FRAGMENTY PRAC KONKURSOWYCH LAUREATÓW KONKURSU W KATEGORII SZKOŁY PODSTAWOWE
Adam Nartowski, uczeń Szkoły Podstawowej nr 37 im. Juliana Tuwima w Krakowie, opiekun: Bernadeta Świerzewska
POLSKA W AFRYCE
12.12.1900 r.
Pamiętniku, dzisiaj rano jedno z moich piskląt – Ambel – dopytywał się, gdzie jest Polska, o której im tak wiele opowiadałem. Odpowiedź „na północy” niewiele małemu dziecku powiedziała (przynajmniej tak mi się zdawało).
[...] Byłem tak zmęczony, że zapomniałem opisać kolejny dzień w pamiętniku. Około północy obudziły mnie moje czarne pisklęta. „Ambel gdzieś przepadł!” – wołali. Po akcji poszukiwawczej dziecko odnalazło się. „Dżem dobry” – powiedziało, a potem już po malgasku: „To Polska! Tu jest jezioro, a tu orzeł!”. Powiedziawszy to, wskazał na stawik, obok którego siedział biały ptaszek i pił wodę.
Gdy wróciłem do domu, przypomniałem sobie o pamiętniku. Ach, co to był za dzień! Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło i mały Ambel odnalazł się cały i zdrowy. Ja z kolei zrozumiałem, że moje pisklęta naprawdę uważnie mnie słuchają.
***
Marcelina Łuczak, uczennica szkoły podstawowej, Grupa oazowa Parafii Matki Bożej Pocieszenia w Budzowie, opiekun: Elżbieta Fidelus
CZŁOWIEK, KTÓRY NIE ZNAŁ GRANIC MIŁOŚCI...
Sobota, 10 grudnia 2016 r.
Drogi Pamiętniku! Wiele lat upłynęło od tamtego wydarzenia, a ja wahałem się, czy to tutaj napisać. Opowiem Ci o człowieku, który nie znał granic miłości.
Wtedy miałem 5 lat i swoją prawdziwą przyjaciółkę, która nazywała się Alakamisy. Moje imię Zomà oznacza piątek, a Alakamisy czwartek. Była ode mnie starsza dokładnie o 249 dni. Czułem się najszczęśliwszy, że ją mam, ponieważ na Madagaskarze, gdzie mieszkam, nikt mnie nie lubił, tylko moja rodzina i ona – Alakamisy. Zawsze rano biegliśmy patrzeć na drzewo – baobab. To była nasza tradycja. Później szliśmy po wodę, a następnie była szalona zabawa i tak upływał nam każdy dzień. [...]
***
Martyna Baster, uczennica Szkoły Podstawowej nr 105 im. Ludwiki Wawrzyńskiej w Krakowie, opiekun: Aldona Rumińska-Szalska
PAMIĘTNIK WIERSZEM PISANY Z SERCA MARANY
[...] 10 sierpnia, godz. 9.20
Przeniosłam się dziś myślami do Afryki (gdzie lew wydaje ryk dziki).
Tutaj Beyzym założył szpital, dla ludzi chorych na trąd,
został przy nich, nie ruszał się stąd.
19 sierpnia godz. 16.20
Chciałabym się zapytać Jana Beyzyma, czy nie bał się chorych z trądem, pozostał przecież na tym afrykańskim lądzie. [...]
***
Marcin Skwara, uczeń Szkoły Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi nr 17 im. Gustawa Morcinka w Świętochłowicach, opiekun: Agnieszka Banasiak
MOJE WSPOMNIENIA O KOCHANYM OJCU JANIE BEYZYMIE
[...] Słuchałem opowieści jezuity o Panu Bogu. To były cudowne chwile, podczas których nie czułem bólu ani głodu. Wiedziałem, że naprawdę nie jestem sam. Misjonarz potrafił cudownie mówić o Bogu. Pamiętam jednego z moich niewierzących kolegów, który po wysłuchaniu Jego opowieści zaczął marzyć o tym, aby być kiedyś z nami w domu Ojca i poprosił o chrzest.
[...] Kiedy dotarła do nas wiadomość, że szpital po ogromnych trudnościach został wybudowany, postanowiłem razem z paroma najsilniejszymi osobami pójść do naszego kochanego Ojczulka. Na miejscu zobaczyliśmy rzecz cudowną: ogromny szpital z oknami, łóżkami, miejscem do opatrywania ran, przepiękny kościółek, mały cmentarz i cudowne kwiaty. Wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być na ziemi tak wspaniałe miejsce, w szczególności dla osób takich jak ja. [...]
FRAGMENTY PRAC KONKURSOWYCH LAUREATÓW KONKURSU W KATEGORII GIMNAZJA I SZKOŁY PONADGIMNAZJALNE
Jakub Szlachcic, uczeń Gimnazjum nr 1 im. Jana III Sobieskiego w Libiążu, opiekun: Lucyna Twardowska
ŻOŁNIERZ (opowiadanie)
[...] – Pomocy! Boże ratuj, Panie! Nie chcę tak skończyć! Proszę! – i zacząłem szlochać jak dziecko.
Wtedy znów ujrzałem tego samego zakonnika. Biło od niego oślepiające światło i w tym momencie ocknąłem się i znów byłem z powrotem w białym namiocie szpitalnym. Gwałtownie podniosłem głowę i zauważyłem, iż koło mojego łóżka siedzi sanitariuszka, piękna jak polny kwiat. Pogłaskała mnie po czole i czule powiedziała:
– Spokojnie, proszę się położyć, to tylko zły sen, to tylko sen – i wyszła po cichu z namiotu. [...]
Nie wiem, co się działo dalej, ponieważ ogarnął mnie błogi sen. Znów, tym razem przy mojej pryczy, ujrzałem tego samego zakonnika. Spojrzałem w jego spokojne oczy, a on milcząc, odsłonił moją ranę, poczułem piekący ból w jej miejscu. Zakonnik dotknął otwartą dłonią mojej rany i wtedy poczułem ukojenie bólu. Gdy znowu z wdzięcznością spojrzałem na jego twarz, przypomniał mi się Jezus. Muszę przyznać, że od zawsze byłem ateistą, ale po tym, co przeżyłem, coś się we mnie zmieniło. [...]
***
Anna Kordaszewska, uczennica Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. im. Fryderyka Chopina w Krakowie, opiekun: Agata Skotniczna
JAK ZWYKŁY CZŁOWIEK DOSŁOWNIE ZREALIZOWAŁ EWANGELICZNY IDEAŁ… (reportaż)
[...] W szkole prowadzonej przez jezuitów w Chyrowie oprócz nauczania języków powierzono Ojcu również opiekę nad szkolną lecznicą, doceniając jego zamiłowanie do niesienia pomocy potrzebującym. W czasie wolnym Ojciec Jan rzeźbił figurki, krzyże, ramy do obrazów, tworzył piękne klatki i budki dla ptaków. Właśnie on wprowadził w tajniki sztuki Wiwulskiego Antosia, z ręki którego wyszedł Pomnik Grunwaldzki stojący dziś na placu Jana Matejki w Krakowie. Ojciec Beyzym był dla chyrowskiej młodzieży prawdziwym wychowawcą. Chłopcy kochali jego pogadanki historyczne, bajki i legendy, których mogli słuchać godzinami. Chętnie dzielili się z nim swoimi radościami, troskami, kłopotami. Ojciec był strażnikiem wszystkich najskrytszych tajemnic chłopców. Po lekcjach często spotykali się na wesołych gawędach, które Adam Grzymała-Siedlecki, późniejszy krytyk literacki i dramatopisarz, wspomina: „Wszyscy dawniejsi wychowankowie z Chyrowa z biegiem lat zapominali stopniowo to, czego się uczyli o wojnach punickich czy prawie Faradaya – ale do końca życia nie zapomną bajek i powiastek o. Beyzyma”. [...]
***
Karolina Żurek, uczennica Gimnazjum im. Kardynała Wyszyńskiego w Sułkowicach, opiekun: Maciej Matoga
MOJA HISTORIA – OJCIEC BEYZYM (opowiadanie)
Nazywam się Jan Beyzym. Czy jestem niezwykły? Z pewnością nie. Ja tylko bardzo kocham… jak mój Pan – Jezus Chrystus. Choć nigdy Mu nie dorównam, chcę Go naśladować. Bardzo się będę starał. [...]
Starałem się być pomocny mojej mamie. Próbowałem uczyć moje rodzeństwo, co chyba mi się udawało. [...] Moja rodzina chciała, bym odziewał się elegancko, podczas kiedy ja wolałem chodzić w wysokich butach i kurtce z grubego sukna. Nikt nie mógł zmusić mnie do ubrania stroju galowego. Niektórym przeszkadzała także moja małomówność. Zdecydowanie wolałem słuchać zdania innych, ale czasem wyrażałem też swoje. Nie lubiłem, gdy w rodzinie wybuchały spory. Zawsze wtedy starałem się je łagodzić. […]
Uczyłem się trudnego języka tubylców, by spowiadać i nauczać. Bardzo dawał się we znaki madagaskarski klimat – niszczył domy i mnie samego. Często chorowałem, jednak starałem się nie myśleć o sobie, lecz o tych, którym byłem potrzebny. Dlatego postanowiłem wybudować szpital. [...]
***
Kamila Dybeł, uczennica Gimnazjum w Zespole Placówek Oświatowych im. Świętej Jadwigi Królowej Polski w Krzywaczce, opiekun: Maciej Matoga
OJCIEC JAN BEYZYM – POKORNY PIELĘGNIARZ CHORYCH (reportaż)
[...] Ten zacny obywatel Wołynia w 1872 r. pisał do wuja Władysława Górskiego, że choć przykro mu z powodu rozstania z wujostwem, to jednak jego powołaniem jest duchowieństwo. Jeszcze w tym samym roku, w grudniu, przekroczył progi furty klasztornej w Starej Wsi, na co wpłynęły wcześniejsze kontakty jego ojca z lwowskimi jezuitami.
Gdy pytałam o ten dzień współtowarzysza Beyzyma, Ignacego Mellina, powiedział, że dokładnie pamięta młodzieńca pokornie klęczącego ze złożonymi rękami, dziękującego Matce Najświętszej za łaskę powołania. Ten wielki czciciel Bogurodzicy cenił sobie przez całe życie tę łaskę. Wiele razy mówił, że sto razy wolałby umrzeć w męczarniach, niż raz być wydalonym z zakonu i prosił Pana Boga o łaskę wytrwania.
Jak podkreślają pytani współzakonnicy, Jan kierował się zawsze prostą dewizą: „Pan rozkazał, sługa musi”, dlatego też bez trudu złożył w 1874 r. swoje pierwsze śluby zakonne. Inni mówią: „skryty, małomówny, ale i utalentowany”. Rzeczywiście z okresu nowicjatu pochodzi wiele wspaniałych rzeźb, w tym ołtarzyk gotycki, którego precyzja wykonania wprawiała w zdumienie współbraci.
Alojzy Warol w swoim pamiętniku pisał, że można się było od niego nauczyć wyrobu różańców i koronek. Umiał wycinać piłeczką różne ładne bawidełka, sporządzać eleganckie klatki dla ptaków z ganeczkami i wieżyczkami, osadzać obrazy w ramach, wyrabiać sztuczne kwiaty.
W roku 1878 Beyzym został wysłany do konwiktu w Tarnopolu, który opuścił już po roku, by oddać się studiom teologicznym w Krakowie. [...]
***
Wiktoria Maślanka, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
PODRÓŻE I WIARA – MISJA DOBRO (opowiadanie)
– Wujku? Kim był Jan Beyzym? – zapytał mnie pewnego wieczoru siostrzeniec.
Rozmowy na tarasie to była nasza swego rodzaju tradycja. Chłopiec miał dopiero 7 lat, ale rozumiał bardzo dużo jak na swój wiek. Jego rodzice zginęli kilka lat temu w wypadku samochodowym i od tego czasu jest pod moją opieką. Wcześniej wiele podróżowałem, ale po tym wydarzeniu na stałe osiedliliśmy się razem z Tomkiem w Krakowie.
– To był wielki człowiek. Dlaczego pytasz? Gdzie w ogóle o nim słyszałeś?
W jego wieku to dość niespotykane, wiedza o osobach tego pokroju… Ogólne zainteresowanie religią było u Tomka niezwykłe.
– Usłyszałem o nim na religii i chciałem dowiedzieć się więcej. Siostra nam niedużo mówiła – odpowiedział.
– W takim razie opowiem ci o jednej z moich podróży, podczas której sam zainteresowałem się tą postacią. I nawet podążyłem śladami Beyzyma. Gdy byłem młody, lubiłem zwiedzać egzotyczne miejsca. Pewnego razu los zawiódł mnie do Afryki i na wyspę Madagaskar… [...]
***
Alicja Matyjewicz, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
LEKARZE LUDZKICH DUSZ (opowiadanie)
Nie sądziłem, że życie zaprowadzi mnie tak daleko od domu… Byłem w wielu różnych miejscach, pobierałem nauki we Francji i Anglii, a teraz przybyłem tutaj. Na Madagaskar. Podszedłem do relingu. Moim oczom ukazała się zielona wyspa. To tutaj chcę odnaleźć spokój i oddać się pracy. Gdy tylko usłyszałem o planach Jana, od razu chciałem tu przybyć, pomóc. Niestety, zatrzymały mnie obowiązki w innym miejscu, ale w końcu jestem…
Z Janem znaliśmy się od dzieciństwa. Chodziliśmy do jednego gimnazjum. Potem jednak nasze drogi się rozeszły. Ja wybrałem medycynę i wyjechałem, a on wstąpił do seminarium. Utrzymywaliśmy tylko kontakt listowny. Po tylu latach teraz będziemy wspólnie pracować w nowo otwartym szpitalu. [...]
***
Wiktoria Omachel, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
MICHAŁ Z MALGASKIEGO LASU (opowiadanie)
Isaia był malgaskim chłopcem, który urodził się w 1890 roku w Ambahivoraka, 20 kilimetrów od stolicy Madagaskaru – Antananarivo. [...] Jego rodzice byli bardzo biedni. Mieszkali w niewielkiej chatce posadowionej na palach, na rozlewiskach rzeki Ikopa.
W tamtych czasach nie było zbyt wiele szkół na Madagaskarze, więc mały Isaia uczył się życia od mieszkańców swojej wioski. Zamieszkujące te tereny plemię Betsileo było uważane za najbardziej pracowite i pomysłowe na całej wyspie. [...] Mały chłopiec [...] sporo czasu spędzał, biegając po lesie. Miał tam zaprzyjaźnione stado lemurów, które wcale się go nie bały. Podchodziły do niego i chętnie częstowały się orzechami, które przynosił z domu. Niektóre z nich otrzymały nawet od niego imiona. Lubił też obserwować wszędobylskie gekony, które wspinały się na ściany domów, drzewa i krzewy. Dużo czasu zajmowało mu podglądanie zmieniających barwy kameleonów. Nie mógł się nadziwić, w jaki sposób potrafiły patrzeć się w każdą stronę.
Mały chłopiec miał szczęśliwe dzieciństwo. Do czasu…[...]
***
Weronika Firek, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
NIESAMOWITA OPOWIEŚĆ (opowiadanie)
[...] – Tato! Pradziadek poznał Jana Beyzyma? Uczyłem się o nim ostatnio na lekcji religii. To niesamowite! – ekscytował się Michał, który z ciekawością słuchał historii.
– Tak synku, ale to jeszcze nie koniec! Słuchaj dalej – odpowiedział tata chłopca.
– Dobrze! Nie mogę się już doczekać!
Tata kontynuował opowieść:
Po dotarciu na miejsce pradziadek zasmucił się. Wiedział, że trąd to ciężka i długa choroba prowadząca do śmierci. Na wyspie nie było szpitali, żadnej opieki medycznej, ci ludzie wiedzieli, że czeka ich śmierć. […] Pewnego dnia ksiądz podzielił się z nim informacją, że zamierza wybudować szpital dla chorych i sprowadzić Siostry Miłosierdzia. Mówił również, że Polacy poproszeni o jałmużnę wsparli pieniężnie pomysł i w 1902 roku ma powstać szpital. [...]
***
Weronika Malik, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
OTWARCIE SZPITALA (opowiadanie)
[...] W samo południe zaczęto dowozić pierwszych pacjentów. Wyraz twarzy tych ludzi był zupełnie odmienny od ich oczu. Na ich twarzach widać było cierpienie, a w oczach radość i nadzieję. Chorzy zaczęli wchodzić do budynku szpitala, w którym znajdowało się 25 sal, a w każdej 8 łóżek. Pacjenci nigdy nie spotkali się z czymś takim, co właśnie ujrzeli na własne oczy. Ich nowe sale miały zaszklone okna, pobielony sufit i ściany, a wyłożona deskami podłoga była polakierowana. Każdy miał do dyspozycji łóżko zasłane czystym, białym prześcieradłem i pościelą pachnącą krochmalem. [...]
– Ojcze, niech Bóg wynagrodzi ci to, co robisz dla nas. Nie jeden odwrócił się od nas, a ty zostałeś – rzekła kobieta. [...]
Chwilę potem Jan usłyszał przeraźliwy krzyk i zobaczył nadbiegającego chłopca. – Co się stało!? – zapytał Jan.
– Ja chcieć zobaczyć, co jest w takiej białej misce wiszącej na ścianie. Ja przekręcić kurek i woda zacząć się lać! – odpowiedział chłopak.
No to wszystko prawidłowo – powiedział spokojnym głosem Jan i poszedł z chłopcem zakręcić wodę. [...]
***
Aleksandra Sapielak, uczennica VII Liceum Ogólnokształcącego im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie, opiekun: Piotr Pikuła
OTWÓRZ OCZY SWEGO SERCA (opowiadanie)
[...] Nadeszła noc. Jan uklęknął do pacierza i modlił się. Mówił:
– Boże. Wiem, że nie dajesz ludziom krzyża, którego nie są w stanie unieść. Wiem, że każdy ma jakiś swój talent, który musi wykorzystać i być może ocalenie tych ludzi jest moim talentem. Ale tak jak żadne źdźbło na tej ziemi nie urośnie wbrew Twojej woli, tak i ja nie podołam zadaniu bez Twojej pomocy. Potrzebuję siły i wytrwałości. Potrzebuję natchnienia od Ciebie, aby wciąż dawać tym ludziom Ciebie. Bądź łaskaw pomóc mi, a wszystkich tych, których nie udało się ocalić, przyjmij do królestwa Twego. Amen.
Jan przeżegnał się i gdy miał już wstawać, usłyszał wewnętrzny głos: „Janie! Wszystko, czego Ci potrzeba, jest przy Tobie. Otwórz oczy swego serca!”.
Tak! Właśnie to było trzeba zrobić! Otworzyć oczy serca! Jan zrozumiał od razu. To, co jest wokół niego, to ludzie! Chorzy, wierzący, misjonarze, byli więźniowie, sam Bóg do niego przyszedł! To, co pomoże mu osiągnąć cel, to ludzie! Jan był tak szczęśliwy, że zaczął płakać i modlić się, dziękując Bogu i Matce Bożej. Z podekscytowania nie mógł zasnąć. Wreszcie zmęczony usnął nad ranem z różańcem koło głowy i wielkim spokojem w sercu po to, aby następnego dnia wcielić swój plan w życie.
– Słuchajcie, zrobimy tak – zaczął rzeczowo Jan.
– Każdy z nas ma napisać list. Wy do Austrii, wy do Niemiec, a ja z wami do Polski. W każdym liście ma być gorąca prośba do rodaków o datki na szpital. [...]