Z o. Stanisławem Smolczewskim SJ, misjonarzem pracującym w Czerniowcach na Ukrainie, rozmawia o. Kazimierz Kucharski SJ
Do Czerniowiec jezuici przybyli w 1885 roku zaproszeni przez abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, który ofiarował im swój obszerny dom (11 pokoi mieszkalnych). Drugi dom przerobili na publiczną kaplicę, w której jezuici odprawiali nabożeństwa oraz głosili kazania w języku polskim i niemieckim. Rozwinęli również organizacje katolickie: Bractwo Trzeciego Zakonu św. Franciszka, Bractwo Żywego Różańca i Bractwo Dobrej Śmierci. Głosili też misje ludowe i rekolekcje. 18 września 2021 roku, w uroczystość św. Stanisława Kostki, Patrona Polski, o. Stanisław Smolczewski SJ, odwiedzając w Bytomiu swojego ciężko chorego Ojca, przybył z krótką wizytą także do Wrocławia, aby przy okazji zabrać figury do bożonarodzeniowej szopki dla kościoła w Czerniowcach. Ojciec Stanisław jest łącznikiem między dawnymi a współczesnymi czasami działalności jezuitów w Czerniowcach. Na moją prośbę zgodził się udzielić wywiadu dotyczącego jego pracy na Wschodzie.
„Siła chrześcijaństwa to nie tylko czynienie dobra, ale także znoszenie zła" – pisał św. Augustyn. To znaczy znoszenie wszelkich utrapień, które nas spotykają na co dzień. To mogę powiedzieć o Ojcu Stanisławie – idzie do przodu na przekór wszystkiemu. Rozumie ludzi i ich szanuje. Widzę, że serce całkowicie oddał wiernym na Wschodzie.
Od czego pochodzi nazwa „Czerniowce"?
Oprócz ukraińskiej nazwy Чернівці miasto znane jest również pod kilkoma innymi, którymi nadal posługują się poszczególne grupy ludności: rumuńska – Cernăuti, niemiecka – Tschernowitz, polska – Czerniowce, rosyjska – Черновцы. Niektórzy naukowcy uważają, że nazwa pochodzi od twierdzy Czern, inni dowodzą, że Czerniowce swoją nazwę zawdzięczają czarnemu kolorowi murów miejskich zbudowanych z ciemnego dębu i pokrytego lokalną, czarną glebą. Wydaje się, że najbliższe prawdy jest pochodzenie od gatunku „czarnych owiec", które hodowano na tych terenach.
Kiedy powstał kościół jezuitów w Czerniowcach, w którym Ojciec obecnie posługuje?
Kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w Czerniowcach zbudowali jezuici w latach 1891–1894 na gruncie wydzielonym przez miasto. Teren ten wcześniej służył żołnierzom jako plac do ćwiczeń. Władze cywilne, sprzyjające bardziej prawosławnym, niechętnie wyraziły zgodę na budowę kościoła i rezydencji. Postawiły jezuitom warunki prawie niemożliwe do spełnienia: krótki czas budowy kościoła (cztery lata), na obrzeżach miasta (niemal wśród pól), świątynia miała być dużych rozmiarów i wysoka. Sądziły, że jezuici nie spełnią tych warunków, a one „wyjdą z twarzą". Tymczasem ówczesny superior i proboszcz, o. Franciszek Eberhard SJ w ciągu niespełna czterech lat zbudował monumentalny kościół liczący 50 m długości i 20 m szerokości, z wysoką 60-metrową wieżą. Dzisiaj ta piękna, neogotycka świątynia znajduje się w centrum miasta.
Z Encyklopedii wiedzy o jezuitach:
Kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w Czerniowcach konsekrował 25 X 1894 roku arcybiskup Seweryn Morawski. Obok kościoła na gruncie zakupionym przez Eberharda od miasta zbudowano obszerny gotycki dom piętrowy na rezydencję. Zamieszkali w nim jezuici 27 X 1894. Oprócz dotychczasowych prac duszpasterskich w XX wieku przejęli jezuici katechezę w szkołach ludowych, założyli Kongregację Mariańską dla Pań i Panów w 1898, obsługiwali filie kościelne w Molodii i Hliboce oraz prowadzili misje ludowe na Bukowinie. W1924 roku w związku z nową sytuacją polityczną (włączenie Bukowiny do Rumunii) 6 stycznia generał zakonu o. Włodzimierz Ledóchowski włączył rezydencję czerniowiecką do misji rumuńskiej, przekształconej w 1937 roku na wiceprowincję. Jezuici polscy nadal pracowali w Czerniowcach do momentu ponownego zajęcia miasta przez Związek Radziecki w 1944 roku. W tym samym roku ostatni superior o. Władysław Kumorowicz został wywieziony w głąb Rosji.
Superiorzy: Szymon Tychowski (1885-1886), Józef Franke (1888-1889), Franciszek Eberhard (1889-1898), Walerian Mrowiński (1898-1901), Franciszek Janik (1901-1903), Ignacy Mellin (1903-1907), Julian Smodlibowski (1907-1912), Alojzy Polke (1912-1913), Juliusz Christian (1913-1917), Ferdynand Quies (1917-1918), Józef Lipski (1918-1927), Józef Koska (1927-1936) i Władysław Kumorowicz (1936-1944).
Superiorzy wspólnoty w Czerniowcach wśród polskich jezuitów mieli duże znaczenie. Ojciec Władysław Kumorowicz, zesłany na Syberię, angażował się w pracę duszpasterską i charytatywną. Po powrocie z zesłania do Polski w 1956 roku został superiorem i proboszczem w Bytomiu. Był również kapelanem Polonii i utrzymywał liczne kontakty, co nie mogło podobać się komunistycznym władzom. Zginął jadąc na rowerze, potrącony przez samochód ciężarowy w 1961 roku. W opinii współczesnych był to jeden ze sposobów eliminowania niewygodnych osób z racji ich postawy czy działalności.
Co działo się z kościołem i budynkami kościelnymi po przejęciu ich przez Związek Radziecki?
Dom przeznaczono na szkołę muzyczną, która funkcjonowała do roku 2019. Długie lata starałem się o jego odzyskanie. Było wiele obietnic i już wydawało się, że sprawa zostanie załatwiona pomyślnie, ale ciągle odmawiano zwrotu zagrabionego budynku. Dopiero kiedy zawalił się sufit w jednej z sal, a dom był kompletnie zrujnowany, wtedy szkoła opuściła budynek.
Natomiast kościół został przekazany prawosławnym i przez kilka lat pełnił rolę cerkwi. Po umocnieniu się władzy sowieckiej komuniści około roku 1952 zamknęli cerkiew. W podziemiach kościoła Sowieci zamurowali kryptę ze szczątkami żołnierzy z okresu I wojny światowej (1914-1918). Byli to legioniści gen. Józefa Hallera, których grzebano tam, gdzie zginęli. Po odzyskaniu niepodległości część poległych żołnierzy ekshumowano i sprowadzono do Polski, natomiast sześćdziesięciu poległych ekshumowano i pochowano w krypcie kościelnej znajdującej się w podziemiach kościoła Najświętszego Serca Jezusowego w Czerniowcach.
Na prośbę IPN-u urządziłem kryptę-kaplicę, w przygotowaniu której finansowo pomógł Senat RP. Na zamurowanej ścianie umieszczono marmurową tablicę z informacją w języku rosyjskim: „Tutaj jest pochowanych 60 polskich żołnierzy poległych w wojnie 1914-1918". Okazało się, że tablica ta została zabrana z cmentarza, a rumuński napis na jej odwrocie głosi: „Pamięć o przodkach jest gwarancją długowieczności".
W krypcie obok ołtarza, po obu jego stronach, na przeciwległych ścianach są ustawione urny o wymiarach 30 na 30 na 50 cm z prochami poległych. Każda urna ma swój numer. Szczątki poległych złożono w metalowych, cynkowych skrzynkach. Obecnie ta krypta jest najpiękniejszą częścią kościoła.
Jakie były dalsze losy kościoła?
Od 1960 roku przystąpiono do przygotowania obiektu na archiwum. W tym celu wewnątrz kościoła wbudowano dwa żelbetowe piętra: jedno na równi z chórem i balkonami, a drugie na zwieńczeniu kolumn, niszcząc przy tym piękne balustrady. Również na parterze zrobiono przegrodę, ale drewnianą (2,5 m). Archiwum państwowe działało do 2010 roku. W lutym tego właśnie roku oddali nam kościół.
Czy wierni uratowali coś z dawnej świątyni?
Nic. Przynajmniej nikt nie zgłosił, że coś ma. Komuniści zniszczyli w kościele wszystko i usunęli. Zostały tylko puste ściany do czasu wkomponowania żelbetowych pięter.
Jak to się stało, że Ojciec odkrył swoją drogę życia na Wschodzie? Czy rodzice Ojca pochodzili z Kresów?
Nic podobnego. Moi rodzice pochodzą z okolic Kutna. Tam urodził się mój starszy brat i ja. Potem przenieśliśmy się do Bytomia, gdzie na świat przyszyło kolejne rodzeństwo. Z moją drogą na Wschód było tak: odbywałem trzecią probację we Wrocławiu przy ul. Stysia 16 (Dom Silesiusa), od 1991 do 1992 roku, pod kierunkiem o. Stefana Miecznikowskiego SJ. By sprawdzić nasze umiejętności duszpasterskie, o. Miecznikowski rozesłał nas na czas Adwentu i okres Bożego Narodzenia po Polsce, na Białoruś i na Ukrainę. Był rok 1991. Ja z kolegą, o. Józefem Pawłowskim (dzisiaj misjonarzem na Madagaskarze), pojechałem na Ukrainę do miasta o nazwie Chmielnicki. Tam przeżyłem niemal szok. Zobaczyłem głód Boga i potrzebę księdza. Kiedy po kilku tygodniach pracy duszpasterskiej wracaliśmy do Polski, ludzie – dorośli i młodzież – prosili, byśmy do nich wrócili.
Ojciec Stefan po raz drugi wysłał nas na Ukrainę w roku 1992 na Wielki Post i Wielkanoc. Pojechaliśmy we trzech. Nasz przyjazd był dla ludzi wielką radością, ale i zdumieniem, że przyjechaliśmy w tak trudne warunki. Miałem już plan i decyzję przełożonych, że po probacji wyjadę do Monachium, by szlifować niemiecki. Pomyślałem: „Nie. Tu ludzie czekają na mnie". I tak znalazłem się na stałe na Wschodzie. Niestety, nie obyło się bez uszczypliwości i przypominania, że jeszcze na kolanach będę prosił o powrót do Polski.
Po pewnym czasie przeniósł się Ojciec do Czerniowiec.
Decyzją przełożonych w 1996 roku zostałem skierowany do Iwano-Frankiwska (dawny Stanisławów), a w 1997 roku do Czerniowiec w celu odzyskania jezuickich kościołów i domów. W Iwano-Frankiwsku nic się nie udało, bo obiekty przekazano prawosławnym, natomiast w Czerniowcach, po długich staraniach, zadanie wykonałem w 2020 roku, o czym zawiadomiłem Ojca Prowincjała.
Od czego Ojciec rozpoczął pracę w nowym środowisku?
Moje dni i tygodnie biegły na mozolnych staraniach o odzyskanie kościoła: stałe kontakty z urzędami, zbieranie dokumentów i docieranie do ludzi odpowiedzialnych za decyzje. Pracowałem jako wikary w parani Podwyższenia Krzyża Świętego w Czerniowcach (parafia diecezjalna należąca do archidiecezji lwowskiej). W radzieckiej rzeczywistości był to jedyny czynny kościół katolicki na całej Bukowinie. Stamtąd z posługą duszpasterską dojeżdżałem do różnych miejscowości: Poróbne (obecnie Tereblecze), Głęboka, Kicmań i Zastawna.
Wtedy archidiecezją lwowską kierował kard. Marian Jaworski, który po półtora roku przeniósł mnie z Czerniowiec do Kicmania, mianując proboszczem w Kicmaniu, Zastawnej i Łużanach oraz administratorem Wspólnoty Parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Czerniowcach. W 2010 roku przeprowadziłem się do Czerniowiec i zamieszkałem w pobliżu odzyskanego kościoła Najświętszego Serca Jezusa w wynajętym mieszkaniu w kamienicy oddalonej jakieś 200 m od kościoła. W 2020 roku odzyskaliśmy także budynek naszego domu, w którym trzeba przeprowadzić gruntowne remonty, gdyż znajduje się w bardzo złym stanie. Wszystko jest zniszczone i zagrzybione.
Z czego Ojciec się utrzymywał?
Tylko parafianie mnie żywili i nadal utrzymują. Kiedy ksiądz pracuje, nie zginie z głodu. Ludzie są ogromnie życzliwi i bardzo cenią obecność kapłana, dlatego przynoszą mi część posiłków i dzielą się tym, co mają. Ponadto trzeba było pracować nie tylko na miejscu, ale także poza nim, aby zdobyć środki na prowadzenie parafii i pokrywanie wszystkich kosztów.
Kiedy Ojciec odzyskał kościół i zaczęło się usuwanie z niego żelbetowych pięter, kto najwięcej pomagał?
Usuwanie konstrukcji z wnętrza kościoła rozpoczęli sami parafianie. To straszna robota: usuwanie żelbetowych belek, z których każda ważyła ponad tonę. Najpierw w soboty przychodziło do pracy czterech mężczyzn, którzy rozbijali ściany i stropy pięter. Z czasem zaczęli przychodzić inni. Przypatrywali się wykonywanej pracy i pytali, czy mogą pomagać. Byli to nie tylko katolicy, ale również prawosławni, grekokatolicy, protestanci, zielonoświątkowcy, Żydzi, a nawet ateiści. Wszyscy wolontariusze. Sobotni robotnicy – to byli stali pracownicy.
Jakie były w tym czasie formy pracy duszpasterskiej?
Sprawowanie Mszy św, katecheza, spotkania z młodzieżą, przygotowanie i udzielanie sakramentów świętych, rozmowy, wizyty duszpasterskie (kolęda). Na początku pracy, w Chmielnickim, byłem bardzo radykalny. Surowo traktowałem ludzi i stawiałem im wymagania jak ludziom głęboko wierzącym. Dopiero w czasie kolędy zobaczyłem, że to jest ugór i ogromna ignorancja religijna. Pogubione i zdewastowane ludzkie sumienia. Aborcji czy współżycia przed zawarciem małżeństwa nie uważali za grzech.
W czasie mojej katechezy słyszę, jak po moich słowach jeden chłopak mówi do drugiego: mam trzy grzechy ciężkie. Ktoś inny z młodych ludzi przekonywał mnie, że niczego nie załatwię bez alkoholu czy koperty. Ja mam jednak swoje zasady, których zawsze się trzymam: żadnych kopert i żadnego alkoholu. Alkoholizm i korupcja są tu niebotyczne i kwitną na całego. Począwszy od urodzenia dziecka, trzeba ciągle dawać do ręki, gdyż lekarze straszą, że dziecko ma wady, i wymagają częstych wizyt, oczywiście z kopertą. Tak jest ze wszystkim, również z pogrzebem.
Jestem abstynentem. Było moc prób nakłonienia mnie do wypicia kieliszka, którym się nie poddałem. Podobnie nigdy nikomu nie wręczyłem łapówki. Natomiast przy najmowaniu do pracy czy zamówieniach towaru spisywałem umowę lub brałem kogoś na świadka. W ten sposób zdołałem wszystko załatwić. Myślę, że łagodnością i życzliwością trafiałem do ludzi. Zresztą co tu mówić, to wszystko jest działanie Bożej Opatrzności.
W Chmielnickim była inna forma pracy, inny klimat. Jak się Ojciec odnalazł w Czerniowcach, w nowych warunkach, także pogodowych? Czy są jakieś duże różnice?
Jeśli chodzi o pogodę, to dużych różnic nie ma. Może w Czerniowcach wszystko dojrzewa tydzień czy dwa tygodnie wcześniej. Jeśli chodzi o duszpasterstwo, różnice są ogromne. W Chmielnickim było do 15 tys. wiernych, a w Czerniowcach kilkaset osób (ogółem 500-700 wiernych). Przepaść. Pobożność, owszem była, ale wiedza z zakresu religii zerowa. W Czerniowcach wraz z upływem czasu ludzie stawali się bardziej świadomi. W Chmielnickim ignorancja religijna w dziedzinie VI przykazania była powszechna, również aborcji nie traktowano jako grzechu.
Czy miał Ojciec do dyspozycji samochód?
Tak. Bez auta nie można na Ukrainie funkcjonować. Pieniądze na pierwszy samochód zebrałem w mojej rodzinnej parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bytomiu. Otrzymałem na ten cel pomoc także od Polonii australijskiej z Melbourne, przez śp. o. Eugeniusza Ożoga SJ.
Jak wyglądała sytuacja socjalna ludzi, których Ojciec spotykał na nowej placówce? Czy dużo mieszkańców emigrowało za granicę w poszukiwaniu pracy?
Na początku bieda była widoczna. Obecnie poziom życia się wyrównał. Sporo ludzi wyjeżdża za granicę. Wielu wyjeżdża także do Polski i już pozostaje, sprowadzając rodzinę. Parafie polskie się wyludniają. Ukraińcy również nie wracają do ojczyzny. To jest jakiś nasz swoisty dramat. Często odchodzą ludzie już uformowani pod względem wiary i pracę formacyjną trzeba ciągle rozpoczynać od nowa. W Czerniowcach stałych parafian mam około 70 osób. Uciążliwy był fakt, że pracowałem sam. Brakowało mi wspólnoty, większego oparcia, możliwości porozmawiania, podzielenia się obowiązkami. Przez trzydzieści lat wszystko było na mojej głowie. Często byłem zupełnie wykończony i zdrowotnie, i psychicznie.
Jak układała się współpraca z wiernymi innych wyznań?
W zasadzie takiej współpracy nie ma. Zorganizowałem Forum Młodzieży Chrześcijańskiej i robiliśmy to wspólnie z prawosławnymi i protestantami. Raz w roku organizujemy Marsz w obronie życia, na który przychodzą całe rodziny. Pomiędzy wyznaniami brakuje chyba wzajemnej otwartości, szukania prawdy i wspólnego dobra.
Jak wyglądają kontakty Ojca z miejscowymi i wojewódzkimi władzami świeckimi?
Kontakty są dobre, życzliwe. W przeszłości także nie było problemów. Nie byłem konfliktowy, nie organizowałem delegacji do władzy w celu wywarcia jakiejś presji, co zostało dostrzeżone. Poza tym księża rzymskokatoliccy cieszyli się dużym szacunkiem ze względu na celibat. Ludzie widzieli, że nie mam żadnego osobistego interesu, że jestem tu dla wszystkich. Niesnaski między różnymi frakcjami prawosławnymi na Ukrainie nie pomagają, a często są przyczyną zgorszenia.
Byłem łącznikiem w kontaktach między rejonem kicmańskim a powiatem bielskim. Początkiem tej współpracy były Czechowice-Dziedzice. Tam spotkałem pana Zygmunta Mizerę, starostę powiatu bielskiego, który zaproponował nawiązanie współpracy z Kicmaniem. Trwa ona do dzisiaj. Dzięki tej współpracy miałem możliwość nawiązania kontaktu z gubernatorem województwa czerniowieckiego, panem Aleksandrem Fiszczukiem, który wcześniej pełnił funkcję starosty w Kicmaniu. To właśnie on pomógł w odzyskaniu domu jezuitów w Czerniowcach. Służył pomocą jeszcze wcześniej, zanim został wojewodą, jako poseł do Sejmu ukraińskiego.
Czy prawosławie jest faworyzowane przez władzę i wiernych?
Na Ukrainie prawosławni to zdecydowana większość. Mają więcej praw i większą swobodę. Weźmy na przykład sprawę budowy kościoła: wobec katolików są opory i różne wymagania, prawosławni robią, jak chcą.
Jak ludzie odbierali rozwój pracy w parafii i remonty w kościele. Co było dla nich zaskoczeniem?
Był i nadal jest entuzjazm z powodu remontów. W prace remontowe i porządkowe angażowali się nie tylko parafianie. Z Internetu dowiadywali się inni i przychodzili pomagać w kościele: studenci, policjanci, członkowie różnych partii. Te prace przy kościele – jak już mówiłem – dokonywały się w czynie społecznym. Na Ukrainie pracuję już trzydzieści lat. Spotkałem przez ten czas wielu zaangażowanych i życzliwych ludzi, co bardzo sobie cenię.
Czy istnieje pomoc ze strony prowincji?
Ta pomoc przychodzi od poszczególnych jezuitów. Także od ojca otrzymaliśmy dużo rzeczy na wyposażenie kościoła: naczynia i szaty liturgiczne, figury, ale też odzież czy żywność.
Przed II wojną światową, z okazji kanonizacji Andrzeja Boboli, panował wielki duchowy entuzjazm dla pracy misyjnej. Mieli go również nasi Męczennicy z okresu II wojny światowej i nie tylko. Misje zawsze były wielkim charakterystycznym rysem zakonu jezuitów. To budzi mój podziw dla tamtych pokoleń. Misje to nie tylko Afryka i Madagaskar, ale również Wschód. Misyjna stacja w Albertynie, utworzenie obrządku unickiego zależnego od miejscowych ordynariuszy łacińskich. Jezuici za aprobatą papieża Piusa XI włączyli się w to dzieło. Za zgodą Ojca Generała Włodzimierza Ledóchowskiego powstała wschodnia gałąź Towarzystwa Jezusowego. Mam nadzieję, że nasi Słudzy Boży z okresu II wojny światowej wyproszą nam nowy zryw misyjny.
Czy istnieje jakaś forma pomocy polskich władz państwowych?
Jak wspomniałem, Instytut Pamięci Narodowej wykazał ogromne zainteresowanie kryptą poległych żołnierzy z czasów I wojny światowej. Na prośbę Instytutu podjąłem inicjatywę urządzenia krypty, w realizacji której finansowo pomógł polski Senat. W roku 2019 została skierowana prośba do Ministerstwa Kultury o finansową pomoc w osuszaniu fundamentów kościoła. Przyznano nam pewną sumę, która pokrywa prawie połowę kosztów tych prac. Resztę śródków musimy zdobyć we własnym zakresie. Tutejsze władze miejskie także obiecały wsparcie i dodatek do kosztów. Ale na obietnicach się skończyło. Trzeba pilnować sprawy i zachować najwyższą roztropność, by nie zaszkodzić. Lada pretekst może przyczynić się do „umycia rąk" i nieudzielenia pomocy.
W czasie pandemii koronawirusa chciałem zapytać też, jak wyglądają kwestie związane z opieką zdrowotną.
Mam siały pobyt na Ukrainie, więc podlegam tutejszej służbie zdrowia. Jeżeli chodzi o COVID-19, jestem zaszczepiony. Inni, zanim zostaną zameldowani, muszą opłacić ubezpieczenia.
Wspomniał Ojciec o problemach związanych z alkoholizmem i korupcją. Jak Ojciec sobie z tym radził?
Nigdy nie wchodziłem w tego typu układy, o czym wszyscy wiedzą. Problem jest. Alkoholizm w pracy, korupcja na niespotykaną skalę. Pewne sprawy ciągnęły się tak długo, bo osoby decyzyjne nie dostawały niczego „do ręki".
Jak działa na urzędników Ojca sutanna? Jest pomocna?
Sutanna łagodzi obyczaje. Szanują duchownych, także większość Polaków okazuje duchownym szacunek. Od początku bardzo cenili i cenią księży, dziwili się, że chcieliśmy przyjechać na Ukrainę.
Czy Ojciec prowadzi pisemną dokumentację domu i parafii?
Jest spisywana kronika parafii, którą prowadzi osoba świecka.
Co dla Ojca jest największą trudnością? Na jakie opory ze strony wiernych Ojciec napotyka?
Ludzie są bardzo serdeczni, ale nie do konca przekonani. Łatwo się zrażają. Trudnością jest dla mnie powierzchowność.
Jak Ojca parafianie w Czerniowcach przeżywają wojnę na Wschodzie? Czy przeważa tradycyjna pobożność?
Wojna odbija się na nich bardzo negatywnie i wzbudza wielką niechęć do Rosji. Odczuwa się to, zwłaszcza gdy przywożą kogoś w trumnie. Wśród ludzi przeważa jednak zabobonność, jest na pierwszym miejscu. Trzeba mieć dużo dobroci i cierpliwości wobec nich. Po prostu rozumieć to, co przeżyli, przez co przeszli, jak wielki bagaż sowieckich czasów dźwigają. W pracy duszpasterskiej pilnuję zwłaszcza liturgii. Bywa, że w niedzielę odprawiam pięć Mszy św.
W jak sposób okazują wdzięczność?
Ludzie są serdeczni, gościnni i wdzięczni. Tym, co w ludziach zostało zdewastowane i czeka na odbudowę jest sumienie.
Jakim językiem posługujecie się w liturgii?
W liturgii obowiązuje język ukraiński. W języku polskim Msza św. będzie sprawowana w sobotę przed 11 listopada, w intencji tych, którzy zginęli w obronie Polski. Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa liczy obecnie jak wspomniałem, około 70 osób, jest to jednak liczba płynna.
Jaki jest poziom życia Ojca parafian w porównaniu z poziomem życia w Polsce? Jakie są pensje, emerytury i jak sobie ludzie radzą?
Ludzie zarabiają mało. Na Ukrainie posługują się hrywnami. Za jedną polską złotówkę płaci się około 7 hrywien. Obecnier średnia pensja to ok. 6 tys. Hrywien, a emerytura ok. 4 tys. hrywien, przy czym ceny na żywność są porównywalne z cenami w Polsce; gaz, woda, prąd i paliwo są trochę tańsze, ale sprzęt techniczny droższy. Ludzie mają mało pieniędzy. Społeczeństwo się starzeje. Młodzi wyjeżdżają na Zachód. Dla porównania: ofiara za intencje mszalne wynosi około 8-9 złotych. Najczęściej te intencje odprawiane są zbiorowo.
Czy dużo jeszcze przed Wami prac remontowych?
Jeżeli chodzi o prace remontowe, to zakończono osuszanie fundamentów. Rozpoczniemy prace przy drenażu - odprowadzeniu wód gruntowych i deszczowych. Kościół i rezydencja są zbudowane na małej pochyłości (2 m). Trzeba było odkopać fundamenty, osuszyć spojenia kamieni i zabezpieczyć odpowiednimi taśmami ściany. Dom czeka na dach. Pieniądze na dach otrzymałem od mojego rodzonego brata. Potem czeka nas osuszanie i remont wnętrza domu. W kościele także pilny jest remont dachu. Na koniec pozostanie tynkowanie w środku i na zewnątrz. Oczywiście, po dawnych piętrach pozostały wielkie „rany" ścian i uszkodzenia filarów. Kaplica dla sprawowania kultu jest czynna w naszym domu na parterze. Od 2000 roku, kiedy jeszcze była szkoła muzyczna, władze wydzierżawiły nam nieodpłatnie – opłacamy tylko ogrzewanie i wodę – pomieszczenie na kaplicę wielkości 7 na 5 m. Czeka nas generalny remont odzyskanego domu.
Przed nami jeszcze ogrom prac. Myślimy o zbudowaniu grobowca dla jezuitów. Kilku jezuitów spoczywa na cmentarzu. Tam pochowany jest o. Walerian Mrowiński. Chcemy ich ekshumować i przenieść do grobowca, a równocześnie mieć miejsce dla kolejnych zmarłych jezuitów.
Czy nadal Ojciec jest na parafii sam?
Od paru lat jezuici pracujący na Ukrainie podlegają prowincjałowi jezuitów Polski południowej. Od sierpnia 2021 roku jest nas trzech. Ja pozostaję nadal proboszczem, o. Krzysztof Homa został mianowany superiorem, a do pomocy w parafii skierowano br. Jerzego Zadwórnego. Będzie łatwiej i budzi się nadzieja na dalszy rozwój parafii i okolicy.
***
To tylko niewielki fragment pracy, wysiłku i cierpienia o. Stanisława oraz innych Współbraci na tamtych terenach. Pracują dla Pana Boga i nie afiszują się swoimi dokonaniami.
Z Kroniki Zespołu Charytatywnego we Wrocławiu:
28 III 2019 r. Odwiedziny o. Stanisława Smolczewskiego z Czerniowiec.
Było to przed pierwszą Mszą świętą w odzyskanym kościele. Tylko prezbiterium miało usunięte wmurowane przez komunę piętra. Tymczasem ludzie mogli pracować jedynie w sobotę. Na dwa tygodnie przed poświęceniem kościoła (na 120-lecie konsekracji) zastanawiał się, co robić. „Przy naszych małych siłach nie damy rady uporządkować prezbiterium". Miał być biskup. Odwołać? Tymczasem w sobotę na dwa tygodnie przed uroczystością zaczął padać deszcz. Rozżalony powiada Bogu: „I co tu robić? Jeszcze ten deszcz". Przyszło siedem osób, w tym większość kobiet. A tu pełno jeszcze gruzu i odkuć trzeba resztki pięter. Na dodatek samochody „Kamazy" ugrzęzną w błocie.
Ale wkrótce przyjechało trzech mężczyzn z poprzedniej placówki o. Smolczewskiego – Kicmania. Spadli z nieba. Powiadają, że kierownik budowy odwołał robotę z powodu deszczu, to postanowili przyjechać z Kicmania do pomocy o. Stanisławowi. Za chwilę dwoma samochodami dojechało siedem czy więcej osób. Dwa kamazy do wywożenia gruzu. Ci z samochodów przyjechali z miejscowości odległej o 30 km od Czerniowiec. Zaplanowali roboty na cmentarzu, ale w deszczowych warunkach nie dało się pracować. Postanowili przyjechać do pomocy o. Stanisławowi. I proste rozwiązanie – na ścieżkę dla kamazów wysypali gruz i mogli wywozić. O. Stanisław złapał się za głowę.„Chciałem porządzić. A tu Bóg wkroczył. I ten deszcze był bardzo pomocny. Udało się".
Inne zdarzenie. Była susza. Przez miesiąc nie padało. Ludzie przychodzili, żeby się modlić o deszcz. I nic. Wtedy o. Stanisław powiedział ludziom: „Źle się modlimy, bo dyktujemy Bogu, co ma robić. Módlmy się o dobre urodzaje. O dziwo, sami ludzie byli zaskoczeni zebranymi plonami. Przynieśli sporo jarzyn i owoców przed ołtarz. Dawno nie było takich urodzajów".
To wypowiedzi o. Stanisława. Prosiłem Go, aby te zdarzenia spisał. To Boże przejścia i znaki: „Wielkich dzieł Boga nie zapominajcie". „Błogosław, duszo moja, Pana, nie zapominaj Jego dobrodziejstw!" – takie słowa wypisał sobie na obrazku prymicyjnym.
Oto jeszcze jedna relacja o. Stanisława:
„Napotykam na wielkie trudności. Tak było ze zdobyciem ławek do kościoła. Mam miejsc siedzących dla 400 osób. Część ławek otrzymałem od jednego z proboszczów, sąsiada, który wymieniał stare ławki na nowe. Część otrzymałem z Polski, chociaż nie opłacał się transport. Zrobienie pewnej ilości ławek załatwiałem na Ukrainie. Miałem świadka rozmów i zawarte umowy. Stolarz zwlekał i odkładał terminy wykonania, a potem podnosił cenę".
O. Stanisław był u niego ze świadkiem o. Henrykiem Dziadoszem SJ. W końcu zrezygnował z ławek. Po kilku tygodniach stolarz poprosił o kontakt. Owszem opuścił cenę, ale bez malowania ławek. Na Ukrainie władze wydały ścisły zakaz wycinania drzew, stąd trudno dostać deski. Wcześniej udało się o. Stanisławowi zrobić do kościoła drzwi. Ceny idą szybko w górę.