Pochodzę z rodziny wielodzietnej, bo było nas w sumie jedenaścioro: osiem dziewcząt i trzech chłopców, ale zanim urodziła się najmłodsza siostra, najstarszego brata powołał do siebie Pan w 21. wiośnie życia. Miałem wtedy dwa lata. Nie znam wiele szczegółów z rodzinnego życia poza tym, co słyszałem z opowiadań starszych sióstr. Pamiętam, że któregoś wieczoru coś się działo, rodzice spędzili trochę czasu z jedną z sióstr, potem widziałem łzy w oczach Mamusi, a Tatuś też nie był zbyt rozmowny. Lepiej więc było się nie narażać, kiedy nie wiadomo, o co chodzi.
Gdy rano się obudziłem, Krystyny nie było już w domu… Jako piąta córka Stanisława i Wiktorii dołączyła do czterech poprzednich swoich sióstr, rozpoczynając życie zakonne w starowiejskim nowicjacie u Sióstr Służebniczek. Po tym kolejnym incydencie osoby „życzliwe” mówiły rodzicom: „Teraz dajecie córki do zakonu, a na starość będziecie umierać w samotności, zobaczycie!”.
Mijały lata. W 1978 roku w kwietniu Bóg powołał do siebie Tatusia. Byłem wtedy w IV klasie liceum. Matura za miesiąc. Nie było to dla mnie łatwe i nie mogę też powiedzieć, że śmierć ojca nie wpłynęła na końcowe egzaminy, ale to był też początek końca komuny.
W 18. rocznicę wstąpienia do zakonu mojej najstarszej siostry Marii Bronisławy, ze świadectwem maturalnym, 26 września 1978 roku zapukałem do klasztornej furty Starowiejskiego Nowicjatu Księży Jezuitów. Tu zaczęła się moja misjonarska wędrówka pod okiem, dokładnie jednym, bo drugie stracił w ciągu 48 lat misjonarzowania w Zambii, br. Franciszka Ubermana SJ. Tam, w jego pokoiku, wzrastało moje misyjne powołanie.
Po ukończeniu studiów filozoficznych w Krakowie i teologicznych na „Bobolanum” w Warszawie, a następnie przyjęciu święceń kapłańskich, ostatecznie – 14 lipca 1987 roku – wylądowałem na Ivato w Antananarivo na Madagaskarze. Po kilku miesiącach kursu języka malgaskiego zacząłem moją pracę w Mananjary, mieście położonym na wschodnim wybrzeżu Czerwonej Wyspy.