Jesteś tutaj

Rolnicza foramcja malgaskiej młodzieży

Tadeusz Kasperczyk SJ
23.03.2020

Drodzy Przyjaciele, niedługo minie rok od mojego ostatniego urlopu w Polsce i jeśli dni dalej tak szybko będą uciekać, to nie zdążę się „zmęczyć” do momentu, kiedy kolejny raz trzeba się będzie udać w podróż. No cóż, chyba wszystkim czas szybko płynie, a jeśli na liczniku pojawi się następnych „-dziesiąt” lat, to wszystko jeszcze bardziej zaczyna przyspieszać.

Płonące prerie

Wydawało mi się kiedyś, że już nic mnie nie zaskoczy. Często zastanawiałem się, o czym pisać. Wszystko przecież jest takie oczywiste, normalne. Jednak nawet po 33 latach pracy pojawia się coś, co może zaskoczyć nawet najstarszego misjonarza.

Sierpień to środek sezonu płonących lasów (feux de brousse), jeśli tak można powiedzieć, ponieważ obecnie wypalanie traw trwa prawie cały rok, niemal na okrągło. Nie ma dnia, żeby nie było widać dymów snujących się po widnokręgu, a wieczorem łuny na niebie. Często rano na podwórzu leżą spalone źdźbła trawy, które przynosi nocny wiatr. To smutny owoc spalonych dziesiątków hektarów prerii. Ale na to prawie nikt już nie reaguje. Czasem mnie dziwi ogień rozprzestrzeniający się nawet wysoko w górach. „Podziwiam”, że komuś chce się wspinać tak wysoko, by podłożyć tam ogień.

Rabusie bydła

Pora sucha to czas „gorliwej” pracy dahalo (czyt. dahalu), to znaczy rozbójników i złodziei zebu. Zebu to lokalne bydło, a zarazem bogactwo Madagaskaru i malgaskich rolników. Kilka dni temu około dziewiątej wieczorem, gdy pojawił się ogień, pomyślałem, że ktoś znów podpalił trawy, ale jak się okazało rano, to sąsiednia wioska została zaatakowana przez owych złodziei bydła. Taką mają taktykę: by odwrócić uwagę, podpalają w pobliżu jakiegoś gospodarstwa trawy i kiedy mieszkańcy wioski usiłują stłumić ogień, oni spokojnie opróżniają zagrody z bydła i „szukaj wiatru w polu”. Jednak tym razem to nie były trawy, a odległy o kilkanaście metrów od wioski, wolno stojący dom, podobnie jak inne kryty strzechą. Z podpaleniem suchej słomy nie było problemu.

Jakiś czas temu w ciągu roku nawet kilka razy w tygodniu słychać było w nocy wołanie vonjeo (czyt. wundzeu) – „ratunku”, a nieraz i strzały z karabinu. Któregoś dnia spotkałem komendanta żandarmerii (to formacja policji pracująca w terenie, poza miastem) i zapytałem, co zrobić, by w tym regionie móc stworzyć posterunek, aby ludność mogła liczyć na ich pomoc i przestała się już tak bać. „Trzeba żandarmom zapewnić lokum i wyżywienie” – odpowiedział. Kiedy podzieliłem się tą wiadomością z mieszkańcami sąsiednich wiosek, ucieszyli się i już chcieli budować domek dla żandarmów. Ale właśnie nadeszła pora deszczów, więc wszystko się uspokoiło i mieszkańcy zapomnieli o swoich planach.

Do czasu jednak, bo z kolejną porą suchą złodzieje znów dadzą znać o sobie. Dlatego nie czekałem, aż mieszkańcy wiosek zrealizują swoje postanowienia i zaproponowałem żandarmom tymczasowe lokum, w którym się zainstalowali. Cóż z tego, kiedy ciągłe napady na wioski i kradzieże bydła zmuszają ich do pogoni za złoczyńcami. Poza tym, czy dwóch żandarmów może stawiać opór kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu uzbrojonym bandytom?

Brak edukacji i powszechna nędza

Inny problem, który dotyka miejscową ludność, to brak wykształcenia mieszkańców wiosek. Już pisałem o szkołach i w ogóle oświacie na Madagaskarze – w miastach wygląda to jeszcze jako tako, ale na wieś edukacja zdaje się nie docierać. I tu jest cały problem, bo ludzie kierują się tym, co przekazali im rodzice, którzy też byli analfabetami, i koło się zamyka. Lubię słuchać, kiedy dyskutują między sobą na różne tematy, ale czasem jest to przerażające. Ich życie napiętnowane jest strachem, gusłami, przeróżnymi wierzeniami. Radzą sobie, jak mogą, i każdy stara się zdobyć dla siebie jak najwięcej. Można powiedzieć, że nie liczy się dobro wspólne. Ale to oznaka nie ubóstwa, a głęboko zaawansowanej nędzy spowalniającej rozwój tego pięknego kraju.

Ich wynagrodzenie za pracę jest dramatycznie niskie: 1 euro za ponad 8-godzinny dzień pracy. Co mogą za to kupić? Dwa i pół kilograma ryżu, który jest tu podstawą wyżywienia. A ile ryżu dziennie potrzebuje 6-osobowa rodzina? Ponad trzy kilogramy! Więc jedzą tylko ryż i jakieś dziko rosnące zioła, rzadko fasolę. Mięsa nie jedzą prawie wcale. Musi być naprawdę jakieś wielkie święto w rodzinie, by przygotowano kurczaka z własnego chowu.

Kiedyś pojechałem do miasta, by załatwić różne sprawy. Trochę czasu mi to zajęło. Południe już minęło i strasznie osłabłem. Pomyślałem, że zjem drożdżówkę. Sprzedawali je w sklepie, obok którego przechodziłem. Kiedy jadłem tę nie najlepszą w smaku bułkę, uświadomiłem sobie, że kosztuje ona tyle, ile przeciętny zjadacz ryżu dostaje za dwie godziny pracy. Szybko poczułem się syty…

Ślepy egoizm

Wspomniałem o braku troski o dobro wspólne i wzajemnym „wykorzystywaniu się”, z czym można się tu spotkać na każdym kroku. Oto przykład.

Woda do okolicznych wiosek doprowadzona została z odległego o 15 kilometrów źródła na zboczu góry. O tę inwestycję zatroszczył się Włoch, który po swoim pobycie na Madagaskarze i przeżytych tu doświadczeniach chciał zrobić coś nie dla kraju, a dla ludności. Zorganizował zbiórkę we Włoszech i powrócił na Madagaskar, by razem z miejscową ludnością zrealizować swój projekt. Kto żyw włączył się w tę akcję, kopiąc 15-kilometrowy rów, w którym umieszczono rurę. Uwieńczeniem dzieła były krany zamontowane w 8 wioskach. Popłynęła z nich zimna, czysta i zdatna do picia woda. Na pewno miało to wpływ na poziom higieny w tych miejscowościach, ale przede wszystkim na zdrowie ludności.

Jednak po kilku latach wody zaczęło brakować i nie docierała już do wszystkich. Dlaczego? Ponieważ ktoś potrzebował cegłę. Do jej produkcji niezbędna jest woda, by zrobić odpowiednie błoto. A że obok miejsca produkcji przebiega plastikowa rura doprowadzająca wodę, dlaczego nie skorzystać? Jedno uderzenie maczety wystarczyło i producent cegieł miał wody aż nadto. A to, że nie mają jej inni, już go nie obchodzi.

Praca na akord

Inny przykład: ludzie szukają dorywczej pracy. Tacy też u nas pracują, jak się mówi: na akord. Często ich zatrudniam na takiej zasadzie, bo mamy w naszym Centrum przede wszystkim prace, na których wykonanie nie potrzeba nawet całego dnia. Wiele jest prac, których nie można wykonać maszynami, tylko ręcznie, np. tylko ręcznie można przepikować młode, zaledwie kilkucentymetrowe sadzonki ryżu. Czas pogania, a kilkudniowe opóźnienie spowoduje, że sadzonki nie będą się nadawały do rozsady. Trzeba zatem pertraktować z ekipą, która robi wrażenie „tytanów pracy” znających się na rzeczy.

Proponują na daną pracę dwadzieścia dni roboczych dla jednej osoby. Skoro jest ich pięciu, to znaczy, że w piątkę będą musieli pracować cztery dni, by ukończyć dzieło. Targując się z nimi, można dojść do porozumienia i ustalić, że to praca na dziesięć dni roboczych, czyli dla pięciu osób na dwa dni. Ostatecznie, jeśli się zmobilizują i popracują odrobinkę więcej, do dziewięciu godzin dziennie – bo czas nagli – to zdołają ukończyć pracę w ciągu jednego dnia. Na koniec „wilk syty i owca cała”.

Dodatkowa formacja

Wielu ludzi poszukuje u nas pracy. Czasem na podwórzu czeka na nią kilkadziesiąt, nawet ponad osiemdziesiąt osób. Często są to ludzie prości, ciężko pracujący fizycznie, którzy nie zastanawiają się nad tym, że może warto by było jakoś usprawnić sobie pracę. Staram się im pomóc, choć nie można pomóc wszystkim. Ufam, że powoli coś jednak będę mógł dla nich zrobić.

Kiedyś po zakończeniu dnia pracy zaproponowałem trójce młodych ludzi (dziewczynie i dwóm chłopcom) kurs zawodowy. Powiedziałem, że wezmę na siebie koszt ich kształcenia, a oni po ukończeniu kursu, mając odpowiednie kompetencje, znajdą u nas stałą pracę. Chciałem, żeby zdobyli zawód. Młodym ze szczęścia zaświeciły się oczy. Ktoś się nimi zainteresował, a do tego kurs miał się odbyć w mieście.

Niestety na liście przyjętych nie mogła się znaleźć cała trójka, ze względu na niski poziom wykształcenia. Jeden z chłopców ukończył liceum, ale nie zdał matury. Na szczęście jego świadectwo z klasy maturalnej wystarczyło, by mógł zapisać się do szkoły. Drugi chłopak z dyplomem gimnazjum nie miał tej szansy. Udało mi się jednak przekonać dyrektora, by mógł on odbyć chociaż część kursu. Dziewczyna zaś została przyjęta do centrum formacji dla dziewcząt prowadzonego przez siostry zakonne, w którym może nauczyć się zwykłych zajęć potrzebnych w codziennym życiu rodzinnym, jak: szycie, gotowanie, uprawa warzyw w przydomowym ogródku.

Miesiąc temu po kilkumiesięcznej formacji wrócili do domu. Następnego dnia po powrocie cała trójka wraz z rodzicami zjawiła się u mnie z podziękowaniami i jak tu jest w zwyczaju – ofiarowali mi kurę własnego chowu. Zorganizowanie takiej pomocy nie byłoby dla mnie możliwe, gdyby nie wsparcie Państwa. Serdeczne Bóg zapłać Wam wszystkim. Na ten temat nie rozpisuję się, bo może oni sami coś powiedzą w innym artykule.

Misyjne "kwiatki św. Franciszka"

Życie misjonarskie usłane jest też „kwiatkami św. Franciszka”. Są chwile trudne, ale są też momenty ciekawe, a nawet śmieszne. Któregoś dnia pracownik przyniósł mi jajko, które zniosła jedna z naszych kur. Nasze nioski mogą iść w zawody z innymi kurzymi fermami. Faktem jest, że klienci poszukują naszych produktów ze względu na duży rozmiar, ale ten okaz zaskoczyłby każdego. W obwodzie jajko miało 18 cm i prawie 100 gramów wagi.

Maniok w Polsce pewnie nie jest znany. Tu, na Madagaskarze, po ryżu to jeden z głównych składników miejscowej kuchni. Jeden korzeń, jaki udało się nam wyhodować przy naszym Centrum, starczyłby do zaspokojenia głodu wielu osób.

Kolejnym „kwiatkiem św. Franciszka” jest piwnica do przechowywania wyrobów mleczarskich, której budowę prawie już kończymy. Nie zrobiłem tego, myśląc jedynie o naszym Centrum. Miałem na uwadze również mieszkańców wioski. Wiadomo, z powodu braku prądu elektrycznego, a przede wszystkim pieniędzy ludzie nie mają możliwości przechowywania żywności, a wysoka temperatura nie sprzyja konserwowaniu czegokolwiek. Budując tę piwnicę, chcę pokazać ludziom, że sami mogą wykopać dołek, który posłuży im za piwnicę. Pamiętam z dzieciństwa w mojej wiosce, koło domów wielu posiadało tzw. gróbki, w których przechowywano zapasy na zimę.

Kończąc, pozdrawiam wszystkich serdecznie i przesyłam gorące podziękowania za Państwa pomoc materialną i duchową. Bez jednego i drugiego ani rusz. Wszystkim Rodzicom Adopcyjnym wyrażam wdzięczność w imieniu tych, którzy dzięki Waszej pomocy mogą się choć trochę podkształcić. Szczęść Wam Boże Wszystkim.