Jesteś tutaj

Greczany w Chmielnickim

Ludmiła Garbarczuk z córką Sofiją Garbarczuk
21.01.2015

Historia naznaczona cierpieniem

Parafia na Greczanach w Chmielnickim ma swoją bogatą historię. Pracuję tutaj już od 13 lat i rodzi się we mnie wiele refleksji na temat ludzkich dziejów zapisanych w ofiarach prześladowań komunistycznego reżimu, w zmarłych pochowanych na cmentarzu otaczającym nasz kościół i żywych będących potomkami tych, o których w poniższym artykule pisze Ludmiła Garbarczyk, nasza parafianka mieszkająca obecnie w Krakowie.

Cała historia tej ziemi i jej mieszkańców rodzi wiele pytań o sens ludzkiego życia i jego cierpienia. To pytania, które zadawali sobie nasi przodkowie i zadajemy sobie także my, pielgrzymujący w czasach współczesnych. Dlaczego tyle cierpienia? Dlaczego tak wiele nienawiści? Odpowiedź przychodzi z Objawienia: śmierć przyszła przez zawiść diabła i odejście od Boga. Grzech zawsze rodzi samotność i cierpienie, dlatego oczywista staje się dla nas prawda, że tylko z Bogiem można budować cywilizację miłości. Ludzie instynktownie odczuwają ważność wiary w budowaniu takiej cywilizacji, stąd tak wielu z nich wiarę, religię i różne zwyczaje z nimi związane traktuje bardzo poważnie.

Oddajmy teraz głos panią Ludmile i Sofiji Garbaczuk.
Henryk Dziadosz SJ

 

Greczany w Chmielnickim
Świetlanej pamięci naszych dziadków.

Chciałabym opowiedzieć o małej wsi, która już dawno jest jednym z osiedli większego miasta, ale pewna część tego osiedla przypomina jeszcze o tym, że kiedyś była tu odrębna wioska ze swoim życiem, historią, tradycjami i kulturą.

Ziemia Podolska w ciągu wieków zawsze była w centrum różnych wydarzeń, w tym wojennych, które miały znaczenie międzynarodowe. Wydarzenia te zostały odzwierciedlone w literaturze pięknej, filmach, malarstwie i twórczości ludowej.

Swoją historię o Greczanach oparłam na wspomnieniach starszych mieszkańców, którzy pamiętają jeszcze pierwszą połowę XX wieku – czasy chyba najtrudniejsze w ich życiu, które na zawsze pozostaną w ludzkiej pamięci.

Gdyby orłem być! Lot sokoli mieć!
Skrzydłem orlem lub sokolem
Unosić się nad Podolem;
Tamtem życiem żyć!

Droga ziemia ta! Myśl ją moja zna!
Tam najpierwsze szczęście moje,
Tam najpierwsze niepokoje,
Tam najpierwsza łza! (Maurycy Gosławski).

W książce z 1905 roku Miejscowości Podolskiej Guberni A.P. Kryłowa jest informacja o Greczanach: „Właścicielem wsi jest S.N. Nachimow. Wieś liczy 419 gospodarstw i 2447 mieszkańców. Znajduje się 2 wiorsty od powiatowego miasta, 3 wiorsty od stacji kolejowej Płoskirów. We wsi znajduje się ministerska szkoła o jednej klasie”.

Długo było nam sielsko
Dobrze, ciepło, anielsko,
Mile, cicho i swojsko,
I wygodnie i polsko (Tadeusz Gajcy).

Z niewielu zapisów o Greczanach w księgach historycznych możemy przypuszczać, że była to wioska podobna do innych w całym kraju. Mieszkała w niej ludność polska, która przyjechała tu po wojnach kozackich z Mazowsza i do dziś nazywana jest Mazurami. Zachowali oni swój język i wiarę. Był to lud pracowity, który uprawiał ziemię i zajmował się rzemiosłem.

W centrum wsi stała tak zwana Czajna – karczma, w której miejscowa młodzież tańczyła, i sklepiki, gdzie mieszkańcy robili zakupy. W niedzielę chodzili do kościoła w Płoskirowie, który znajdował się na Starym Bazarze. (Teraz znajduje się w tym miejscu szkoła. Zachował się tylko jeden stary budyneczek wewnątrz podwórka szkoły, należący kiedyś do kościoła. Tam jedna z moich bohaterek, Pani Emilia z Karwanow Chamska była ochrzczona.) Kościół był duży i piękny. Został wybudowany na początku XIX wieku. Dookoła kościoła rosły sosny, a przed nim przepiękne kwiaty. Na trawnikach przy kościele wierni, przychodząc z daleka, odpoczywali, spotykali się ze sobą, rozmawiali. Moja przyjaciółka Ludmiła Piskłowa, wielbicielka historii i kultury Podola, ma zdjęcie starego kościoła, przed którym stoją: ostatni burmistrz Mikołaj Sikora i Józef Piłsudski.

To było szczęśliwe miejsce, otoczone z trzech stron rzeką, ogrodami, piękną przyrodą Podola. Ogrodzenie kościoła wykonano z kutego żelaza. Starsze kobiety z zachwytem mówią o starym kościele, w którym były chrzczone. Do kościoła z Greczan szło się drogą nad Południowym Bugiem i przechodziło przez kładkę nad Płoską, dopływem Bugu. Ta kładka była ulubionym miejscem dzieci, które uwielbiały się na niej huśtać. Do miasta wiodła jeszcze jedna droga – dzisiejsza ul. Wokzalna. W niedziele, wyścieliwszy wóz sianem i kwiecistym kobiercem, drogą ta gospodarz wiózł gospodynię do kościoła.

Doktor Połozow

Mieszkał w Greczanach doktor Sergiej Nikolayevicz Połozow z rodziną. Starsi mieszkańcy wspominają go z szacunkiem. Był dobrym człowiekiem i dobrym lekarzem. Wspomagał ludzi lekami albo pieniędzmi. Utrzymywał szkołę dla miejscowych dzieci i sierociniec. Moja prababcia Wichta chodziła do tej szkoły. Kiedy byłam dzieckiem, śpiewała mi piosenki i opowiadała bajki, których się tam nauczyła. „Była sobie Sabcia mała, w babci czepek się ubrała…” – to jeden z wierszy, który mi recytowała. Więcej nie pamiętam.

Doktor Połozow uczył także kobiety sztuki pielęgniarstwa. Przy ul. Dekabrystów mieszka dziś pani Teofilia Loza, której babcia była uczennicą doktora Połozowa i znakomitą położną. Ocaliła życie nie jednej matce i dziecku.

Po rewolucji lekarz nie wyjechał. Ludzie prosili, by został. Mówią nawet, że kilku mieszkańców Greczan (Paweł Loza i dwaj inni mieszkańcy wsi) byli w Moskwie, by wstawić się za doktorem Połozowem. Zmarł w strasznych latach 30 XX wieku. Starsi ludzie mówią, że popełnił samobójstwo, by nie zostać aresztowanym. Po śmierci doktora jego rodzina wyjechała do St. Petersburga, gdzie jego potomkowie mieszkają do dziś.

Doktor Połozow wydzielił także ziemię pod cmentarz w Greczanach. Było to na początku lat 20 zeszłego stulecia. Żyją jeszcze osoby, których ojcowie obkopywali cmentarz i stawiali ogrodzenie. Pani Teofilia opowiadała, że jej stryj Bronek przy tych pracach zarobił na studia wyższe. Na uroczystości poświęcenia ziemi pod cmentarz zebrali się wszyscy mieszkańcy wsi, ksiądz i rodzina doktora Połozowa. Pan Doktor powiedział wówczas: „Pomódlmy się, bracia, za tę ziemię. Tutaj wszyscy będziemy leżeć”.

Kaplica cmentarna

W 1926 r., 10 lat przed zburzeniem kościoła parafialnego w Płoskirowie, mieszkańcy Greczan wspólnymi siłami rozpoczęli budowę kaplicy na cmentarzu. Początkowo za budulec posłużyła im cegła z sufitu kościoła w Płoskirowie. Sufit ten był podwójny i okazało się, że jest za ciężki dla fundamentów, więc go rozebrano. Być może konieczność rozbiórki wiązała się też z uszkodzeniami, jakie powstały w kościele w czasie rozruchów rewolucyjnych.

Budowa kaplicy trwała około 3 lat. Kierowali nią mieszkańcy Greczan: Antoni i Jakub Szapowal, Antoni Siwiec i Żugda. Drewniane obramowanie przy ołtarzu i organach wyrzeźbione zostało przez Antoniego Górnickiego. Długość kaplicy wynosiła 20 m, a szerokość 7,8 m. Kaplica została uroczyście poświęcona w 1928 r. przez ks. Zygmunta Kwaśniewskiego, długoletniego proboszcza w Płoskirowie. Odprawił on Mszę św. w kaplicy i na cmentarzu wygłosił kazanie, w którym powiedział: „Ta kaplica może stać się dla was jedynym przytułkiem modlitwy i będzie ona niejako kościołem parafialnym”. Słowa te okazały się prorocze, gdyż od listopada 1953 r. rzeczywiście jest ona kościołem parafialnym.

Za patronkę kaplicy i Greczan obrano św. Magdalenę, ponieważ od niepamiętnych czasów obok drogi idącej przez przejazd kolejowy, na początku ul. Uryckiego, stała kapliczka ku jej czci.

Greczańska rada wiejska, Dom Ludowy i szkoła

W lutym 1927 r. została utworzona w Greczanach rada wiejska. We wsi mieszkało wówczas 3656 osób, w tym 3408 narodowości polskiej, 187 narodowości ukraińskiej i 53 narodowości rosyjskiej. Do rady wiejskiej wybrano 52 posłów: 51 Polaków i 1 Ukraińca. Administrację i korespondencję służbową prowadzono w języku polskim. Greczańską polską radę zlikwidowano w 1935 r. W 1927 r. na wsi istniały 802 gospodarstwa z ktorych pozniej utworzono kołchoz.

W 1929 r. mieszkańcy Greczan postawili Dom Ludowy. Przy budowie pracowali dobrowolnie, dlatego na fasadzie budowli widnieje napis: „Dom Ludowy”. Funkcjonowała w nim szkoła, biblioteka i sklep. Na parterze znajdowało się mieszkanie dla nauczycielki, biblioteka i klub. Na pierwszym piętrze mieściły się sale lekcyjne. Szkoła była siedmioklasowa. Na liście 1932 r. było 398 uczniów, 32 dzieci chodziło do przedszkola. Przy szkole działał także punkt likwidacji analfabetyzmu. We wsi prenumerowano też 14 egzemplarzy polskiej gazety „Sierp”, działało 20 kółek różańcowych, a 370 osób należało do towarzystwa tercjarskiego.

Stanisława Górnicka wspomina, że poszła do szkoły wraz ze swoją starszą siostrą w wieku pięciu lat. Jej ojciec powiedział do nauczycielki: „Weźcie ją, bo nie ma komu w domu z nią być”. Na pytania: „Kto wierzy w Boga?”, „Kto się modli w domu?” mała Stasia podnosiła rękę, bo wielu rzeczy po prostu jeszcze nie rozumiała. Potem siostra i jej koleżanki tłumaczyły jej, co wolno mówić, a czego nie.

Dzieci uczyły się w polskiej szkole do 1936 r., tylko przez cztery lata. W 1936 r. szkołę zamknięto. Dobrze i szacunkiem wspominają ludzie nauczycieli polskiej szkoły: Antoniego Kozinę, Wilę Ruczkowską, która została zamordowana przez hitlerowców za walkę w podziemiu, panią Breś, panią Liaur, pana Gałuzińskiego, dyrektora Kaczewskiego Mówią jeszcze o jednym nauczycielu, który bił uczniów, ale jego imienia nikt nie pamięta. W ludzkiej pamięci nie ma miejsca na zło.

Starsze mieszkanki Greczan pamiętają wiersz, którego nauczyły się w szkole:

Siny dym się wije
Pod lasem, daleko;
Tam pastuszki ognie palą
I kartofle pieką.

A Żuczek waruje,
Łapki sobie grzeje;                      
Krówki ryczą, porykują,
Dobrze im się dzieje.

- A, mój Żuczku miły,
Obszczekuj od szkody,
Bo jak wyjdzie pan ekonom,
Będąż tobie gody!

Wielki głód i represje

Lata 30. XX w. to czas wielkiego głodu i represji. Stanisława Górnicka wspomina, że jej ojciec, będąc cieślą, naprawiał meble u pewnego Żyda, który dał mu za pracę worek zapleśniałych, zzieleniałych obarzanków. Tak się ratowali. Kiedy przyszła do małej Stasi koleżanka, matka zalała wrzątkiem te obarzanki i zaprosiła do jedzenia. Mała Stasia powiedziała wówczas: „Mamo, nie dawajcie jej obarzanków, bo jak byłam u nich, to oni nie dali mi melasy, jak jedli”. A matka na to: „Stasiu, uspokój się, ona nie ma mamy, kto ma jej przynieść te obarzanki”. Pani Stanisława z głodu miała spuchnięte nogi, a prawa noga puchnie jej do dziś.

Represji zaznała prawie każda rodzina w Greczanach. W ciągu jednej nocy zostało aresztowanych 700 mężczyzn i tylko trzech z nich wróciło do domu. Rodziny „wrogów narodu” były prześladowane i zsyłane do Kazachstanu, nad Don. O tych czasach wiele już napisano, ja chciałabym przytoczyć jeden epizod.

Opowiadają ludzie, że w nocy, przy zasłoniętych szczelnie oknach, zbierali się na wspólne odmawianie różańca. W tych strasznych czasach jedyną formą zorganizowanego życia religijnego była właśnie modlitwa różańcowa i Żywy Różaniec. Ludzie nie mieli ani modlitewników, ani różańców, więc odmawiali modlitwy na pamięć. Jedna z mieszkanek Greczan wspomina, że ojciec zrobił jej różaniec z grochu i fasoli. Dziś łzy cisną się jej do oczu, kiedy modląc się na pięknym różańcu z drewna różanego, przypomina sobie tamte straszne czasy i swój różaniec z grochu.

Żywy Różaniec dla Polaków był wyrazem więzi społecznej i przejawem autentycznej łączności polskiej wspólnoty. Oczywiście członkowie Żywego Różańca ukrywali się i modlili w konspiracji, jednak nie zawsze konspiracja się udawała. Wówczas płacili oni najwyższą cenę. Wielu mieszkańców Greczan przypłaciło życiem uczestnictwo w Żywym Różańcu.

Straszne lata 30. były próbą człowieczeństwa. Jeden z mieszkańców Greczan Józef Karwan na rozkaz „rozkułaczyć ludzi” powiedział: „Chcecie, to rozerwijcie mnie, ale ja tego czynić nie będę”. Naczelnik milicji w dzielnicy, gdzie pracował Józef Karwan, uprzedził go, że za kilka dni przyjdzie go aresztować, i kazał mu wraz ze starszym synem uciekać. Józef, jak wielu innych (na przykład mój pradziadek), powiedział jednak, że nigdzie uciekać nie będzie, bo żadnego przestępstwa nie popełnił. Naczelnik błagał go, by wywiózł chociaż syna. Syna wsadzili więc do pociągu, do Połtawy, i tak ocalili mu życie.

Wspomnijmy jeszcze Józefa Ziembickiego, którego cała rodzina była represjonowana i który starał się o pomnik ku czci zamordowanych, by ich żony i dzieci miały gdzie przyjść i odmówić „Anioł Pański” za dusze zabitych mężów i ojców.

W tych trudnych czasach większość mieszkańców była solidarna. Byli jednak i tacy, którzy odbierali ludziom ostatni kawałek chleba. Mieszkał w Greczanach człowiek, który rodzinie zesłanej do Kazachstanu zabrał ostatni z mąki upieczony placek, a inny w domu innej rodziny wysypał z garnka w błoto ostatnią miarkę prosa. O nich też ludzie pamiętają, pewnie po chrześcijańsku, darując im grzechy.

Greczański chór

Stanisława Górnicka wspomina, że w 1941 r., kiedy miała 12 lat, Wiktoria Górnicka zorganizowała chór, który zbierał się w każdą niedzielę i święto. Na zapusty, przed postem członkowie chóru spotykali się i śpiewali wspólnie ludowe piosenki. Pani Stanisława pamięta Walentego z Szarawki, który miał przepiękny głos i śpiewał stare pieśni o czerwonych koralach. Fragmenty tej pieśni pani Stasia zapamiętała:

Gdym z kozaki szedł na boje
Moja panna rzecze:
Luby niesiesz życie swoje
Pod tatarskie miecze /x2

Lecz modlitwa płacz dziewczyny
W boju cię ocali
Ty mi za to mój jedyny
Przynieś sznur korali /x2

Gdy wyparto krzepkie wrota
Gdy się miasto pali
Jeden srebra drugi złota
Jam szukał korali /x2

Pędzę lasem, pędzę borem
Lecz daremna praca
Bo tam w wiosce dzwony dzwonią
A lud z mogił wraca /x2

Dobrzy ludzie spieszą ku mnie
I wołają z żalem
Twoja panna leży w trumnie
Nie trzeba korali /x2

Zająkałem, zapłakałem
I roztrząsłem rzeszę 
Przed kościołem padam czołem
I przed ołtarz lecę /x2

U najświętszej stóp Maryi
Składam gorzkie żale
I zawieszam jej na szyi
Czerwone korale /x2

i refren: ...Czerwone koraaale!! czerwone niczym wiiiino!!

Ziarno w kaplicy

Wspomnianą kaplicę cmentarna na Greczanach zamknięto w 1940 r. W czasie wojny, od 1942 do 1944 roku, pracował tu pewien kapłan z Polski. Po wojnie kaplicę przejął kołchoz i wykorzystywał jako magazyn na zboże. Starsze kobiety opowiadają, że mieszkał w Greczanach Józef Sowa (Tylus), który pracował jako komornik w miejscowym kołchozie. Kiedy się dowiedział, że kaplica ma być wysadzona w powietrze, powiedział o tym jednemu z mieszkańców Greczan. Ludzie całą noc do rana wiadrami znosili do kaplicy zboże. Gdy nad ranem przyszli ci, którzy mieli zakładać materiały wybuchowye okazało się, że kaplica jest pełna ziarna. Józef Sowa oznajmił: „To ziarno na zasiew. Nie będziemy mieli czym zasiać pola”. W ten sposób greczanie uratowali kaplicę, nasz dzisiejszy kościół parafialny.

Spódnica pani Marii

Przepiękną historię o odważnej kobiecie Marii Dyjak opowiedziała mi pani Emilia z Karwanów Chamska. To było w czasie wojny, gdy Niemcy wywozili ludzi na roboty do Niemiec. Do chaty Marii Dyjak przybiegła Wiktoria Ziembicka i krzyczy: „Ciotko, schowajcie mnie!”. Pani Maria siedziała wówczas na stołku i karmiła dziecko. W małej chacie nie miała gdzie schować dziewczyny. Powiedziała więc do niej: „Właź pod spódnicę!”. A spódnica była na trzy półki (na trzy szerokości materiału).

Wiktoria się schowała, a pani Maria dalej karmiła małego Józefa. Przyszła jej do głowy myśl, by uszczypnąć dziecko. Chłopiec od razu zaczął płakać. Do chaty wszedł Niemiec, widział przecież, że dziewczyna gdzieś w niej zniknęła. Celuje w stronę pani Marii karabin maszynowy i pyta o uciekinierkę. Mały Józef cały czas płacze, a pani Maria mówi, że dziecko jest chore, że ma cholerę. W ten sposób pozbyła się Niemca i uratowała dziewczynie życie.

Początek wielkiej sprawy

Po wojnie nie otwarto w Greczanach zamkniętej w latach 30. polskiej szkoły. Z biegiem lat w domach polskich rodzin coraz rzadziej mówiło się po polsku, nie było też polskich szkół. Niewielu potrafiło czytać czy pisać po polsku. Na pomnikach nagrobnych polskie imiona coraz częściej pisało się po rosyjsku. Jednak katolicy uczyli swoje dzieci odmawiać po polsku pacierz, a dzieci, jak to dzieci, przekręcały po swojemu słowa modlitwy, których nie rozumiały. Najwięcej błędów robiły w modlitwie Wierzę w Boga. Można było usłyszeć w niej takie zdania: „Z tata przyjdzie”, „Siedzi na trawicy”, „Oksana [popularne imię żeńskie] na wysokości”. Język powoli umierał.

Jednak w latach 80. w szkole w Greczanach pracę zaczęła Julia Sierkowa, młoda i pełna energii nauczycielka zakochana w języku i kulturze polskiej. W 1989 r. w szkole odbyła się pierwsza uroczystość poświęcona Adamowi Mickiewiczowi, którą zorganizowała pani Julia. Byli na niej obecni: konsul Bolesław Urban z Kijowa i działacz polonijny Stanisław Szalacki. Dla mieszkańców Gryczan to był wstrząs i początek wielkiej sprawy.

Pół roku później powstało Polskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe. Zakładało ono punkty nauczania języka polskiego i organizowało imprezy w języku polskim. W 1995 r., na cmentarzu w Greczanach, odsłonięto pomnik poświęcony Polakom represjonowanym w latach 1937-1939. W 1999 r. został odsłonięty pomnik Polaków, którzy zginęli w bitwie pod Zielencami w obronie Konstytucji 3 maja w 1792 r. Stowarzyszenie organizowało również festiwale, Dni Kultury Polskiej, konferencje naukowe. Przy wsparciu Stowarzyszenia wydano książkę pt. Żydowska i polska mniejszość Podola.

Polskie Stowarzyszenie stało się strumykiem, który łączy nas z wielką rzeką kultury i historii polskiej. Dzięki niemu teraz już czytamy, piszemy i śpiewamy po polsku.

Wielobarwny jest wieniec historii Podola. Dużo w nim białych i czerwonych kwiatów.

Bibliografia: 1. Za wschodnią granicą 1917-1993, Warszawa 1993. 2. L. Misinkiewicz, Żydowska i polska mniejszości Podola, Kijów 2001. 3. Polacy na Chmielniszczyźnie – spojrzenie przez wieki, Chmielnicki 1999. 4. A.P. Kryłow, Miejscowości Podolskiej Guberni, Kamienic-Podolski 1905.

Dziękuję: Pani Emilii z Karwanów Chamskiej (Babusi Mili), Pani Stanisławie z Górnickich Sokołowej, Pani Teofilii Lozie, Pani Annie z Czanaszów Beksiak (Babusi Hani). Bez ich pomocy ta historia nie zostałaby napisana.