Bł. Jan Beyzym był pierwszym polskim jezuitą, który „podbijał” Madagaskar dla Chrystusa. Był to jednak niezwykły „podbój”, ponieważ Ojciec Beyzym ewangelizował nie tylko słowem, lecz także – a może przede wszystkim – przykładem swojego życia.
Pośród trędowatych
Jak wszyscy wiemy, wyruszył do tego dalekiego, egzotycznego kraju „z własnej i nieprzymuszonej woli”, by służyć ludziom chorym na trąd. Ci „najnieszczęśliwsi z nieszczęśliwych” byli bowiem wykluczeni ze społeczeństwa i zupełnie pozbawieni opieki. Co prawda rząd tworzył dla nich usytuowane na odludziu schroniska, gdzie mogli mieszkać, ale przypominały one raczej „getta”, a nie szpitale. Chorzy cierpieli w nich nie tylko z powodu trądu, lecz także z głodu. Dostarczany chorym od czasu do czasu ryż nie wystarczał dla wszystkich i szybko się kończył. W okropnych warunkach, głodni, osamotnieni i odrzuceni żyli gorzej niż można sobie wyobrazić.
Bł. Jan Beyzym, dowiedziawszy się o ich cierpieniach i poniżeniu, postanowił zmienić ich los. Do rządowych schronisk zaglądali co prawda francuscy jezuici pracujący na wyspie, ale żaden z nich nie zdecydował się zamieszkać pośród trędowatych i opiekować się nimi na co dzień. Ojciec Beyzym taką decyzję podjął. Dzisiaj mówi się, że zamieszkał w „żywym grobie”. To prawda, bo z rządowych schronisk nikt nie wracał do normalnego, zdrowego świata. Tylko śmierć pozwalała opuścić na zawsze te miejsca niewyobrażalnego cierpienia, osamotnienia i przerażającego poniżenia.
Kiedy Ojciec Beyzym zamieszkał w schronisku dla trędowatych Ambahivoraka, w pewnym sensie stał się jednym z trędowatych. Nie był wprawdzie chory na trąd, ale żył tak jak jego podopieczni. Był z nimi przez 24 godziny na dobę, usługiwał im, pocieszał i głosił Dobrą Nowinę. Miłosierna miłość Ojca Jana przywracała chorym na trąd ludzką godność i niosła nadzieję. Ojciec Beyzym był wśród trędowatych tylko 13 lat. Niby niewiele, a jednak w tak krótkim czasie dokonał dzieła, którego nie dokonał nikt wcześniej ani później. Z uporem walczył o to, by wybudować dla chorych szpital z prawdziwego zdarzenia. Nie miał pieniędzy, ale miał wiarę i serce pełne miłości. Z tej dalekiej wyspy pisał listy w świat – głównie do Rodaków – i prosił w nich o datki. Z trudem udało mu się uzbierać ogromną kwotę potrzebną na budowę. A jednak szpital w Maranie wreszcie stanął. Ojciec Jan wyczerpany pracą i nękany różnymi chorobami zmarł, ale jego dzieło pozostało i do dziś służy chorym na trąd.
Postać bł. Jana Beyzyma jest dla nas powodem do szczególnej dumy. Był przecież synem polskiego narodu i jezuitą – naszym współbratem. W ubiegłym roku obchodziliśmy setną rocznicę jego śmierci. Uroczystości z tej okazji odbywały się w Polsce, na Ukrainie i na Madagaskarze. Chcemy, by pamięć o tym niezwykłym człowieku i wyjątkowym misjonarzu była wciąż żywa. Niestety, przez długie lata nie mówiło się o nim wiele. Dopiero w latach 80. Ubiegłego wieku, z inicjatywy ówczesnego przełożonego Prowincji Południowej Towarzystwa Jezusowego, o. Bogusława Steczka SJ oraz o. Czesława Drążka SJ i o. Józefa Chromika SJ wokół Ojca Beyzyma zaczęło się „coś dziać”. Właśnie wtedy o. Chromik rozpoczął swoją misję na Madagaskarze. Pracował w collège’u w Mananjary. Uczestniczył wówczas bardzo aktywnie w staraniach o beatyfikację Ojca Beyzyma.
Rok bł. Jana Beyzyma
Bł. Jan Beyzym bardzo pragnął, by rozpoczęte przez niego dzieło kontynuowali na Madagaskarze jego polscy współbracia. Dziś na Czerwonej Wyspie pracuje dwóch polskich jezuitów: o. Tadeusz Kasperczyk i ja. Przyjechaliśmy na Madagaskar w 1987 roku na prośbę malgaskiego biskupa Xawiera Tabao, by zająć się szkołą katolicką w Mananjary, gdzie pracowaliśmy przez jakiś czas. Później zostaliśmy włączeni do prowincji malgaskiej i dziś pracujemy w jej strukturach. Ojciec Tadeusz pracuje obecnie w Centrum Formacji w Bevalala. Pełni tam obowiązki zastępcy dyrektora Centrum. Centrum w Bevalala, osadzie na przedmieściach stolicy kraju Antananarivo, to Wyższa Szkoła Rolnicza, Pomaturalne Studium Budowlane oraz Formacja Rolnicza dla pracujących. Ja natomiast pracuję w Centrum Duchowości Ignacjańskiej w Fianarantsoa.
Nie zapominamy jednak o bł. Ojcu Beyzymie i często „składamy mu wizyty” w Maranie, gdzie pozostają nie tylko jego doczesne szczątki, lecz także trwa jego wielkie dzieło – szpital dla trędowatych. W różny sposób staramy się, by pamięć o naszym współbracie żyła tu nadal. Na Madagaskarze trwa właśnie nieproklamowany „Rok bł. Ojca Beyzyma”. Jego obchody rozpoczęliśmy 2 października ubiegłego roku (w setną rocznicę śmierci Ojca Jana), a zakończymy w październiku bieżącego roku. Na tę okazję przygotowujemy specjalny program. Planujemy uroczystości w Maranie i w Soamanandray.
Dlaczego w Soamanandray? Ponieważ po schronisku Ambahivoraka pozostały tylko zgliszcza i oczywiście nikt już tam nie mieszka. Soamanandray to wioska oddalona od dawnego schroniska (w?) Ambahivoraka ok. 1 km. W miejscowości tej Ojciec Beyzym wybudował glinianą kaplicę i odprawiał tam Msze św. dla zdrowych mieszkańców wioski. Kapliczka powstała prawdopodobnie w 1901 roku. 1 listopada 2011 roku świętowano w Soamanandry 110. rocznicę tego kościoła-parafii. Obecnie jest tam świątynia rozbudowana z wcześniejszej kaplicy, prawdopodobnie w latach 60. ubiegłego wieku. Kiedy w 1902 roku rząd zlikwidował schronisko Ambahivoraka, trędowatych „siłą” przeniesiono do schroniska rządowego w Ambohidratina. Tam byli pilnowani przez policje, aby nie pouciekali. Także Ojciec Beyzym musiał opuścić to miejsce. Schronisko Ambahivoraka przestało istnieć.
6 października, właśnie w Soamanandray, odbędzie się Msza św. i uroczyste wprowadzenie relikwii bł. Jana Beyzyma. Przygotowujemy również niewielką publikację o życiu, duchowości, pracy i dziełach bł. Jana Beyzyma. Będzie ona rozprowadzana w różnych parafiach na Madagaskarze, podobnie zresztą jak okolicznościowe obrazki, na których umieścimy modlitwę o kanonizację bł. Jana Beyzyma. Nie jest to może zbyt wiele, ale na pewno w jakimś stopniu przyczyni się do tego, że postać naszego współbrata – bł. Jana Beyzyma, na Madagaskarze nie zostanie zapomniana.
Z modlitewną pamięcią o Czytelnikach Biuletynu i z serdecznymi pozdrowieniami z Fianarantsoa
o. Józef Pawłowski SJ