Praca misyjna w Kasisi
[Kasisi, 1947] „Rzucam się jak wariat, robię dużo – multa, ale wszystko partaczę. Nie robię nic gruntownie – multum. Po prostu dlatego, że roboty mam za dużo. Przez prawie 3 miesiące jeździłem, a nie objechałem nawet wszystkich wiosek w kraju Mungule (zachód) oraz Nkomeshya i Undaunda, a cóż dopiero mówić o pracy na nich. W tym czasie prowadzę też budowę 3 szkół i 3 domów nauczycielskich oraz przebudowuję zawalony dom w Mombie. Objeżdżając wioski, musiałem co parę dni doglądać budów… Ale nie koniec na tym: w Kasisi konieczna była przeróbka szkoły, jadalni, sypialni, a nawet za przeproszeniem loków WC [żargon zakonny, od łac. locum secretum – toaleta – przyp. red.], przede wszystkim zaś niezbędna była nowa sypialnia, bo ta, którą mamy, wystarcza tylko na 30 chłopców, a upchałem w niej 50! Prace około cegieł rozpocząłem z chłopcami z końcem kwietnia i zrobiliśmy 1200 sztuk”.
L. Grzebień SJ, Wśrod ludu Zambii, t. 2: A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, Kraków 1977, s. 19; A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 26
[1948] „Roboty mam moc, więc i głupstw nie mogę popełniać. Przedstawiłem ojcu prefektowi plan robót na rok przyszły: w Kasisi 4 latryny, 2 domy nauczycielskie, klasa i umywalnie; w Kampekete sypialnie; w Momba dom nauczycielski. Prefekt nie chce się nam zgodzić nauczony tegorocznym doświadczeniem, ile to kosztuje. Napisałem znowu do niego list, przedstawiając, że to konieczne, bo w roku 1949 trzeba będzie w Kasisi budować jadalnie i warsztaty, a poza tym w Kasisi przynajmniej 3 nowe domy dla nauczycieli. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale trzeba siedzieć tu na miejscu, i nie tylko siedzieć, ale pracować, by zdać sobie sprawę z powagi położenia Kasisi. Był tu superior misji, ojciec Zabdyr, który po zapoznaniu się ze stanem powiedział otwarcie, że żadna stacja nie jest w takich opałach jak Kasisi. Wiesz, że nie należę do ludzi spokojnych, lecz stawianie mi przeszkód doprowadza mnie zaraz do stanu kipienia, wtedy zaś łatwo o krok nierozważny. Módl się zatem wiele, bym głupstw nie robił”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 22–23
Wikariusz apostolski
[1952] „Kiedy byłem w Kasisi i sam odpowiadałem za swoją robotę, miałem więcej niezależności w pisaniu. Dziś jednak na każdym kroku trzeba uważać, by kogoś nie urazić. Łatwiej jest samemu pracować niż kierować drugimi, to mój najcięższy krzyż. Oderwano mnie od pracy, którą naprawdę bardzo lubiłem i w której nawet przy łasce Bożej coś zrobić potrafiłem, a wpakowano mnie do pracy, której całym sercem nie lubię, a mam wrażenie nawet, że jej nawet nie potrafię”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 65
[1952] „Zadaniem naszym na przyszłość jest nie tylko opieka nad tym, co zdobyli nasi poprzednicy, ale usilna praca nad rozwojem misji, by Kościół tak silnie zapuścił korzenie, tak silnie wrósł w tutejszy grunt, by go ani wichry, ani burze, wyrwać nie potrafiły… Musimy intensywnie rozwijać te najważniejsze korzenie: krajowy kler i siostry… W końcu musimy zacząć pracę na terenach dotychczas nietkniętych naszą pracą misyjną. Przede wszystkim trzeba nam łaski Bożej… Po drugie trzeba nam misjonarzy i misjonarek… Po trzecie trzeba nam dużo pomocy materialnej”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 66–67; S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 108; I. Kadłubowska, Od hrabiego do misjonarza. Adam Kozłowiecki TJ. Życie i dzieło, Warszawa 2002, s. 268
[1953] „Rządzenia mam już dosyć. Z jednej strony jestem zadowolony, że byłem przez trzy lata na tym stanowisku, ponieważ pod wieloma względami zyskałem bardzo dużo, szczególnie dało mi o wiele więcej doświadczenia, niż mógłbym zdobyć na innym stanowisku. Ale więcej mi już nie potrzeba, lubię misję, a do niektórych rodzajów pracy mam nawet ogromny pociąg. Honory są błyskotliwe i pociągające, ale cena moim zdaniem… zbyt wysoka. Piszę szczerze – bez faryzejskiej pokory: honorów nie chcę, bo… mi się nie opłacają. Szczerze Cię proszę, byś się modlił za mnie, ponieważ wiesz, jak innym człowiekiem byłem, kiedy byłem prostym misjonarzem – lepszym i szczęśliwszym”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 74; A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 99
[19 V 1955] „Po zakończeniu mojej wizyty w Stanach Zjednoczonych pragnę Ojcu [Stanisławowi Czapiewskiemu] najserdeczniej podziękować za tyle serdecznej pomocy, niestrudzonej troski oraz za cierpliwość, jaką mi Ojciec okazał. Wiem, że nieraz wyrządziłem Ojcu przykrość, byłem nieraz niecierpliwy i zgryźliwy – i za to bardzo Ojca przepraszam. Owszem pragnę Ojcu szczególnie gorąco podziękować w imieniu całej Misji za pracę dla jej dobra. Ta praca jest oceniana i należy się Ojcu za nią nasza wdzięczność”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 101; A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 135
[6 I 1955] „Mam nadzieję, że mój wyjazd do Rzymu przyspieszy decyzję co do obsadzenia stanowiska wikariusza, a przynajmniej da mi jasne wytyczne do czasu jej podjęcia. Chciałbym dalej pracować na misji i dlatego będę się starał nie dopuścić do takiej sytuacji, która by mi uniemożliwiła pozostanie na naszej misji”.
A. Kozłowiecki, Listy z misyjnego frontu, s. 100
Biskup Lusaki
[Audiencja u Piusa XII] „Rzadko widywało się fotografie Ojca Świętego roześmianego, zwykle, a nawet prawie zawsze, przedstawiano go poważnego. Mnie jednak utkwił w pamięci, i to bardzo żywo, naprawdę dziecięco roześmiany. A stało się to tak: kiedy mnie wprowadzono do jego gabinetu i z nieśmiałością usiadłem na wskazanym mi przez niego fotelu, Ojciec Święty po kilku pierwszych pytaniach spytał: «czy jest ci bardzo ciężko w Afryce?». Na to odpowiedziałem: «ależ nigdy w świecie!». Ojciec Święty najpierw spojrzał na mnie z wielkim zdziwieniem, a po chwili serdecznie się roześmiał i spytał się: «to jednak nie jest ci tak bardzo ciężko?», a kiedy odpowiedziałem: «ależ naturalnie, że nie. Może czasem być trochę ciężko, ale żeby tak strasznie ciężko było, to znowu nie». Ojciec Święty znowu się roześmiał, chwycił mnie w swoje szerokie ramiona i uściskał.
Potem zaczął zastanawiać się nad motto do mego herbu biskupiego. Najpierw poddał mi In Nomine Domini; po chwili jednak powiedział: «Jesteś misjonarzem, to może lepiej będzie Euntes docete». Po chwili zastanowienia powtórzył dwa razy: Caritas, Caritas. Na końcu jednak powiedział definitywnie «weź In Nomine Domini». Te myśli samorzutnie płynące z jego wielkiego serca utkwiły mi głęboko w sercu i pamięci wraz z jego dziecięco roześmianymi oczami”.
„Pionierski Trud” 1958/59, nr 21 (zima), s. 3–4; A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 189; Serce bez granic, s. 87
„Decyzja Stolicy Świętej [dotycząca nominacji biskupiej o. Adama Kozłowieckiego] jest przede wszystkim dowodem wielkiej miłości wobec misjonarzy polskich i za to zobowiązani jesteśmy do naprawdę wielkiej wdzięczności. Z drugiej jednak strony decyzja ta nakłada na naszych polskich misjonarzy, a szczególnie na mnie, bardzo ciężką odpowiedzialność, która by mnie przerażała, gdyby nie ufność w dobroć Bożą i pomoc Jego wszechpotężnej łaski”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 137; Serce bez granic, s. 89
[1958] „W naszej pracy nad pozyskaniem dusz dla Pana Jezusa potrzeba wiele łask Bożych, gdyż warunki mamy naprawdę ciężkie: brak misjonarzy, funduszów, zwalczanie różnych przesądów i zwyczajów, przeciwstawianie się propagandzie przelicznych sekciarzy, którzy obecnie zalewają ten biedny kraj i naprawdę kupują dusze Murzynów. Wikariat mój liczy około 450 000 ludzi, z tego mamy zaledwie 46 000 katolików – więc tyle jest jeszcze do zrobienia… Po misjonarzach szkoły są najważniejsze, gdyż na nich opiera się nasza przyszłość, a szkół mamy za mało: w samej Lusace, gdzie skupionych jest kilkanaście tysięcy Murzynów, znajduje się zaledwie 6 szkół, w tym nasze 3 katolickie, a potrzeba jeszcze 10 z 200 klasami”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 117
Metropolita Lusaki
[11 VII 1959] „Uroczystość wprowadzenia mnie na urząd [Metropolity], a następnie osadzanie nowych księży biskupów w ich stolicach, co sam musiałem przeprowadzić, gdyż Delegat Apostolski wraca zaraz do Mombasy, zabierają mi dożo czasu, a czeka mnie jeszcze wizytacja domów, z którą muszę się spieszyć, by skończyć przed porą deszczową”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 201
[1960] „Rząd tutejszy i politycy znają dobrze moje «Pro-Czarne» nastawienie, a jednak mi nikt takiego zarzutu [działania na rzecz Afrykańczyków] nie postawił. Rząd nawet okazuje mi pełne zaufanie. Dla dobra Kościoła jest to bardzo ważne. Miałem nawet długą rozmowę z premierem McMillanem i odniosłem wrażenie, że moje polskie nazwisko przynajmniej nie było przeszkodą w jego nastawieniu”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 205
[1965] „My trwamy na posterunku i osiągamy to przynajmniej, że nikt nie może powiedzieć, że Polacy w ogóle nie mają ducha misyjnego, na froncie misyjnym trzymamy omdlałymi ramionami sztandar Polski, potargany i poszarpany. Trzymamy go wprawdzie nie bardzo wysoko, ale jakoś trzymamy. Ale jak długo?”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 235–236
[5 II 1968] „Te Deum odmówiłem, by Bogu podziękować za czterech nowych misjonarzy, którzy do nas z Polski przed paru dniami przyjechali. Od 1939 roku pierwsi to misjonarze, którzy tutaj przybyli bezpośrednio z Polski. Proszę też w imieniu moim i misji podziękować tym wszystkim, szczególnie w urzędach, którzy umożliwili nowym misjonarzom przyjazd do Zambii. Niech im Bóg wynagrodzi!”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 252
[1969] „[Nowy arcybiskup] obejmuje Archidiecezję, gdzie dzięki Waszym ofiarom stanęły kościoły i kaplice w Matero, Kabwata, Karenda, Mpanshya, Chilanga, Bwacha, Ngungu, szpitale w Mpanshya i Katondwe, Szkoła Gospodarstwa Domowego w Karendzie i wiele innych ośrodków, wybudowanych wyłącznie z Waszych bardzo hojnych ofiar. Wasza pomoc w rozkrzewianiu Wiary św. w tym kraju jest zapisana złotymi literami w niebie, w Sercu Bożym, do którego płyną modlitwy, prośby i dziękczynienia dusz, którym Wy daliście możność poznania Pana Jezusa, pokochania Go i służenia Mu. Niezliczona ilość przyjętych do Wiary św., udzielonych Chrztów św., rozdanych Komunii św., pobłogosławionych małżeństw, pojednanych z Panem Bogiem w Sakramencie Pokuty, niezliczona ilość rozdanych łask, pociech i błogosławieństw, to wszystko stało się wynikiem Waszej szczodrobliwości, ale przede wszystkim miłości Boga, która otworzyła szeroko niebo i utorowała drogę niezliczonej ilości dusz do zbawienia. Utworzenie Królestwa Bożego w tym kraju, w Zambii, jest też i Waszą zasługą”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, s. 261–262; S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 128–129
Cdn.
Wybrał i opracował o. prof. dr hab. Ludwik Grzebień SJ