Parafia, w której pracuję obecnie, nazywa się Nangoma. Jest położona 120 km na zachód od Lusaki. Stąd w każdą sobotę dojeżdżam do kilku maleńkich wiosek oddalonych od Nangoma (centrum parafii) nawet o 90 km. Jadę, aby odprawić Mszę św., spotkać się z wiernymi w tzw. Małych Grupach albo spotkać jakąś grupę bardziej już zorganizowaną, np. Organizację św. Wincentego à Paulo. Odprawiam też pogrzeb, gdy ktoś umrze, udzielam sakramentu chorych osobom chorym i starszym.
W regionie, gdzie pracuję, nie ma żadnych solidnych dróg, tylko dróżki. Granice naszej parafii wyznacza rzeka, o szerokości dochodzącej do jednego kilometra. W porze deszczowej, która trwa od listopada do marca, gdy rzeka rozleje, może powiększyć swoją szerokość nawet do kilkunastu kilometrów.
Parafianie nie mieszkają w jednym skupisku. Ich domostwa są porozrzucane, aby nie sprawiać sobie nawzajem kłopotów z powodu zwierząt, które hodują – jak kozy czy kury. Moja parafia liczy ok. 40 tysięcy mieszkańców, ale tylko 15% z nich to katolicy. Do wiosek daleko położonych dojeżdżam głównie w porze suszy. Kiedy pada deszcz, odwiedzam tylko najbliżej położone wioski. Zawsze staram się brać kogoś z sobą na wypadek, gdyby samochód ugrzązł w błocie. Drogi bowiem są o tej porze bardzo rozmokłe, błotniste i na ogół nieprzejezdne. Towarzystwo młodych ludzi, którzy są bardzo potrzebni przy wyciąganiu samochodu z błota, nie zawsze jest jednak możliwe. Na co dzień przecież pracują, bo każdy musi jakoś zarobić na swoje utrzymanie.
W Zambii pracuję już prawie 45 lat i pracowałem w kilku miejscach Centralnej Zambii, między innymi w Bwacha – Kabwe (dawniej Broken Hill). Przeszedłem wiele ataków malarii. Byłem okradziony, raz nawet związany przez miejscowych złodziei. Pomimo to wspaniałe afrykańskie słońce, które ma tak wielką moc, zawsze nastraja mnie do dobrego usposobienia. Ale wytrwałość i siły do dalszej pracy, dalszego misjonowania daje mi tylko Bóg.