Jesteś tutaj

Okruchy wspomnień o misjonarzach: o. Wincenty Cichecki SJ

O. Gerard Karas SJ
30.06.2024

Ojciec Wincenty Cichecki zmarł 14 marca 2006 roku w Lusace w wieku 86 lat. Jego rodzony brat Kazimierz był salezjaninem i w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku sprowadził polskich salezjanów do Zambii. Kazimierz odszedł do Pana wcześniej niż Wincenty. Bracia pochodzili z centralnej Polski, a pochowani zostali na cmentarzu misyjnym w Kasisi, blisko Lusaki.

***

Wincenty przeżył gehennę nazistowskich obozów koncentracyjnych. Ocalenie zawdzięczał wstawiennictwu św. Józefa, do którego polscy jezuici mieli i nadal mają duże nabożeństwo. Więźniowie zostali wyzwoleni z obozu w Dachau przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945 roku. Graniczyło to z cudem, bo wszyscy więźniowie w planach administracji nazistowskiej mieli zostać „zlikwidowani”. Rzeczywiście wielu z nich zmarło zaraz po wyzwoleniu, kiedy wygłodniali rzucili się na żywność, nie zdając sobie sprawy, że ich żołądki nie były przygotowane do tak nagłej zmiany. Ojciec Wincenty wraz z innymi więźniami przystosowywał się do nowej sytuacji stopniowo, systematycznie, ale powoli zwiększając ilość spożywanego jedzenia. Dzięki temu przeżyli.

***

Ojciec Cichecki był bardzo inteligentny, dobrze wykształcony. Władał wieloma językami, włącznie z lokalnymi cinyanja i cibemba. Był bardzo systematyczny. Dużo czytał. Miał wiele znajomości wśród wybitnych osobistości Zambii. Przez wiele lat reprezentował Kościół katolicki w sektorze edukacji. Kiedy odszedł na emeryturę, wtedy dopiero zaczął działać! Wybudował kościół przy bazie wojskowej sił powietrznych (ZAF – Zambia Air Force) oraz opublikował pierwsze dyrektorium Kościoła katolickiego w Zambii.

Związane są z tym pewne anegdoty. Otóż ojciec Wincenty pragnął wybudować kościół w samej bazie wojskowej, ale nie uzyskał na to zgody władz. Narzekał, że bary z alkoholem można w bazie otwierać, a kościoła dla wiernych nie. Administracja tłumaczyła, że musieliby udzielić pozwoleń wszystkim chrześcijańskim wspólnotom eklezjalnym. Wobec tego kościół został wybudowany tuż przy bramie wjazdowej do bazy. Budowa przebiegała bardzo szybko, by zachować niskie koszty w czasach inflacji, kiedy wszystko drożeje.

Ojciec Cichecki był dobrze znany w bazie jako oddany kapłan i duszpasterz. Mając obywatelstwo zambijskie, mógł wjeżdżać na teren bazy wojskowej bez problemów. Kiedyś hamulce w jego samochodzie nie funkcjonowały dobrze, więc ojciec Wincenty – Vincent, jak go nazywaliśmy – już z daleka pozdrawiał i machał żołnierzowi przy bramie, by nie musiał się zatrzymać przy wjeździe.

***

Jeśli chodzi o dyrektorium, to drukował je, korzystając z najnowocześniejszych zdobyczy techniki tamtych lat: komputera i drukarki laserowej. Nie znał się zbyt dobrze na technice komputerowej, ale miał przyjaciela – ojca Franciszka Wodę SJ, entuzjastę komputerów, który opisał mu, co, jak i kiedy należy nacisnąć, by otrzymać oczekiwany rezultat. Wszyscy podziwialiśmy ojca Wincentego – człowieka w podeszłym wieku, a korzystającego z nowoczesnego sprzętu.

***

To właśnie ojciec Cichecki, kiedy w 1980 roku ja i Ludwik Zapała jako klerycy mieliśmy przyjechać do Zambii na praktykę (tzw. magisterkę), domagał się, byśmy wcześniej bardzo dobrze opanowali język angielski i mogli od razu wejść w pracę i działalność prowincji jezuickiej. W tym celu wysłano nas do Anglii na naukę języka, początkowo na 6 miesięcy, potem – dzięki wsparciu prowincji brytyjskiej – mogliśmy przebywać w Wielkiej Brytanii przez rok. Przyczyną tego nie były słabe postępy w nauce języka, wprost przeciwnie – pracowaliśmy z wielkim oddaniem. Jednak sytuacja w tym rejonie Afryki była niepewna, gdyż trwały walki o niepodległość Rodezji Południowej (dzisiejsze Zimbabwe) i było niebezpiecznie nawet w pewnych okolicach Zambii. Zimbabwe uzyskało niepodległość 18 kwietnia 1980 roku i to otwarło nam drogę do przyjazdu do Zambii.

***

Ojciec Wincenty Cichecki mieszkał w nowicjacie jezuickim w Lusace, niedaleko lotniska. Dzięki swej posłudze kapłańskiej był dobrze znany w parafii w Chelston, jak również wśród pracowników lotniska. Kiedyś mój kolega, ojciec Tadeusz Świderski SJ, miał przywieźć ze sobą jakieś części potrzebne do komputera ojca Cicheckiego. Chodziło jednak o to, by nie musiał płacić cła, gdyż było to przeznaczone na cele kościelne. Jednak by nie było żadnych nieporozumień, ojciec Cichecki porozmawiał w tej sprawie z wysoko postawionymi osobami urzędu celnego na lotnisku. Cała obsługa lotniska była postawiona w stan gotowości, by nikt nie odważył się sprawdzać bagażu ojca Tadeusza. Oczywiście wszystko bez problemów się udało.

Łatwo sobie wyobrazić, co się działo na lotnisku, kiedy sam ojciec Cichecki wracał z urlopu w Europie. Cały autobus przyjaciół ojca Wincentego pojawiał się przy lotnisku, by witać swojego kapłana. Ojciec Cichecki był bardzo pogodny, otwarty na ludzi, oddany ich służbie i lojalny wobec państwa zambijskiego. Jesteśmy dumni z niego i wdzięczni Bogu za jego wieloletnią posługę na niwie afrykańskiej.