Jesteś tutaj

Moja praca z dziećmi i młodzieżą w Afryce – Zambia i Malawi – cz. 3

Gerard Karas SJ
16.05.2015

Malawi

Nowe wyzwania

W tym samym 2013 roku zostałem przeniesiony do pracy w Malawi. Kraj ten jest wschodnim sąsiadem Zambii. Ma podobną liczbę mieszkańców co Zambia, od 13 do 16 milionów, ale jest państwem siedem razy mniejszym niż Zambia (powierzchnia Zambii to 752 614 km2, a Malawi 118 480 km2). Malwi zatem ma o wiele większą gęstość zaludnienia.

Nadal pracuję z młodzieżą. Tym razem jednak nie jestem nauczycielem. Obecnie przygotowujemy otwarcie nowej szkoły średniej z internatem, które – jak się spodziewamy – nastąpi w tym roku we wrześniu. Pracuję jako duszpasterz akademicki studentów czterech malawijskich uczelni w stolicy Malawi – Lilongwe. Wśród tych uczelni jest: szkoła rolnicza, trzy szkoły medyczne połączone w jedną uczelnię, szkoła naturalnego środowiska oraz szkoła techniczna.

Odprawiam dla studentów Msze święte i powoli staram się coś zmienić, rozwinąć, np. wprowadzić do programu duszpasterskiego doroczne rekolekcje. Służę studentom, którzy do mnie przychodzą, jest okazja do spowiedzi. Udzielam im porad duchowych. Przychodzą też do mnie i proszą o pomoc materialną. Jednak moim głównym zadaniem jest pomagać im we wzroście duchowym.

Rozmodlona studencka brać

Studenci są bardzo oddani wierze i aktywnie zaangażowani w działalność organizacji katolickich, choć na różnych uczelniach różnie bywa. Jest różna dynamika działalności grup. W jednych lider, postać charyzmatyczna, inspiruje swoich kolegów i koleżanki, w innych uczelniach jest zaangażowanych sporo osób, odpowiedzialnych za różne pola działalności, np. służba liturgiczna, grupa charytatywna. Najbardziej podoba mi się tzw. Bunda college, czyli szkoła rolnicza, która obecnie staje się uniwersytetem. Uczy się w niej wielu studentów katolików. W niedzielę odprawiana jest tam Msza święta, a w tygodniu Eucharystia jest w czwartki wieczorem. Na Mszę przychodzi nawet 200 osób. Prawie wszyscy podczas Mszy przyjmują Pana Jezusa. Często przystępują także do spowiedzi.

Studencka brać tworzy różne grupy. Jest grupa młodych studentów chrześcijańskich, która troszczy się o pokój i sprawiedliwość. Są także Małe Wspólnoty Chrześcijańskie, które spotykają się w swoim gronie, a później przychodzą na wspomnianą Mszę. W pierwsze piątki miesiąca mają całonocne czuwanie, które wcześniej przygotowują. Zbierają fundusze, by na swoje spotkania móc kupić herbatę i jakieś przekąski. Modlą się, czuwają, dzielą się Ewangelią, grają, śpiewają. Nagrali już dwie płyty CD. Są bardzo rozmodleni, a każda Msza święta to dla nich wielkie święto.

„Papierowa Niedziela ”

Także od nich miałem okazję czegoś się nauczyć. Kiedyś uprali bieliznę ołtarzową: obrus i inne rzeczy potrzebne na ołtarzu. Wszystko to powiesili na zewnątrz, żeby wyschło, i ktoś im to ukradł. Kiedy przyszli i powiedzieli mi o tym, zapytałem: „I co? Szukacie tego?”. A oni odpowiedzieli: „Zaczęliśmy nowennę w tej intencji”. Ja pewnie raczej bym szukał zguby, a oni od razu biorą się za modlitwę. To była dla mnie lekcja zaufania Bogu, zdania się na Niego, i przypomnienie o modlitwie. Czasem bowiem myślimy trochę „przyziemnie”. W Malawi myśli się „po Bożemu”.

Studenci organizują też różne imprezy, np. tzw. papierową niedzielę. Początkowo zastanawiałem się, o co chodzi i na czym taka niedziela polega. Czy jest to zbieranie papierów czy gazet? Tymczasem okazało się, że jest to specjalna składka, podczas której zbiera się tylko banknoty, bez drobnych monet. Chodzi o zaproszenie do większej hojności, choć Malawijczycy są bardzo hojni. „Papierowa niedziela” to w pewnym sensie pretekst do zabawy. Jej uczestnicy przekazują banknoty, ale najczęściej o najmniejszym nominale. Natomiast później każda grupa czy klasa przy muzyce i śpiewie przynosi zebrane przez siebie pieniądze i pokazuje je. Nie służy to jednak temu, by się pochwalić. To okazja do dzielenia się i radości.

Kiedyś także mnie zaproszono do złożenia datku podczas „papierowej niedzieli”. Zaskoczyli mnie. Nie byłem wtedy na to przygotowany. Nie miałem przy sobie wiele pieniędzy. Ale młodzież wybawiła mnie z kłopotu. Kolejne osoby podchodziły i składały za mnie banknoty, często swoje ostatnie „grosze”.

Po każdej takiej zbiórce przygotowywane jest sprawozdanie. Młodzi podliczają pieniądze i planują, na co zostaną przeznaczone. To młodzież akademicka, która nie ma jeszcze żadnych dochodów. Tylko czasem dostają skromne zapomogi od jakiegoś darczyńcy, czasem wspomogą ich rodzice, jeśli mają pracę. Młodzi mogą zdobyć fundusze, organizując występy. Z zebranych w ten sposób pieniędzy pomagają studentom z ubogich rodzin.

Nie myślą tylko o sobie. Mogliby przecież zgromadzone środki wykorzystywać dla siebie, np. na zabawę, wycieczkę czy inną rozrywkę. Tymczasem oni przeznaczają je na pomoc innym. Dzielą się z tymi, którzy są w potrzebie. I dokładnie wiedzą, komu trzeba pomóc. Osobom z biedniejszych rodzin kupują żywność, pomagają w remoncie mieszkania. Starają się zatem żyć zgodnie z Ewangelią: nie tylko mówić o niej, ale żyć nią na co dzień.

Czasami przychodzą do mnie, szczególnie liderzy grup, i pytają o Towarzystwo Jezusowe, o życie zakonne. Niektórzy z nich czują, że mają powołanie do kapłaństwa czy życia zakonnego.

Mam nadzieję, że moi studenci będą dalej tak postępować, że będą również innych rozpalać ogniem zaangażowania, wykazywać inicjatywę i szukać konkretnie, jak odpowiedzieć na potrzeby Kościoła dzisiaj, jak być autentycznym chrześcijaninem tu, w Afryce.

O. Gerard Karas SJ