Ojciec Władysław urodził się 10 września 1910 roku w Stryjnej koło Krasnegostawu, w rodzinie Jana i Marianny z domu Samborskiej. Do zakonu wstąpił 3 października 1925 roku w Kaliszu. Drogę dalszej zakonnej formacji przechodził w Kolegium w Pińsku i tam zdał maturę. Filozofię studiował w Krakowie (1931–1933), a teologię w Lublinie (1933–1937), gdzie przyjął święcenia kapłańskie. Ostatni etap formacyjny odbył we Lwowie, by złożyć uroczystą profesję w Warszawie 2 lutego 1944 roku.
Wysłany do Poznania pracuje gorliwie w duszpasterstwie. We wrześniu 1939 roku zostaje wraz z innymi jezuitami aresztowany. Mimo ostrzeżenia, że w domu są Niemcy, wraz z bratem Władysławem Jasieckiem poszli do domu, gdzie wszyscy byli już zebrani w jadalni i zostali zatrzymani.
POLSKO, GDZIE JESTEŚ?
Na ścianie wisiała mapa Polski. Gestapowiec z ironią zapytał: „Polsko, gdzie jesteś?”. Wówczas do mapy podszedł ojciec Wiącek i wskazując na linię Odry, odpowiedział: „Przegraliśmy, to prawda, lecz nadejdzie dzień, w którym Polska zajmie to wszystko”. Wszyscy byli przerażeni. Spodziewali się ostrej reakcji Niemca, ale ten tylko szyderczo się roześmiał. Słowa te spełniły się, ale ojciec Wiącek tej chwili nie dożył.
Z ul. Młyńskiej wszystkich przewieziono do miejscowości Goliny koło Konina i tu byli internowani. Mogli się poruszać. Mieli tylko ostry zakaz chodzenia do kościoła odległego o 300 m. Ojciec Wiącek w porę z kilkoma towarzyszami niedoli uciekł i dotarł do Łodzi 15 sierpnia 1940 roku, gdzie pracuje do końca 1941 roku, a następnie przenosi się do Warszawy do Domu Pisarzy przy ul. Rakowieckiej. Znakomity kaznodzieja, kierownik duchowy. Na tajnej teologii wykłada teologię ascetyczną i pełni obowiązki ojca duchownego domu.
W latach 1941–1942 wykłada teologię w Nowym Sączu. Wraca do Warszawy do Domu Pisarzy. Pozostawił kilka konferencji. Ich tematem był Jezus Chrystus, troska o zbawienie ludzi oraz umiłowanie zakonu. W jednej z nich pisał o Jezusie: „Postawił na końcu swej drogi krzyż i powiedział: kto chce być uczniem moim, niech weźmie go każdego dnia i dźwiga od rana do nocy… musimy mieć wdzięczność dla Jezusa, że nam wydeptał tę ciernistą drogę, chociaż mógł iść całkiem inną. Chciał, aby nam na naszej drodze było lżej” (Stanisław Cieślak SJ, Oblicza cierpienia i miłości, Kraków 2009, s. 161).
MASOWY MORD W KLASZTORZE PRZY RAKOWIECKIEJ
Tak Sługa Boży przygotowywał siebie i współbraci do śmierci. W drugim dniu Powstania Warszawskiego 2 sierpnia o godz. 10.00 do domu wdarli się esesmani, krzycząc: „Wszyscy na dół”. Oskarżyli jezuitów, że z ich klasztoru padły strzały. Mimo że było to kłamstwo, przełożonego domu, ojca Edwarda Kosibowicza, wyprowadzili przed dom i rozstrzelali. Jezuitów i świeckich spędzili do piwnicy.
Ojciec Wiącek rozpoczął modlitwy jak przy konających. Wyraźnie, miarowo padały słowa: „Teraz i w godzinę śmierci naszej”. Następnie powiedział do zebranych: „To nasza ostatnia godzina… jesteśmy skazani na śmierć. Za chwilę znajdziemy się przed Panem Jezusem. Musimy być przygotowani… Każdy może się wyspowiadać”. Po chwili esesmani zaczęli wywoływać każdego na korytarz, skąd – po ograbieniu z cenniejszych rzeczy – kazali schodzić do małego pokoiku znajdującego się obok schronu. W tym pomieszczeniu odbyła się masakra. Część ocalała.
Jeden z ocalałych, ks. Karol Sawicki, tak opisał te chwile: „Na korytarzu stanęli SS-mani. W rękach trzymają pistolety maszynowe. Trzonkowe granaty mieli za pasem. (…) Wzywają po kolei obecnych w schronie i odbierają zegarki. Prawie na środku pokoju stał ubrany w stułę o. duchowny, Wiącek. Oczy płonęły mu niezwykłym żarem, a twarz pokryły rumieńce. Co chwila udzielał rozgrzeszenia, bo jeszcze ktoś się spowiadał. Po ludzku sądząc, uczynił wszystko, by nas jak najlepiej przygotować na śmierć. Ostatni jednak krzyż zakreśla nad nami o. Madaliński, odczytując z brewiarza błogosławieństwo apostolskie na godzinę śmierci. – Na mocy udzielonej mi władzy przez Stolicę Apostolską odpuszczam wam wszystkie grzechy… a Bóg wszechmogący niech wam otworzy podwoje niebios i doprowadzili do szczęścia wiecznego. Amen. (…) Nagle w drzwiach [schronu zjawiają się] trzy twarze. Twarze młode, ale napiętnowane zbrodnią (…), widzę błysk ognia nad naszymi głowami i niemal jednocześnie straszliwy huk rozdziera powietrze (…). Granaty pękają gdzieś bardzo blisko (…). Słychać tylko pojedyncze słowa modlitwy, wzywanie Bożej pomocy, ale i one powoli cichną (…). Po granatach oddano jeszcze kilka serii z automatów. Wtedy umilkły nawet jęki. (…) Nagle w tę martwą ciszę wdarł się głos domowego dzwonu. Nigdy zapewne w dziejach tego domu nie rozbrzmiewał wymowniej niż w chwili obecnej. (…) Tak posłużył się Bóg ręką zbira, by wierny przewodnik życia zakonnego odprowadził zmarłych do bram wieczności” (Stanisław Cieślak SJ, Oblicza cierpienia i miłości, s. 162–163).
Esesmani wracają kilka razy. Za każdym razem rzucają granaty i strzelają z broni maszynowej, dających znaki życia dobijali strzałem w głowę. Odeszli. Kto ocalał, podnosił się i uciekał. Tak się uratowało kilkanaście osób, w tym 9 jezuitów. To był ostatni moment. Hitlerowscy przyszli, oblali wszystkich benzyną i podpalili. Tak zacierali ślady zbrodni. Tego dnia w Domu Pisarzy przy ul. Rakowieckiej zginęło 16 jezuitów i braci zakonnych oraz 19 osób świeckich.
Ojciec Władysław Wiącek dał dowód gotowości na śmierć i spotkanie z Jezusem.
Na podstawie:
Stanisław Cieślak SJ, Oblicza cierpienia i miłości. Słudzy Boży Jezuici – męczennicy z II wojny światowej, Kraków 2009.
Adam Kozlowiecki SJ, Ucisk i strapienie. Pamiętnik więźnia 1939–1945, Kraków 1995.
Ludwik Grzebień SJ, Encyklopedia wiedzy o jezuitach na ziemiach Polski i Litwy 1564–1995, Kraków 2004.