przejść musiała, jakie pokonywała przeszkody i jak dotarła do kraju sławnego despoty i okrutnika afrykańskiego władcy, króla Lobenguli, dzisiejszego Bulawayo7. Jak częściowo wreszcie dobrnęła do Rodezji Północnej, obecnie Zambii, do wodospadów Wiktorii. Jak przekroczyła Zambezi i jakiego po drodze doznawała przyjęcia, jakie przygody i choroby dręczyły misjonarzy, jak śmierć krok w krok szła za nimi ponurym cieniem jakby w tumanie rdzawego kurzu. Dzieje te nie na jedną, ale na wiele kart i nie na nasz wprost bezpośredni wcześniej przyjęty kierunek.
Dodać tylko można, że ani prymityw kraju, ani rzekoma dzikość ówczesnych krajowców, ani obfitość na lądzie czy w wodzie drapieżnego zwierza, wszędzie się wślizgujących jadowitych węży czy skorpionów, ani nawet żar słoneczny bezdrożnych pustyń gorącego kontynentu, które stanowiły na każdym kroku zapory, nie zniechęcały do działania. Dla ludzi gotowych na wielką ofiarę nie było przeszkody, ażeby krok za krokiem z nadmiernym wysiłkiem iść dalej.
Jednak największym wrogiem dla białego człowieka, co często wprost paraliżowało wszelkie zamierzenia, było malutkie stworzonko w mnóstwie swego istnienia Anopheles gambiae – komar malaryczny roznoszący w najbardziej ostrej formie malarię. Ta straszliwa choroba tropikalna niszczyła nawet bardzo silne młode organizmy i często porażała śmiercią. (W pierwszych trzech latach na „Misji Zambeskiej” zmarło 13 misjonarzy w sile wieku).
Jezuiccy misjonarze z Polski
Na zew powołanej na szeroki zakres czynu misjonarskiej organizacji „Misji Zambeskiej” spieszą i zgłaszają się jezuici niemal z całej zachodniej Europy: Niemcy, Francuzi, Belgowie, Anglicy, Włosi i Portugalczycy. Na to wielkie wezwanie nie zostają nieczuli też jezuici polscy. Właśnie pierwszym z nich jest ojciec Emanuel Gabriel. Wyrusza z Krakowa na „Misję Zambeską” w 1880 roku. Za nim idą inni: w 1882 roku ojciec Jan Hiller, w 1883 brat Franciszek Józef Ostrowski, w 1884 roku bracia Augustyn Żurek i Tomasz Kunsztowicz. Kilka lat potem brat Teofil Szopiński, później jeszcze inni i inni, o czym będzie poniżej.
Gdy pierwsza wymieniona wyprawa dotarła do Zambezi, do górnych jej brzegów, aby tam rozpocząć misjonarskie dzieło, w tym czasie druga grupa jezuitów obejmuje Mozambik, dalsza – Rodezję Północną (od 1964 roku zwaną Zambią). Od tego czasu (1905) datuje się systematyczna praca jezuitów w Zambii, która doprowadza do obecnego rozkwitu naszej misji.
Misja w Dolnej Zambezi
Mozambik, gdzie się rzecz dzieje, to obydwa pobrzeża Dolnej Zambezi, która wówczas służyła za wodny szlak drogowy i dalej w głąb kraju, nie tak jeszcze znany ewangelizacji jak misjonarski szlak Górnej Zambezi. Był to kraj dziki, niespokojny, częściowo zrebeliowany przez krajowców przeciwko Portugalczykom. Brzegami Zambezi włóczyły się bandy tubylców i napadały nawet na rządowe statki płynące Zambezi. Kwitło tu w całej pełni niewolnictwo i handel niewolnikami. Pomieszanie ras i szczepów, pełno Mulatów i to bardzo wpływowych, do tego jeszcze pozostałości poarabskich zwyczajów i obyczajów. W całości podobieństwo trochę, a może i wiele do Dzikich Pól.
Z drugiej jednak strony, był to także kraj już z parusetletnią historią i jej wpływami przyniesionymi przez Portugalczyków, zwłaszcza z chrześcijańską tradycją, o czym świadczyły tu i ówdzie w głównych centrach kościółki, tu i ówdzie pojedynczy księża, a przede wszystkim ruiny poprzednich misji z XVII-XVIII wieku, jezuitów, dominikanów, franciszkanów czy innych zakonów (jezuici, oczywiście Portugalczycy, w latach 1590-1759, o ile wiemy, byli w posiadaniu czterech misyjnych placówek).
Mozambik – miasto i port Quelimane w Sena i Tete. Nad Zambezi w Sena w 1697 roku Portugalczycy jezuici zakładają seminarium, a raczej był to zapewne konwikt dla Europejczyków i zarazem dla synów afrykańskiej szlachty „Mfumos”. Jezuici na swoim odcinku prowadzą właściwe im niemałe dzieło misyjne, budują domy, szkoły i ozdobne kościoły. Za swoją pracę spotykają się z uznaniem i pochwałami nawet świeckiej historii. W 1759 roku zostają nagle i okrutnie prześladowani i wyrzuceni rozkazem Pombala z małego portugalskiego imperium, również nad Zambezi. Ich dzieła misyjne popadają w zupełną ruinę.
Niemałą rolę w dziele misyjnym odgrywają równocześnie dominikanie. Przybyli jeszcze przed jezuitami w 1586 roku. Zakładają kilka stacji, nawet niektóre dość dalekie, w głębi lądu, od południowego brzegu Zambezi. Dobijają do Zumbo i Feira, gdzie w 1745 roku budują klasztor i kościół.
Założenie stacji misyjnej w Mopea
Wiek XVIII, zwłaszcza jego druga połowa – okres wzmożonego liberalizmu, masonerii, następnie rewolucyjnych zamieszek, szczególnie w krajach romańskich – nie sprzyja misjom i wiele misyjnych dzieł popada wówczas w ruinę. Tak też stało się i na niższych brzegach Zambezi. W wieku XIX, w latach 1829-1830, jak mówią kroniki, ostatni dominikanin opuścił brzegi Zambezi, gdzie następnie wszystko wracało do pierwotnego stanu. Gdzieniegdzie – jak już wspomniałem – był jakiś ksiądz świecki, na przykład w Mozambiku Port czy Quelimane.
Wracając jednak do właściwego tematu, stwierdzić należy, że mimo tych trudności wymieniona powyżej druga grupa jezuitów „Misji Zambeskiej” wyruszyła na podbój misyjny dalszego regionu Dolnej Zambezi w Mozambiku. Na pierwszy punkt oparcia wybierają na brzegu morza, niedaleko od ujścia Zambezi, miasto Quelimane, gdzie mieszka 200-300 Europejczyków, głównie Portugalczyków. Jest tu około 4000 mieszkańców, w tym niezliczona, na miejscu i w obrębie, masa ludności tubylczej. Wszyscy w wielkim duchowym zaniedbaniu i niskim poziomie moralnym.
Po przybyciu naszego ojca Emanuela Gabriela do Afryki, a przybył on w towarzystwie ojca Ferdynanda Heppa z austriackiej Prowincji jezuitów, czas jakiś spędzają oni również w Grahamstown, a następnie zostają wysłani nad Dolną Zambezi do Quelimane. Na miejscu zastają dwóch ojców i dwóch braci. Wszyscy gorliwie zajęci urządzaniem mieszkania, kaplicy i szkółki dla dzieci bardzo zaniedbanych, wszędzie się wałęsających.
Niedługo ojciec Gabriel z ojcem Heppem przebywają w Quelimane, parę dni zaledwie. Następnie wyruszają dalej z ojcem superiorem Janem Dejoux i dwoma braćmi łodziami po Zambezi, dla założenia nowej stacji w Mopea – osiedla położonego na początku północnozambeskiej delty. Jest kwiecień 1881 roku. W Mopea ludność przyjęła ich bardzo życzliwie. Był tam już malutki, zaniedbany kościółek św. Franciszka Ksawerego, gdzie raz na rok z Quelimane przybywał ksiądz, dla odprawienia Mszy św. czy innej posługi duchowej dla mieszkańców Mopea.
Nieoczekiwany przybysz
Przy tym kościółku nowo przybyli oddali się misjonarskiemu życiu. Urządzili sobie jakieś mieszkanie, by rozpocząć pracę misyjną, dając początek wznowienia pierwotnych misji nad Dolną Zambezi. Wkrótce jednak, zarówno w Quelimane, jak i w Mopea zapadają wszyscy na okropną malarię. Jej pierwszą ofiarą jest ojciec Hepp, w niespełna dwa miesiące umiera 30 czerwca w Mopea. Trzy miesiące później umiera także brat Józef Dowling – był w sile wieku, uchodził za najsilniejszego w małej zambeskiej misji.
„Jak okropne nasze położenie w Mopea – pisze ojciec Dejoux sam ledwie żywy – już i ojciec Gabriel dogorywa, wygląda jak szkielet, często omdlewa i bez laski kilka kroków nie zrobi”. Na dodatek na złamanych chorobą i zniedołężniałych misjonarzy pewnej nocy napada banda rabusiów, wspomnianych wcześniej rebeliantów, ograbiając ich ze skromnego mienia i zapasów. Misjonarze nie tracą jednak ducha! W bardzo podniosłym nastroju obchodzą uroczystość św. Franciszka Ksawerego i przygotowują już grupę katechumenów do chrztu. O dalszym etapie misjonarki ojca Gabriela będzie mowa w innym dziale naszych wspomnień.
Ojciec Jan Hiller SJ i misja Boroma
W dalszym etapie rozszerzania misji w Dolnej Zambezi powstają w kolejnych latach różne placówki misyjne, również w Tete. I tutaj wchodzi na widownię ojciec Jan Hiller, który tak wielką odegrał rolę w naszej misji Zambezi. Ojciec Hiller był narodowości niemieckiej, pochodził ze Śląska od dawna zniemczonego. Do zakonu wstąpił w Prowincji Galicyjskiej. Nowicjat odbył w Starej Wsi, a święcenia kapłańskie otrzymał w Krakowie w 1880 roku. Dwa lata później wyrusza do Afryki na „Misję Zambeską”. Spędza czas jakiś również w Grahamstown, skąd zostaje wysłany nad Dolną Zambezi do Quelimane. Następnie czas jakiś przebywa w Mopea, zastępując ojca Gabriela, który w jakichś misyjnych sprawach, nam bliżej nieznanych, udał się na krótko do Indii.
W 1884 roku ojciec Hiller przebywa w Tete jako proboszcz, studiując zarazem miejscowy język. Jednak warunki w Tete do tego celu mu nie odpowiadają, więc przenosi się do Boromy (Mozambik), miejscowości oddalonej o 28 mil angielskich od Tete. Tutaj nawiązuje kontakt z pewnym Mulatem lingwistą. Z jego pomocą uzupełnia język i układa, a raczej tłumaczy, katechizm. Tutaj również ojciec Hiller buduje sobie mały domek, z czego następnie wyrasta misyjna stacja, oficjalnie założona w 1885 roku. Sławna później jako misyjne opactwo „Misja Boroma”, której superiorem (1896) i głównym budowniczym wspaniałych misyjnych budowli, zakładów i misyjnego wielkiego domu oraz kościoła, jest ojciec Hiller.
W ciągu tego czasu, przynajmniej dwa razy w pewnych odstępach lat, udaje się do Europy dla zebrania funduszów na rozwój Boromy, gdzie misja ma nawet swój parowiec (kursujący w określonych odstępach czasu po Zambezi aż do Chindy, do morza), a później jest na misji nawet samochód.
Chociaż ojciec Hiller nie jest rodowitym Polakiem, włada dobrze językiem polskim. W czasie pobytu w Polsce ma podobno porywające odczyty. Niezwykle interesujące są również jego liczne artykuły w ówczesnych „Katolickich Misjach”. Zresztą jak sam w jednym z nich nadmienia, polska mowa jest mu równie drogą jak jego macierzysta.
Jak już wspomniano, prócz Boromy wiele misyjnych placówek powstało nad Dolną Zambezi, ale Boroma jest największa, najsławniejsza i najściślej związana z nami.
Przybycie nowych misjonarzy i stacja misyjna w Lifidżi
W ciągu lat pod ojcem Hillerem personalną obsadą Boromy są członkowie różnej narodowości: Portugalczycy, Austriacy, Francuzi, ale również ojcowie i bracia Polacy. Pierwszym z nich jest brat Augustyn Żurek. Najpierw około 14 lat przebywał na misjach w południowej Afryce w Dunbrody, w Grahamstown, w Keilands, ale również przeniósł się nad Zambezi do Boromy. Brat Żurek był wielkim fachowcem w zakresie mechaniki itp. Dla jego prac w Boromie ojciec Hiller ma wielkie uznanie, oddaje niemało usługi przy budowie wielkiej Boromy.
W latach 1901-1902 przybywają tutaj ojcowie Włodzimierz Żukotyński i Aleksander Mohl. Ten drugi – uczony i lingwista – pisze i układa gramatykę w Tete. Obydwaj jednak ze względu na zdrowie wracają do Prowincji w Galicji. Następnie w latach 1907-1909 przybywa do Boromy jeszcze dwóch naszych braci: Franciszek Uhlik i Stanisław Tomanek, a następnie ojciec Władysław Bulsiewicz i ojciec Stanisław Hankiewicz. Ojciec Bulsiewicz w Boromie przebywa tylko przejściowo.
W latach 1907-1909, jakby odgałęzienie Boromy, ojciec Hiller zakłada nową stację w Angoni, Lifidżi. Buduje tam kościółek i misyjny dom. Tam właśnie przebywa i pracuje ojciec Bulsiewicz. Ojciec Hiller składa urząd superiora Boromy, a zostaje superiorem Lifidżi. Projektowana przez ojca Hillera jest jeszcze jedna stacja. Brat Tomanek robi już pomiary gruntu pod misję i oblicza spady na rzekach na siłę do pędzenia turbin. Wiele na to wskazuje, że jak Lifidżi, tak i owa nowa, projektowana stacja miały być dla nas, Polaków naszej Prowincji, gdzie powołania misjonarskie zaczęły się żywo budzić. W 1910 roku do Lifidżi przybywa ojciec Jan Lazarewicz, ale następuje katastrofa: osławiona portugalska rewolucja, w wyniku której następuje ruina tak wspaniale kwitnących misji naszego Towarzystwa nad Dolną Zambezi.
Cdn.
Przypisy
1. Zgromadzenie Misjonarzy Afryki założone w 1868 roku w miejscowości Maison Carrée w Algierii przez kard. Karola Lavigerie, w 1908 roku zyskało aprobatę Stolicy Apostolskiej (przyp. red.).
2. Jacob Abraham Uitenhage de Mist (1749-1823) – komisarz generalny Kolonii Przylądkowej (ang. Cape Colony), w latach 1803-1804 (przyp. red.).
3. Erygowany przez papieża Piusa VII 18 czerwca 1818 roku (przyp. red.).
4. Od reformy Kurii Rzymskiej przeprowadzonej przez Jana Pawła II w 1988 roku Kongregacja Ewangelizacji Narodów i Krzewienia Wiary (przyp. red.).
5. Mianowany na to stanowisko w 1556 roku przez samego św. Ignacego Loyolę, jako następcę św. Franciszka Ksawerego (przyp. red.).
6. Terytorium rozciągające się między rzekami Zambezi a Limpopo, dzisiejsze Zimbabwe oraz Mozambik (przyp. red.).
7. Jedna z prowincji południowo-zachodniego regionu dzisiejszego Zimbabwe, pomiędzy rzekami Limpopo i Zambezi (przyp. red.).