Pierwsza część wspomnień została opublikowana w nr 29. Misyjnego Szlaku, a druga w nr 30.
V. ZWYCZAJE I PRAKTYKI NIEKTÓRYCH LUDÓW ZAMBII
CHIEF JEST WŁAŚCICIELEM ZIEMI
W Zambii wszelka ziemia należy do króla szczepu. To rząd kupuje ziemię od niego, nie odwrotnie. Chief oddaje ziemię dla rządu – bardziej symbolicznie dla okazania szacunku, a rząd dopiero sprzedaje zwykłym obywatelom, ci budują szkoły itd. Chief rozdaje ziemię, a w zamian mieszkańcy wiosek pracują na jego polu. On też może zabrać to pole i oddać je innej osobie. Dochodzi także do sytuacji, kiedy ktoś może sprzedać ziemię, która nie należy do niego.
Widziałem dużo małych chatek – lepianek porozrzucanych tu i ówdzie. Widać, że nikt o nie nie dba, ale nie bez przyczyny. Szczepowy król jest ich właścicielem, co oznacza, że może zabrać czyjś dom i dać swojemu krewnemu. W przeciwieństwie do budynków w miastach wiejskie chatki nie wyglądają ładnie, bo to nie jest własność poszczególnych mieszkańców. To sprawia między innymi, że wioski się nie rozwijają. Czterdzieści procent ludności mieszka w wioskach. Zambijczycy nie płacą podatków gruntowych.
LUANGWA
Dolina Luangwy była znana z różnych magicznych praktyk i pogromców duchów, jak np. Czinpepo – słynna kobieta, która miała „szpital” domowy. Wypędzała duchy z ludzi swoimi zaklęciami, dymami i innymi czarami. Po tygodniu albo dwóch „pacjenci” wracali do domu, kiedy tylko uiścili opłatę.
Pewnego razu nikogo nie zastałem w kościele. Po krótkiej rozmowie z dzieciakami dowiedziałem się, że wszyscy poszli popatrzeć na wypędzanie duchów z miejscowych dziewczyn. Po zachowaniu tych dziewcząt można było rozpoznać, jakiego zwierzęcia duch w nich siedział. Byli to przodkowie tego plemienia, nad którymi owe duchy objęły pieczę. Całą ceremonię zakończono piciem piwa i hulankami.
W okolicy byli też łowcy czarowników, ale nigdy nie zaczepiali Czinpepo. Pewnego razu oskarżono o czary zastępcę kierownika. Zaskoczony nie mógł się bronić. Nie było mnie wówczas w szkole, chyba specjalnie wybrano ten dzień. Uczniowie rzucili się na niego jak szakale, kopiąc go i bijąc, a łowca czarowników ponacinał jego uszy, szyję i ciało na znak, że jest czarownikiem. Tymczasem wieść doszła do misji. Jeden z misjonarzy zareagował i wysłał wiadomość, że idzie na policję do Bomy – 45 km od misji. Wtedy wszyscy opuścili tego pokaleczonego człowieka i zostawili go w okropnym stanie psychicznym. Łowca czarowników bezkarnie odszedł, wziąwszy zapłatę.
NYAWU
Nyawu to tradycyjna grupa dorosłych mężczyzn, którzy zapewniają wioskom rozrywkę w zamian za wyżywienie czy inne usługi. Posiadają bardzo rygorystyczne prawa i przywileje, z których nie rezygnują, a jeżeli potrzeba – wzmacniają je. Szczepowe i religijne wartości są dopasowywane w miarę potrzeb. Nikomu bym nie radził sprzeczać się z nimi na argumenty. Przedstawię to w krótkiej historii.
Do szkoły, w której uczyłem, przyszedł nowy nauczyciel. Nyawu też się zjawili, więc wieczorna zabawa dobrze się zapowiadała. Jedno z praw Nyawu mówi, że każdy mężczyzna w masce ma pozostać nierozpoznany. Lecz nowy nauczyciel nie zamierzał tego przestrzegać. Chciał wypróbować swoich sił, zdjąć maskę jednego z Nyawu, poznać jego tożsamość i stać się bohaterem weekendowego wieczoru. Skończyło się to tak, że po dwóch tygodniach nadal chodził pokryty bandażami – cała bowiem grupa pobiła nowego nauczyciela. Policja i inni przyglądali się mu, jednak ani słowa pocieszenia mu nie zaoferowano.
ANYANGU
Jest to podróżująca od wioski do wioski grupa ludzi, którzy zajmują się wyrzucaniem złych duchów. Rytuał kończy się piciem piwa, okadzaniem i tańcami. Anyangu bardzo lubią szaty liturgiczne Kościoła katolickiego. Ci ludzie są również wykorzystywani do załatwiania spraw osobistych, likwidacji przeciwników. Kiedy przychodzą do wioski, nikt nie może usprawiedliwić swojej nieobecności. Nawet policja nie wdraża dochodzenia w tego typu sprawach, kiedy ktoś znika podczas seansu.
TRUCIZNY
Jeśli ktoś w Zambii uznany został przez innych za wroga, musiał się liczyć z tym, że może zostać otruty. Istnieje wiele roślin, które są trujące. Na przykład kaktus, który ma wygląd gołych, zielonych patyczków, a używa się go jako żywopłotu. Po złamaniu gałązki wycieka z niej biały płyn, który po wyschnięciu jest zupełnie niewidoczny. I to on właśnie jest trujący. Powszechnie rośnie wiele takich roślin i ludzie wykorzystują je do złych celów. Niewielkie naruszenie czyjegoś dobra, niezapłacenie wykupu (daury) za wzięcie żony, niesnaski z przeszłości, zazdrość i zawiść w rodzinach nawet po wielu latach mogą się skończyć zemstą.
Niegdyś, dopóki nie było państwowych sądów, plemiona organizowały swoje sądy. Jeśli na przykład chief czuł się zagrożony przez kogoś mądrzejszego i silniejszego od siebie, kogoś, kto zrobił coś niewłaściwego, organizował sąd. Wzywał czarownika, który chętnie oskarżał danego „wroga”. Zawsze coś obciążającego się znalazło. Takiego człowieka poddawano próbie: wszyscy pili truciznę, a ten, kto był winny, miał umrzeć. Z tym tylko, że czarownik doskonale wiedział, komu ile trucizny podać. Dużą ilość podawał chiefowi i ludziom z jego otoczenia – zawsze wtedy próba kończyła się wymiotami i człowiek mógł być spokojny, że nie umrze. Natomiast niewielka ilość trucizny wchłaniała się powoli i była zabójcza. Do dziś jedna z jaskiń pełna jest ludzkich szkieletów otrutych nieszczęśników. Obecnie wciąż się zdarza, że ktoś zostanie otruty. W Zambii je się i podaje jedzenie rękoma, a czasem za paznokciami jest trucizna i „ugoszczony” człowiek traci życie.
KOLOROWE ZĘBY
Luangwa Valley zamieszkują różne szczepy. Szczep Mpuka ma niezbyt chlubną historię, ponieważ handlował niewolnikami ze swego szczepu i rodziny. W czasie publicznych spotkań ukrywają się, ale można ich zauważyć, choćby się kryli. Zdradza ich kolor skóry, jako konsekwencja mieszania się dwóch ras – białej i afrykańskiej.
Inny szczep ma „kolorowe” zęby. Powodem są minerały, które znajdują się w wodzie w tym rejonie. Gdy się gotuje wodę w czajniku, można zauważyć brązowy osad. To magnez, który poprzez reakcję łączy się ze szkliwem zębów. Stanowi to widzialny znak charakterystyczny dla szczepu ChiKunda. Wielu z nich chce ten znak usunąć, ale kolor wraca. Pozostali mieszkańcy Luangwa Valley nie mają tego chemicznego znaku.
VI. ZAJĘCIA ZAMBIJCZYKÓW
GÓRNIK Z LUANGWA VALLEY
Górnicy byli szczególną grupą ludzi. Pracowali na północy w kopalniach i uważali się za bogatych. W rzeczywistości po zakończeniu swego kontraktu wracali do domu z dwoma dziurawymi butami, a nie z łupem, jak sobie obiecywali.
Pewien górnik czyścił swoje dziurawe buty. Dzieci podeszły do niego i powiedziały: „Bambo już przyjechał, będzie Msza święta”. Ale górnik nawet głowy nie podniósł. Dzieci pytały: „Macie krowy?”. Górnik ani słowa, bo nie ma ani jednej krowy. Dalej czyścił buty, bo chce je założyć do kościoła. Jeden z chłopców pytał: „Po co wam te dwie dziury w bucie?”. Górnik z powagą odpowiedział: „Żeby jedną dziurą woda się wlewała, a drugą wylewała”. Z kolei dziewczyna zapytała: „Widziałeś nasz kościelny dzwon? [czyli kawał szyny przywiązany do konara]. Ma chyba 50 lat i nie ma ani jednej dziury. Czy w kopalni słyszałeś dzwony?”. Górnik odpowiedział: „Myśmy jechali pracować, a nie słuchać dzwonów”. Dzieci pobiegły do swoich zajęć, a górnik został sam i dalej czyścił buty.
KROWY
Krowa w Zambii była oznaką bogactwa i prestiżu. Niewielu miało krowy: nauczyciel, katechista, chief i bogaci ludzie. Były również krowy w misji. Dawały mleko i mięso, ale zabijano krowę tylko na wyjątkowe okazje jak wesele, tradycyjne ceremonie, pogrzeb, natomiast bardzo rzadko w zwyczajnym czasie dla rodziny. Krowy w misji nie były hodowane dla mleka, a jedynie na mięso dla misji, sióstr i chorych w szpitalu albo na sprzedaż. Trzymano je w zagrodach zwanych kraal, pod gołym niebem. Zagrody miały ogrodzenie w postaci muru z kamienia wysokiego na trzy metry, żeby zabezpieczyć bydło przed lwami czy lampartami, które potrafiły nawet dwumetrowy mur przeskoczyć ze skradzionym dużym zwierzęciem. Bydło wioskowe w stadzie pilnowali pastuchowie, podobnie krowy z misji pilnowali wynajęci ludzie.
Była jedna zastanawiająca rzecz, którą zauważyłem: krowy z wioski wyglądały tłusto i dorodnie, a te z misji były chude i często zdychały. Nikt nie dociekał, czemu tak się dzieje. Żeby krowy były zdrowe, konieczny był zastrzyk przeciw muchom tse-tse, robiony systematycznie co trzy miesiące. Jedna seria zastrzyków kupowanych w Londynie kosztowała 50 funtów, co było sporą kwotą w przeliczeniu na zambijską walutę kwacha. Ta zagadka została rozwiązana kilka lat później, kiedy byłem przełożonym. Zazwyczaj wracałem ze szkoły na obiad około 12.00 w południe. Pewnego razu wróciłem wcześniej i zauważyłem w naszej zagrodzie dla krów wiele krów należących do osób z wioski. Okazało się, że ci ludzie przyprowadzali swoje krowy do nas, aby je zaszczepić. Wtedy poszedłem do biura diecezji i zapytałem o możliwość sprzedaży krów szkole. Otrzymane pieniądze przekazałem diecezji. Zamiast krów zainwestowaliśmy w kury.
JEDZENIE ZA PRACĘ
Było to powszechne rozwiązanie w latach, gdy wioski cierpiały na brak plonów z powodu suszy. Mieszkańcy w zamian za pracę dla misji, na przykład naprawę drogi, odwiert studni, pomoc w szkołach, otrzymywali przydział żywności sprowadzonej z Zachodu (w tamtym czasie głównie z Kanady, Stanów Zjednoczonych i Kenii).
W Zambii z powodu klimatu często są susze. Stacje meteorologiczne prowadziły statystyki pogodowe, zbierały dane umożliwiające prognozę plonów. Każdego dnia szedłem do małej budki, która wyglądała jak karmnik dla ptaków. To urządzenie zwane Stephenson screen dawało niezłe dane dotyczące zbiorów kukurydzy. Misjonarze regularnie wysyłali do urzędów raport o pogodzie od 1921 roku. Uzyskane informacje, bez konieczności odbywania dalekich podróży, dawały urzędnikom obraz zbiorów.
W ciągu trzydziestu lat, kiedy tam przebywałem, klimat uległ znacznym zmianom. Ostatnia posucha trwała w latach 1978–1981. Kościół katolicki zgodził się wówczas rozwieźć kukurydzę po całej Zambii, nawet najmniejsza wioska nie została pominięta. W Katondwe za tę kukurydzę ludzie pracowali w czynie społecznym. Piętnastu robotników z wioski Zarapango oczyściło zbiornik wodny, z którego dostarczano wodę pitną. Usunęli tony zbutwiałych drzew i śmieci z dna tego zbiornika. Wodę woziły samochody i ciężarówki, co zapewniało lepszą jakość życia mieszkańców. Misja również korzystała z tego ujęcia wody.
VII. NOWA PLACÓWKA
MUMBWA
Poprosiłem przełożonych o przeniesienie z Katondwe, ponieważ było za gorąco – temperatura wahała się w okolicach 50 stopni w cieniu. Po trzech latach posuchy zaczęło pojawiać się uczucie mrówek chodzących po rękach. Wyjechałem do Mumbwa. Po przybyciu do Mumbwa usłyszałem od proboszcza, że nie dostanę miejsca na plebanii, ponieważ jestem nauczycielem i moje miejsc jest w szkole. Poszedłem więc do szkoły, gdzie uczniowie zaprosili mnie na obiad. W niedzielę proboszcz zorganizował pożegnanie dla tych, którzy odchodzili, a było ich trzech, oraz powitanie dla mnie. Ognisko było rozpalone i kobiety tańczyły jak Cyganki. Usiedliśmy i cała zabawa się zaczęła. Ktoś powiedział: „Dbaj o nas, jak dbali twoi poprzednicy”.
Ulubioną moją pracą była nauka w szkole i katechizacja dzieci poza lekcjami. Poznawałem na dyżurze uczniów, którzy byli zadowoleni z mojej obecności w szkole. Trwało to dwa lata. Misje się rozwijały. W Katondwe ochrzciłem ponad 400 chłopców. Później, kiedy już byli uczniami, angażowali się w życie parafii i zrobili wiele dobrego. Chciałem te metody przenieść do Mumbwa, ale nie było to możliwe. Zauważyłem inne nastawienie ludzi, było tam też bardzo mało katolików. Proboszcz tamtejszej parafii nie pozwalał chłopcom prowadzić na przykład chóru. Były tam dzieci w wieku od 5 do 15 lat. Wraz z dziećmi sprzedawałem butelki, a pieniądze uzyskane w ten sposób przeznaczałem na wakacje dla nich. Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę. Dzieci słuchały wykładów o systemie komputerowym. Spędziły na tej wycieczce 10 dni w centrum łączności z całym światem. Gdy zauważyły chłopaka, który szukał jedzenia na śmietniku, poprosiły, aby go zabrać do parafii i mu pomóc.
NANGOMA
Na polecenie prowincjała pojechałem do Nangomy, aby zastąpić tamtejszego proboszcza, który złamał nogę. Wkrótce przyszła wiadomość od prowincjała, że jestem odpowiedzialny również za projekt, który miał 75 robotników, szpital oraz szkołę stolarską. Poszedłem do biskupa poprosić o pomoc, ponieważ te projekty nie były zarejestrowane, nie były mi znane. Na tamtą chwilę było to bardzo chaotyczne. Postanowiłem zrobić inwentaryzację dotychczasowego projektu. Pracowało tam czterech wolontariuszy z Belgii i Francji. Podali, że mają wiele zwierząt: kury, świnie, krowy i króliki. Zapytałem o dochód. Odpowiedzieli, że żaden ze względu na choroby zwierząt i przenoszenie przez nie wirusa.
Zdecydowałem, że sprzedamy zwierzęta. Szkoła kupiła świnie. Pewien farmer kupił 10 krów wraz z drutem kolczastym. Kury sprzedano za symboliczną cenę.
Z POWROTEM W MUMBWA
Po mniej więcej roku wróciłem do Mumbwa. Byłem tam wtedy superiorem, przełożonym Nangoma i Mumbwa. W Mumbwa założyłem prywatną szkołę dla tych, którzy nie znajdowali miejsca w klasie (klasy były przepełnione). Sprawdziłem biuro rejestru. Okazało się, że nie tylko nie odrzucili mojej prośby, aby zarejestrować pierwszą klasę, ale także zachęcali uczniów do udziału w programie. Gdy rozeszła się o tym wieść, przed zachodem słońca cała lista była zapełniona. Mieliśmy około 70 uczniów. Powtórka w tej prywatnej szkole wielu uczniom zapewniała promocję do następnej klasy. Nauczyciele pracowali w programie „Nauka za jedzenie”. Wykorzystałem to jako zapłatę dla nauczycieli, aby byli zadowoleni. Jaka jest różnica między Secondary School a High School? Uczniowie High School nie zdają egzaminów, aby dostać się na uniwersytet, natomiast uczniowie z Secondary School piszą egzaminy. Uczniowie najbardziej przywiązują się do wychowawców klas. To był wielki zaszczyt, jeżeli ktoś był wychowawcą. W Mumbwa High School byłem wychowawcą od klasy 10B do 12B. Uczyłem 1500 uczniów mieszkających w internacie i zaocznie około 500. Dwanaście lat poprawiałem prace maturalne. W szkole pracowało ponad 70 nauczycieli.
STRAJK W SZKOLE
Od czasu do czasu niektórzy uczniowie organizowali strajk. Przyczyny tych strajków były błahe: jakość wyżywienia, brak książek lub brak nauczycieli. Pewnego razu do jednego ze strajków włączył się kierownik szkoły. Chciał złapać chłopaka i ukarać go za brak dyscypliny. Już był bliski schwytania ucznia, gdy nagle się zatrzymał i ogłosił radosnym okrzykiem: „Na darmo twoja ucieczka, mam twój but, a to jest dowód na twoją głupotę. Teraz to jest mój but” – i popędził za nim. Kierownik szkoły zapomniał, że czterdziestoletnia różnica wieku powinna być brana pod uwagę, gdy planuje się wyścigi z młodzieżą. Kiedy komedia się skończyła, polecił, żeby zawołać uczniów na obiad.
Wiele śmiesznych sytuacji przydarzyło mi się w czasie jego rządów. Był bardzo zajęty, zwoływał zebrania od rana aż do późnej nocy. W trakcie pewnego zebrania przeprosiłem, mówiąc, że misja mnie woła, bym wypełnił obowiązki dnia. Opuściłem towarzystwo, ale inni siedzieli aż do zmroku. Dowiedzieliśmy się, że często studiował przy świecy. Kiedy wracał do domu, żona podawała mu kolację, a on pytał: „Gdzie jest śniadanie? Obiad także poproszę”.
VIII. CHOROBA I POWRÓT DO POLSKI
Wróciłem z Zambii do Polski, ponieważ rozpoznano u mnie chorobę Parkinsona w początkowej fazie. Podróż samolotem bardzo mnie zmęczyła. W samolocie napisałem list do prowincjała, w którym poinformowałem przełożonego, że znajomi załatwili mi leczenie w Busku w wojskowym szpitalu. W tym samym czasie zostałem skierowany do Gorlic na szczegółowe badania. Lekarze podleczyli mnie i po wyjściu ze szpitala pojechałem do rodziny. Następnie trafiłem do hospicjum w Stróżach, a potem zostałem skierowany do infirmerii w Krakowie przy ul. Kopernika 26.
Kilku znanych mi dobrych ludzi radziło, żebym nie wracał do Polski, że się nie dopasuję do tego nowego życia. Myślę, że mieli rację. Pierwszym znakiem tego niedostosowania był mój upadek na schodach domu przy Kopernika. Bardzo mało pamiętam z tego czasu. Długo leżałem, następnie zacząłem powoli wychodzić na spacery z pielęgniarką. Po rekonwalescencji wysłano mnie do Starej Wsi. W Domu Zakonnym Ojców Jezuitów napisałem pamiętnik antropologiczny. Materiał, który zbierałem w Zambii, użyłem w tej pracy. Podane fakty oparte są na prawdziwych zdarzeniach.
Celem spisanych treści nie jest przedstawienie historii, lecz wgląd w ludzi, którzy znajdują się w określonej rzeczywistości, to, jak się w niej odnajdują, jak sobie radzą, jak są odbierani przez otoczenie.
TO, CO WIDZIAŁEM I SŁYSZAŁEM, TO ZANOTOWAŁEM.
Przez całe życie szedłem pod wiatr,
a jeżeli trzeba będzie, to pójdę jeszcze raz…