Jesteś tutaj

Zamieszkał na stałe wśród trędowatych

Bogusław Steczek SJ
21.07.2017

Wspomnienie bł. Jana Beyzyma 12 października 2016 roku, bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie (Czytania: 1 J 3, 14-18; Mt 25, 31-40).

Drodzy Bracia i Siostry!

W ubiegłą niedzielę odczytywaliśmy w naszych kościołach Ewangelię o dziesięciu trędowatych. Święty Łukasz opisał ich spotkanie z Jezusem. Gdy Nauczyciel z Nazaretu ze swymi najbliższymi uczniami wchodził do pewnej wsi, wyszli naprzeciw Niego, „zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!»” (Łk 17, 13). Zwróćmy uwagę na pozornie proste słowa: „zatrzymali się z daleka”. Za tymi słowami kryła się bolesna rzeczywistość. Trędowatym nie wolno było zbliżać się do ludzi, do ich wiosek i domostw. Mogli tylko z daleka krzyczeć i żebrać o chleb. Strach ludzi zdrowych przed tą straszną chorobą, przed jej rozprzestrzenianiem się był w starożytnych i późniejszych czasach tak wielki, że trędowaci, oprócz całego fizycznego cierpienia, już za życia byli skazani na cywilną śmierć.

Niewiele lepiej wyglądał ich los, gdy w 1898 roku ojciec Jan Beyzym udawał się z Krakowa na Madagaskar, aby mimo wszystko – jak dobry Samarytanin – zająć się losem najbardziej nieszczęśliwych.

W jednym z pierwszych listów pisał do Polski: „Dziś się dowiedziałem, że i rząd, i krajowcy nie uważają trędowatych za ludzi, tylko za jakieś wyrzutki społeczeństwa ludzkiego. Wypędzają ich z miast i wsi, niech idą, gdzie chcą, byleby nie byli między zdrowymi – u nich trędowaty to trędowaty, ale nie człowiek. Wielu nieszczęśliwych włóczy się po bezludnych miejscach, póki mogą, aż wreszcie wycieńczeni padają i giną z głodu” (13 IV 1899).

Heroizm ojca Jana Beyzyma polegał na tym, że nie trzymał się z daleka od trędowatych. Wręcz przeciwnie. Oni nie musieli do niego krzyczeć, bo to on przyszedł do nich i zamieszkał z nimi, najpierw w przytułku w Ambahivoraka, w pobliżu stolicy kraju, a następnie w środkowej części Czerwonej Wyspy – w Maranie, oddalonej o kilka kilometrów od miasta Fianarantsoa. Ojciec Jan „zamieszkał na stałe wśród trędowatych, aby z nimi przebywać dniem i nocą, żywić ich, pielęgnować i leczyć. Łamał w ten sposób bariery strachu, przekleństwa, wzgardy i znieczulicy, odgradzające chorych od własnych rodzin i reszty społeczeństwa, skazujących zarażonych na powolną śmierć nie tylko z powodu trądu, ale i z głodu. Opatrując rany ciała, leczył także dusze, zbliżając je do Boga i sakramentów świętych”¹.

Heroiczny czyn Rodaka

To tam, w Maranie, ojciec Beyzym wybudował dla trędowatych wspaniały szpital, istniejący do dziś, a otwarty 16 sierpnia 1911 roku. W ten sposób okazał się prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Szpital powstał dzięki ofiarności polskiego społeczeństwa. Wielki udział miał w tym krakowski jezuita, ojciec Marcin Czermiński, redaktor „Misji Katolickich”, który namówił swego współbrata do pisania listów i zamieszczał je w poczytnym, prowadzonym na wysokim poziomie czasopiśmie misyjnym. Listy nie pozostawały bez odpowiedzi. Odpowiedzią był często wdowi grosz wrażliwych serc – zubożałego polskiego społeczeństwa, wspierającego heroiczny czyn rodaka.

„Posługacz trędowatych” zmarł z wyczerpania kilkanaście miesięcy po otwarciu szpitala 2 października 1912 roku, w dniu, w którym Kościół obchodzi wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów. On sam stał się prawdziwym aniołem stróżem dla trędowatych. Chorzy z Marany codziennie modlą się w kaplicy stanowiącej część szpitala. W głównym ołtarzu widnieje obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który ojciec Beyzym przywiózł, woził ze sobą po Madagaskarze, a w Maranie wyrzeźbił do niego ramy.

Miałem szczęście odwiedzić Maranę w 1988 roku i modlić się przy grobie ojca Jana Beyzyma na cmentarzu, gdzie był pochowany wśród innych grobów zmarłych trędowatych pacjentów. Potem doczesne szczątki ojca Jana zostały ekshumowane. Część z nich złożono w sarkofagu w szpitalnej kaplicy, a część została przewieziona w trumience i umieszczona w bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie. W ten sposób błogosławiony Misjonarz, człowiek pozornie surowy, ale o wielkim sercu, obdarował dwie swoje ojczyzny: tę, w której dojrzało jego powołanie do heroicznej służby, i „ojczyznę z wyboru”, w której spalał się dla najbardziej potrzebujących, a których Jezus nazwał w Ewangelii swoimi „najmniejszymi braćmi” (Mt 25, 40).

Miłować czynem i prawdą

Bracia i siostry, słowo Boże – jak mówi Psalmista – jest „lampą dla naszych kroków i światłem na naszych ścieżkach” (por. Ps 119, 105). Słowo Boże pozwala nam spojrzeć we właściwym świetle na otaczający nas świat, na nasze życie i powołanie, na naszą teraźniejszość i czekającą nas wieczność.

Dziś św. Jan Apostoł zapewnia, że dzięki miłości „przeszliśmy ze śmierci do życia”, i jednocześnie ostrzega, że „kto nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3, 14). Źródłem poznania tej podstawowej prawdy o człowieku jest prawda o Bogu, który jest miłością, a ponieważ Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, tym samym stworzył nas do miłości. Święty Jan mówi coś więcej: „Po tym poznaliśmy miłość, że On – Syn Boży – oddał za nas życie swoje”. Dlatego – taki wniosek wyciąga Apostoł – „my także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3, 16). A jak mamy kochać? Odpowiedź jest jednoznaczna: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3, 18).

Przejmujący komentarz do tych ostatnich słów napisał ojciec Jan Beyzym. Ten komentarz pisał swoją służbą najbardziej opuszczonym. Pisał go dzień po dniu, przez czternaście lat. Dla niego słowa Jezusa: „byłem chory, a odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 36) znaczyły: zamieszkać z trędowatymi, a potem zbudować dla nich szpital, zdobywać dla nich pożywienie, opatrywać ich rany budzące u innych wstręt i przerażenie. Dla niego „odwiedzanie chorych” znaczyło przywracanie im godności, przypominanie im, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego i kochającego nas Boga. Był w tym wiarygodny, ponieważ sam był aniołem, posłańcem, zwiastunem miłosiernej miłości Boga, pochylającej się nad losem trędowatych.

Apostoł wyobraźni miłosierdzia

Młody Karol Wojtyła był zafascynowany postacią ojca Jana Beyzyma. O misjonarzu posługującym trędowatym mówiła w okresie międzywojennym cała Polska, a dzięki jego świadectwu w naszym kraju egzotyczny Madagaskar przez całe dziesięciolecia kojarzono automatycznie z imieniem i nazwiskiem Jana Beyzyma. Jan Paweł II odwiedził Madagaskar. 1 maja 1989 roku w Fianarantsoa sprawował Eucharystię, w której uczestniczyło stu osiemdziesięciu trędowatych z leprozorium założonego przez polskiego jezuitę. Papież odprawiał Mszę przy ołtarzu wykonanym przez ojca Beyzyma i posługiwał się jego kielichem. Obok stał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej przywieziony przez ojca Jana z Krakowa. Dopełnieniem duchowej więzi łączącej świętego dziś Papieża z ojcem Janem Beyzymem była jego beatyfikacja na krakowskich Błoniach 14 lat temu, nazajutrz po konsekracji sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Błogosławiony Jan Beyzym był i jest żywą ilustracją „wyobraźni miłosierdzia”, o którą apelował wtedy Ojciec Święty.

Ta sprawa jest cały czas aktualna. O „wyobraźni miłosierdzia” przypomina nam przeżywany przez Kościół Nadzwyczajny Jubileusz i Rok Miłosierdzia. Ta wyobraźnia podsunie nam, gdzie wokół nas jest współczesny, Beyzymowy „Madagaskar” – gdzie są środowiska, sytuacje i ludzie czekający na naszą pomoc, na gest naszych wrażliwych serc. O taką postawę, o taką wrażliwość módlmy się podczas obecnej Eucharystii, prosząc o duchowe wsparcie z wysoka bł. ojca Jana Beyzyma. Amen.

Przypis
1. Cz. Drążek, Bł. o. Jan Beyzym, „L’Osservatore Romano” (wyd. pol.), 9/2002, s. 27.