Jest marzec 2011 r. Na wtorkowe spotkanie misyjnego wolontariatu w Kirgizji przychodzi nowa osoba. Karolina jest otwarta, pełna energii, radosna, a zarazem bardzo rzeczowa.
Wychodząc z duszpasterstwa, chcę do niej dołączyć. Przedstawiam się, idziemy w tę samą stronę – na krakowski Rynek. Karolina udaje się do św. Anny na rekolekcje. Właśnie trwa Wielki Post. Nie jest jeszcze przekonana, co do wyjazdu. Ja bardzo chcę, żeby jechała, przypadła mi do gustu. Biorę od niej numer telefonu. Za kilka dni piszę wiadomość: „Mam nadzieję, że w związku z Kirgizją podejmiesz jedyną słuszną decyzję…”. Podjęła.
Przygoda zaczęła się na Okęciu 30 lipca 2011 r. Lot do Moskwy, a stamtąd po przesiadce do Biszkeku, stolicy Kirgistanu. Była nas czwórka (Karolina, Danusia, Asia i Agnieszka). Później w Kirgizji przyłączył się Vova, chłopak Karoliny. Po noclegu w Biszkeku udaliśmy się nad jezioro Issyk-kul odległe od stolicy o kilka godzin drogi. Jechały z nami dwie wolontariuszki z Austrii, br. Damian Wojciechowski i br. Vladimir Paszkow, jezuici. Pierwszy dzień nad jeziorem to święto Ignacego Loyoli. Nasza misja miała bardzo dobrego patrona. Pomagał nam na każdym kroku.
Nad Issyk-kul przybyliśmy, by w ramach wolontariatu pracować z dziećmi i młodzieżą w niedawno oddanym do użytku domu wypoczynkowym. Piękny ośrodek wybudowany został dzięki staraniom br. Damiana Wojciechowskiego SJ na rzecz tutejszej misji jezuickiej. Do naszych obowiązków należała organizacja czasu wolnego dzieci i młodzieży, przeprowadzanie zabaw, nauczanie języka angielskiego. Miejsce, w którym znajduje się Dziecięce Centrum, zachwyca swym pięknem. Issyk-kul to drugie co do wielkości górskie jezioro świata. Jezioro ogromne, słone, a na nim fale. Nie darmo Kirgizi mówią o nim „morie”. Wokół wznoszą się góry Tien-Szan (chin. Niebiańskie Góry), których wysokość przekracza 5000 m n.p.m. Piasek nad brzegiem jest gorący, powietrze upalne, ale rześkie. Słońce opala od razu i bardzo mocno przebarwia skórę na żółto. Trzeba uważać. Wiele czasu spędziliśmy na plaży. Byłaby niemal bezludna, gdyby nie my z grupką podopiecznych. Czasem też pojawiał się gnający na koniu młody Kirgiz lub stary pasterz, prowadzący stado owiec.
Pracowaliśmy przy organizacji trzech dziesięciodniowych obozów. Na pierwszym z nich odpoczywały dzieci niepełnosprawne ze swoimi matkami i rodzeństwem. Naszą grupą docelową były siostry i bracia dzieci upośledzonych. W ruch poszła nasza wyobraźnia. Wymyślaliśmy zabawy, zawody sportowe, przedstawienia, gry, wieczorki tematyczne. Obawialiśmy się tego, że może być problem z porozumiewaniem się. Kirgizi mówią w języku kirgiskim i rosyjskim. Z naszej piątki tylko dwie osoby znały rosyjski na poziomie wyższym niż podstawowy. Jednak w pracy z dziećmi mowa ciała znaczy więcej niż tysiąc słów. Ten czas był wspaniałym wstępem do dalszych przygód. Już poczuliśmy się jak w domu.
Obóz z wychowankami domów dziecka był dużo większym wyzwaniem. Dzieci przejawiały wiele zaburzeń rozwojowych. Niektóre z nich nie umiały porozumiewać się w języku rosyjskim, co było dużym utrudnieniem w naszej pracy. W obozie uczestniczyły trzy grupy z różnych domów dziecka. W pracy z nimi sprawdził się przede wszystkim sport i sztuka. Ci młodzi ludzie, choć bardzo dotknięci przez los, wyposażeni zostali w niesamowite talenty.
Podczas ostatniego obozu nie byliśmy obecni wszyscy. Karolina i Vova pojechali już do Polski. Zostałyśmy w trójkę, już wcześniej dołączył do nas Adam, wolontariusz ze Słowenii. Każdy dostał kilku studentów do opieki, z nimi jedliśmy posiłki, a także według ustalonego harmonogramu każda „komanda” po kolei miała odpowiadać za porządek. Było to trudne, bo młodzież nie rozumiała mowy ciała w takiej mierze jak dzieci. Trud był jednak kompensowany zabawnością niektórych sytuacji. Rano przeprowadzaliśmy trening sportowy, później organizowałyśmy lekcje angielskiego. Ze studentami w połowie turnusu wyruszyłyśmy na wycieczkę w góry. Spaliśmy w namiotach. W dzień wędrowaliśmy, wieczorami przy ognisku rozmawialiśmy. O ich życiu na kirgiskiej ziemi i o naszym na polskiej. Główne problemy człowieka są takie same, tylko otoczka, zwana kulturą, trochę je zmienia, przekształca, tak że inaczej wyglądają. Jednak tylko z wierzchu.
Czym był dla nas ten wyjazd? Z pewnością wolontariat w Kirgizji będzie się nam kojarzył z jedzeniem baraniego mózgu i piciem kobylego mleka. Z pysznymi arbuzami, które się zjada z chlebem. Z kirgiską mową, tak piękną, jak i agresywną. Z ludźmi serdecznymi, gościnnymi, o wnikliwym spojrzeniu i lirycznych imionach, w których ukryte jest zawsze piękne przesłanie. Tak – nasz wyjazd był niesamowitą przygodą, okazją do sprawdzenia siebie i uwierzenia we własne siły. Zobaczyliśmy zupełnie inny świat, otworzyły się nowe horyzonty. Przede wszystkim jednak wolontariat sprawił, że poznaliśmy siebie nawzajem, połączyła nas niezwykła przyjaźń. I wcale nie straciliśmy ze sobą kontaktu po powrocie. Kirgizję przeżywaliśmy i wciąż przeżywamy w Polsce. Wiele spotkań, wspólnych wyjazdów, godziny rozmów. W Azji Środkowej to się dopiero zaczęło. Zamierzaliśmy wracać nad Issyk-kul w kolejne wakacje. Całą piątką. Bóg jednak miał inny plan. Trudny, niezrozumiały. 3 marca 2012 r. nasza koleżanka w drodze z Włodawy do Krakowa straciła życie. Karolina Miśta wsiadła do jednego z dwóch pociągów, które zderzyły się pod Szczekocinami. Zginęło 16 osób. W czerwcu skończyłaby 25 lat, tyle co skończyła studia. Miała tysiące pomysłów, zawsze pełna życia, energii.
Jesteśmy w Snochowicach koło Kielc. Dzień chłodny, ale bardzo słoneczny. W kościele pogrzeb Karoliny. Tłum ludzi. Niesamowity blask pada na ołtarz przez okno znajdujące się tuż nad nim. Oświetlona biała trumna, mnóstwo kwiatów tego samego koloru. Zespół dziecięcy gra na gitarach:
„Zmartwychwstał Pan i żyje dziś,
blaskiem jaśnieje noc.
Nie umrę nie, lecz będę żył,
Pan okazał swą moc…”.
Jest marzec 2012 r. Dzień kobiet. Niedawno zaczął się Wielki Post. Minęło mniej więcej 12 miesięcy, od kiedy się poznałyśmy. Karolina tego roku przed podjęciem decyzji co do wyjazdu też się wahała. Ale zdecydowała – jedziemy. Wiemy, że w Kirgizji będzie z nami. Nikt nie ma wątpliwości.