Trudności szpitala
Szpital w Maranie istnieje od 110 lat. Jego funkcjonowanie jest możliwe tylko dzięki datkom ofiarodawców (głównie z Polski), jako że nie jest to instytucja finansowana przez państwo. Zarówno założyciel Marany – bł. Ojciec Jan Beyzym SJ, jak i jego następcy borykali się z wieloma problemami. Pacjenci wymagają bowiem szczególnej troski i nie wystarczy ich tylko nakarmić i dać im dach nad głową. Tak jak kiedyś w naszym ośrodku brakuje leków, środków opatrunkowych, żywności i rąk do pracy. Wielkim problemem jest dla nas woda. Jej brak odczuwamy bardzo dotkliwie, zwłaszcza w porze suchej, kiedy przez kilka miesięcy nie spada tu ani kropla deszczu. Wtedy można sobie jedynie pomarzyć nie tylko o kąpieli i praniu, ale także o kubku herbaty czy kawy. W najgorszych momentach zmuszeni jesteśmy kupować wodę butelkowaną, by można było zaspokoić pragnienie.
Trudno sobie wyobrazić normalne funkcjonowanie szpitala i wioski trędowatych bez wystarczającej ilości wody. Chodzi przede wszystkim o higienę osobistą naszych chorych i zapewnienie w ośrodku odpowiednich warunków sanitarnych. Jak tu jednak mówić o higienie, kiedy czasem bywa i tak, że nie ma w czym umyć rąk. Na co dzień widzę, jak trudno jest żyć chorym i siostrom, które bardzo się starają, by szpital lśnił czystością. Bo jeśli nie zadba się odpowiednio o porządek, to skutki są opłakane. W takich warunkach bardzo szybko mnożą się karaluchy oraz różne insekty. Wiele razy musiałem osobiście przeprowadzać dezynsekcję i deratyzację w budynku, bo karaluchy były dosłownie wszędzie, a szczurów mieliśmy prawdziwą inwazję.
Wody potrzebujemy tutaj także w naszym przyszpitalnym ogrodzie. Nie, nie chodzi o kwiaty! W tym ogrodzie uprawiamy warzywa dla naszych chorych. A jeśli nie ma ich czym podlać, to przecież nie urosną.
Prośba o pomoc
Nasi chorzy już od dawna proszą o studnię. No cóż, sami jej nie wykopią, bo do źródła przecież bardzo głęboko. Oni, ze względu na swoje kalectwo, nie są zdolni do żadnej pracy. Mogą się tylko modlić i robią to każdego dnia. Modlą się o deszcz, o studnię i przede wszystkim o to, żeby znaleźli się ludzie wielkiego serca, którzy pomogą w sfinansowaniu tego przedsięwzięcia.
Braku wody nie zrozumie ktoś, kogo ten problem nigdy nie dotknął. My, tutaj, w Maranie, dobrze wiemy, jak to wygląda. Oszczędzamy wodę, jak tylko możemy, cenimy każdą jej kroplę.
W Maranie jest wodociąg. Zrobił go jeszcze Ojciec Jan Beyzym. Woda w kranach więc jest, ale nie zawsze w takiej ilości, jakiej nam potrzeba. No cóż, Marana leży przecież w górach, a górskie źródła też czasami wysychają – zwłaszcza w porze suchej. Jedynym rozwiązaniem byłoby wybudowanie studni głębinowej. To jest naszym największym marzeniem. Nie jest to łatwe, bo na to przedsięwzięcie potrzebna jest ogromna kwota, a my jesteśmy biedni jak przysłowiowa mysz kościelna. To, co mamy, wystarczy jedynie na zaspokojenie podstawowych potrzeb szpitala.
Prośba o dofinansowanie budowy studni
Mimo wszystko zrobiliśmy już projekt i znaleźliśmy wykonawcę. W listopadzie przyjechała firma specjalistyczna ze stolicy. Przywieźli maszyny i zrobili odwiert. O, jaka to była radość, kiedy z tego otworu wytrysnęła woda! Nasi chorzy cieszyli się jak dzieci. Niestety, skończyło się na razie tylko na wywierceniu otworu. Teraz trzeba zamontować wszystkie potrzebne urządzenia, żeby woda mogła popłynąć do Marany. Są to urządzenia bardzo drogie i nie stać nas na nie. Firma (chyba jedyna na Madagaskarze), która tym się zajmuje, bardzo się ceni. No cóż, już samo to, że jest ze stolicy, podwyższa cenę usług. Ponadto mają bardzo nowoczesne maszyny, których nie używa żadna inna firma (maszyny te wiercą i same po tych wierceniach sprzątają), a za to też trzeba płacić.
Ostatnio więc modlimy się nie tylko o deszcz, ale też o sponsora, który by tę studnię sfinansował. Codziennie, podczas Mszy i popołudniowego różańca, dziękujemy Panu Bogu za naszych dobroczyńców i prosimy o błogosławieństwo dla nich. Prosimy też o to, by tych dobroczyńców nigdy nie zabrakło.
Teraz na Madagaskarze zaczyna się lato. Jest bardzo gorąco i bardzo sucho. Patrzę na naszych chorych „ugotowanych" w tym skwarze i sam też czuję się jak ugotowany. Wyobrażam sobie, jak muszą dodatkowo cierpieć, kiedy nie mogą się porządnie umyć. A przecież ich ciała, pokryte ranami, takiej codziennej toalety potrzebują. Kiedyś, za czasów Ojca Jana Beyzyma, gdy w szpitalu brakowało wody, nosiło się ją z rzeki. Ale rzeka płynie w dolinie i z wiadrem wody trzeba się wspinać po stromym zboczu, a chorzy nie mają aż tyle sił. Poza tym i w rzece często tej wody brakuje. A nawet jeśli jest, to nie jest przecież woda pitna.
Mamy plany, mamy gotowy projekt i gotowy już odwiert. Co dalej?... Liczymy na pomoc ludzi o wielkich sercach. Mamy nadzieję, że tacy się znajdą i pomogą nam to dzieło dokończyć.
Ufamy, że Matka Boża o nas nie zapomni
Dla Ojca Jana Beyzyma Matka Boża była zawsze w Maranie najważniejsza. Ona troszczyła się o wszystko i chorzy, prosząc o łaski, nigdy się na Niej nie zawiedli. Dzisiaj my także polecamy nasze sprawy Mateńce z Jasnej Góry. Wierzymy, że nas nie zawiedzie. Że znajdą się ofiarodawcy i wkrótce wody w Maranie już nie będzie brakować. Ja, jako kapelan Marany, proszę o pomoc wszystkich, którym los ludzi chorych, cierpiących i odrzuconych na margines nie jest obojętny. Liczy się każdy grosz, bo za te grosze wrzucone do naszej skarbonki możemy zrobić wiele, by ulżyć naszym chorym w cierpieniu.