Świadectwo wierności i miłości
W tym roku mija 100 lat od rewolucji październikowej, a także 100 lat od objawień maryjnych w Fatimie. Warto przypominać te dwie rocznice, by z perspektywy minionego czasu dokonać bilansu strat, jakie przyniosła rewolucja bolszewicka, i korzyści, jakie niesie z sobą wierność tradycji chrześcijańskiej.
Ten bilans można wyraźnie zobaczyć w życiu naszych greczańskich parafian, którzy tu mieszkali, cierpieli prześladowanie i represje komunistyczne, a jednocześnie – dzięki Bożej łasce – dochowali wierności Chrystusowi, oddając nieraz swoje życie, nie godząc się na zdradę, na wyrzeczenie się wiary. Kaplica Męczenników represji stalinowskich, której budowę – mam nadzieję – zakończymy w tym roku, w naszej parafii na Greczanach w Chmielnickim jest maleńką próbą wyrażenia wdzięczności Bogu za tych parafian, którzy zostawili po sobie tak piękne świadectwo wierności i miłości.
Mass media informują, że Instytut Pamięci Narodowej podejmuje wytężoną pracę, by zebrać jak najwięcej informacji w sprawie nazwanej „Operacja Polska” – planowanego ludobójstwa z lat 1937-1938, kiedy w Związku Radzieckim zamordowanych zostało około 200 tys. Polaków (zob. Piotr Zychowicz, Zapomniana „Operacja Polska”, „Do Rzeczy” 23/174, 2016).
Wielu naszych parafian opowiada o tych strasznych czasach. Sami nie byli świadkami tych zbrodni, ale znają je z przekazu starszych. Pragnę przytoczyć tu jedno krótkie świadectwo. Mowa w nim o przeżywaniu świąt Bożego Narodzenia w czasach represji stalinowskich. To świadectwo jest cenne, ponieważ napisała je prawnuczka osoby, która była świadkiem represji, a to znaczy, że pamięć o tych czasach jest wciąż żywa i przekazywana najmłodszemu pokoleniu. Rosina Moginska jest naszą greczańską parafianką i od dwóch lat studiuje w Krakowie. Ma 18 lat.
Henryk Dziadosz SJ
Bożonarodzeniowa historia mojej rodziny
Mówi się, że Boże Narodzenie to rodzinny czas, pełen miłości i radości. Zebranie całej rodziny przy wigilijnym stole to moim zdaniem najlepszy moment na opowieści o tym, jak było kiedyś…
Moja prababcia urodziła się w 1932 roku, w czasach Wielkiego Głodu na Ukrainie. Jej rodzina była bardzo religijna, więc w Wigilię zawsze świętowali razem. Niestety, w tym trudnym okresie ciężko było o żywność i rodzina nie miała czego postawić na wigilijnym stole. Matka mojej prababci wyszła więc na poszukiwanie jedzenia, ale znalazła zaledwie parę ziemniaków i to z nich przygotowała kolację. Jesienią chciała zrobić zapasy żywności, ale wydany został dekret pięciu kłosów i zerwanie choćby jednego traktowane było jako przestępstwo przeciw ZSRR.
Gdy prababcia skończyła pięć lat, Ukraina nadal pozostawała pod komunistyczną władzą, a to sprawiało, że religia była zakazana. Nie pozwalano chodzić do kościoła, jednak ludzie spotykali się i wspólnie się modlili. Były wtedy i takie osoby, które szpiegowały i donosiły władzy, udając na przykład nowych sąsiadów. Śledzili, podsłuchiwali, czy ktoś nie wyraża się nieprzychylnie o władzy, i obserwowali, czy któryś z obywateli nie urządza zakazanych spotkań. Wszelkie podejrzane aktywności były traktowane jako działanie antykomunistyczne.
Ojciec prababci 25 grudnia 1937 roku razem z sąsiadami i księdzem kolędowali w całej wsi. Prababcia nie mogła pójść z nimi, bo była zbyt mała. To było radosne wydarzenie, do czasu, gdy okazało się, że przez jednego z agentów został sporządzony donos w tej sprawie. W efekcie na sylwestra w domu mojej prababci zjawili się nieznani ludzie i zabrali jej ojca, którego ona nigdy więcej już nie zobaczyła. Po kilku latach rodzina otrzymała informację, że został on rozstrzelany 21 stycznia 1938 roku za kolędowanie z księdzem.
To wydarzenie było brzemienne w skutki. Osoby biorące udział w kolędowaniu zostały pozbawione majątków. Rodzinę prababci uznano za wrogów narodu i groziło im zesłanie na Syberię. Zdecydowali się na ucieczkę, w której pomogła im sąsiadka, organizując transport. Tak oto matka z trójką dzieci (w wieku 5, 7 i 9 lat) uciekła ze wsi. Po dotarciu do miasta rodzina znalazła schronienie w domu dwójki starszych osób, które za pomoc nie oczekiwały żadnych pieniędzy.
Tę Wigilię z 1937 roku prababcia zapamiętała najbardziej, opowiadała nam o niej ze łzami w oczach. Gdyby nie jej opowieść, nie mogłabym nawet przypuszczać, że tak ciężko było w tamtych czasach. Trzeba doceniać to, co teraz mamy. Moja prababcia przeżyła to wszystko: i wojnę, i głód. Ma teraz wielką rodzinę, wiele wnuków i prawnuków. Wszyscy bardzo szanujemy to, że mimo tak ciężkich przeżyć pozostaje uśmiechnięta i zawsze gotowa do pomocy innym.
Zapytałam też moją babcię, które Boże Narodzenie wspomina najlepiej. Jej odpowiedź była bardzo wzruszająca. Moja babcia jest bardzo sentymentalną osobą i zaczynając płakać, odpowiedziała: „Jestem szczęśliwa, gdy moje dzieci i wnuki spędzają ze mną Wigilię tak jak teraz. Wspólnie śpiewacie kolędy, każdy coś opowie, a potem razem idziemy na pasterkę – to jest właśnie moja najlepsza Wigilia”. Jest jednak jedno wspomnienie z dzieciństwa, które szczególnie zapadło jej w pamięć.
Ojciec babci miał urodziny 25 grudnia. Wraz z całą rodziną, koleżankami ze szkoły i księdzem babcia kolędowała we wsi. Zorganizowano jasełka, wszyscy się przebrali, a ojciec przygrywał na akordeonie. To było tak radosne, że babcia, mimo że była dopiero 13-letnią dziewczynką, postanowiła wtedy, że tak samo obchodzić będzie święta ze swoimi dziećmi. Obietnicy dotrzymała. Do dziś wspomina, jak szyła czerwone spodnie dla swojego syna, a mojego ojca, gdy ten występował w jasełkach. Chodzili z kolegami od chaty do chaty z przygotowanymi scenkami. To właśnie moja babcia zajmowała się organizowaniem jasełek. Do dziś, gdy śpiewamy kolędy, małe dzieci się przebierają.
Boże Narodzenie to moje ulubione święta. To czas na cuda. Nie zapominajmy o naszych tradycjach i pamiętajmy o szacunku wobec przodków, którzy tyle zrobili, byśmy mogli dziś świętować w pokoju i z miłością.