Jesteś tutaj

Gorliwość Ojca Jana Beyzyma o dusze

Mieczysław Bednarz SJ
26.05.2018

Hasło św. Ignacego Loyoli „adiuvare animas" -„pomagać duszom" w ich powrocie do Boga Stwórcy i Zbawcy - głęboko zapadło w serce ojca Beyzyma. Całe swoje życie zakonne i kapłańskie poświęcił większej chwale Bożej i większej pomocy duszom. Troskę o dusze łączył pokornie z troską o własne zbawienie. Prosił wielokrotnie karmelitanki krakowskie o wstawiennictwo u Matki Bożej, by z Jej pomocą mógł powierzone mu dusze doprowadzić do Jej tronu w niebie i by sam nie zginął na wieki. Karmelitankom przypominał też, jaki jest ich zasadniczy cel w Kościele: ratować ginące dusze.

Służyć i pomagać do zbawienia

Przerażała go wizja ginących dusz. Przecież dla ratowania nie tylko ciał, ale przede wszystkim dusz wyjechał na Madagaskar; w tym samym też celu apostolskim tak bardzo pragnął udać się na Sachalin, żeby służyć i pomagać do zbawienia najbiedniejszym braciom. Trędowatych i katorżników obejmował tą samą miłością swego kapłańskiego serca i był z nimi solidarny. Gotów był służyć jednym i drugim zgodnie z wolą Bożą, którą w duchu wiary widział w rozkazach przełożonych.

Nosił w sobie ustawiczny lęk o dusze, które giną pogrążone w grzechach lub narażone na grzechy w koloniach trędowatych. Pragnął jak najszybciej zbudować prawdziwy szpital, bo jego „pisklęta" nie tylko nie miały odpowiedniej opieki lekarskiej i pielęgniarskiej, ale nadto żyły w warunkach ustawicznej okazji do grzechu. Dlatego tak uporczywie walczył o rzetelne budowanie schroniska i o separację płci.

Cierpieć dla ocalenia dusz

Za dusze ojciec Beyzym był gotów zapłacić każdą cenę ofiary. Gotów był cierpieć dla ich ocalenia. Prosił Matkę Najświętszą „o dziesięć trądów dla siebie", byleby mógł uprosić ratunek dla dusz swoich chorych i zaprowadzić w szpitalu separację płci, bo bez tego panoszy się wśród nich rozpusta i giną dusze. Skarżył się Matce przeoryszy w Karmelu łobzowskim, że biskup Jan Chrzciciel Cazet opóźnia budowę szpitala, co powoduje poważne straty materialne i naraża dusze na utratę zbawienia. Tęsknił za dniem, kiedy będzie mógł otworzyć szpital, bo przez to dużo dusz pozyska dla Boga. Ile grzechów byłoby mniej, gdyby schronisko było wcześniej otwarte. Bardzo zależało mu na tym, by w nowym schronisku w Maranie mieć jak najwięcej chorych i tym sposobem jak najwięcej dusz pozyskać dla Pana Jezusa. I dlatego prosił usilnie i pokornie wszystkich, żeby dla miłości Matki Najświętszej pomagali mu swoimi datkami i ofiarami.

Do ojca Stanisława Hankiewicza pisał: „Martwi mnie to, że tyle dusz ginie marnie, może i na wieki, a ja uratować ich nie mogę. Konieczne jest schronisko". Ta pożerająca go gorliwość o zbawienie dusz nie dawała mu spokoju i była siłą napędową zarówno w jego staraniach o przyspieszenie budowy szpitala, jak i o wyjazd na Sachalin. Chciał za wszelką cenę, modląc się, cierpiąc i żebrząc, uzyskać dużo jałmużn, głównie z Polski, żeby jego chorzy nie byli narażeni na grzechy i utratę zbawienia. Bardzo zależało ojcu Beyzymowi na dzieciach, które nie znając jeszcze Boga, już uczą się Go obrażać, patrząc na zły przykład starszych.

Los nieszczęśliwych więźniów na Sachalinie leżał mu kamieniem na sercu. Byli między nimi i Polacy, katolicy. Chciał tam osobiście jechać, ale ostatecznie ważne było, żeby tam ktoś pojechał pomagać duszom, „które giną w tym piekle na ziemi". Trzeba było misję sachalińską doprowadzić do skutku, bo „tam istne piekło"; on sam gotów był na każde cierpienie dla ratowania dusz. Nalegał na ojca Marcina Czermińskiego, by na wszelki sposób przyspieszył jego wyjazd na Sachalin, bo ratunek dusz był tam pilniejszy niż w Maranie. Ustawicznie prosił Maryję o rychły wyjazd na tę wyspę dla ratowania dusz. Już chciałby tam być, bardzo mu było pilno tam służyć i pomagać. Wraz z karmelitankami prosił o to Jezusa i Maryję, widząc w tym Bożą chwałę i dobro dusz. „Prędzej na Sachalin! Byle prędzej, żeby ratować dusze na całym Sachalinie, bo giną bez pomocy".

W oczach Boga każda dusza jest cenna

Pragnąc zbawienia wielu dusz, zwłaszcza powierzonych jego pieczy oraz tych, o których zagrożeniu wiedział i pragnął im pomagać, dbał także o poszczególne dusze. Pewna trędowata dziewczyna, Gabriela, przeniesiona z Ambahivoraka do rządowego schroniska, w tych nowych i trudnych warunkach załamała się i upadła w grzech. Ojciec Beyzym pamiętał o niej, modlił się za nią i polecał ją Maryi. Udało się jej szczęśliwie przedostać do Marany, do nowego schroniska, pod opiekę ojca Beyzyma. Uradowany okazał jej dużo dobroci i miłosierdzia. Prosił też karmelitanki łobzowskie o modlitwy za nią, bo każda dusza jest cenna w oczach Boga. Od św. Ignacego nauczył się, że warto wszystko, nawet życie, poświęcić dla ratowania człowieka choćby od jednego grzechu śmiertelnego.

W ostatniej godzinie życia jego „piskląt", w chwili ich odejścia z tego świata, ojciec Beyzym otaczał je szczególną opieką i troską. Spieszył do nich o każdej porze dnia i nocy i dbał, by nikt nie umarł bez sakramentów świętych. Kiedy zdążył przed śmiercią kogoś ochrzcić, dziecko czy osobę dorosłą, cieszył się, że ta dusza jest już w niebie.

W tej gorliwości apostolskiej o zbawienie dusz myślał także o swojej zasłudze na niebo. Chciał, zgodnie z celem zakonu, zabiegać z pomocą łaski Bożej o swoje zbawienie i doskonałość oraz z pomocą tejże łaski usilnie starać się o zbawienie i doskonałość bliźnich.

Cały ojciec Beyzym, ze swoją wiarą, nadzieją i miłością, z umiłowaniem Jezusa i dusz Jego krwią odkupionych, z pragnieniem dobra wiecznego dla swoich bliźnich, był w tej gorliwości o ich zbawienie. Całe jego życie było na wskroś apostolskie: pomagać duszom.