Nieoczekiwani goście
Nasz parafialny samochód zrobił ponad 150 tys. km, jeżdżąc po bardzo złych drogach, więc trzeba było wymienić w nim łańcuch rozrządu, pęknięty resor i pasek wspomagania. A że mniej ruchu jest w serwisie Toyoty w Livingstone, więc to właśnie tam się wybrałem. Niestety, auta nie udało się naprawić w jeden dzień, więc nocowałem w jezuickim domu rekolekcyjnym. W nocy przybiegł do nas dozorca, krzycząc, że na posesję wdzierają się słonie. Zdemolowały płot pod napięciem i nawet nie poczuły, że kopie je prąd. Zwierzęta ruszyły w kierunku dorodnych bananowców. Nie pomogło robienie hałasu uderzaniami w blachy ani wystrzelenie trzech petard. Kiedy skończyły zjadanie bananów i obskubały drzewa, postanowiły się wynieść. Nie wróciły jednak tą samą drogą, tylko stratowały następną część płotu po drugiej stronie posesji.
Na słoniowym szlaku
Z tym miejscem wiąże się cała historia. Otóż jezuici szukali w Livingstone jakiejś taniej parceli pod dom rekolekcyjny i dom wypoczynkowy, ale ceny są tu zawrotne. Nagle dostali jednak zadziwiająco dobrą ofertę. Bez długiego namysłu kupili działkę, korzystając z niebywałej okazji. Wkrótce, gdy zaczęto budować niewielki domek, okazało się, że stoi on na ścieżce odwiecznych migracji słoni, które przemierzają afrykańskie terytoria w poszukiwaniu pożywienia. Przez parcelę prowadził ich stały szlak, którym słonie przemieszczają się między Zambią a Zimbabwe. Teraz więc jezuici prowadzą w Livingstone rekolekcje zamknięte, które od czasu do czasu nawiedzają słonie.
Obecnie mamy tu porę deszczową. Niestety tylko teoretycznie, bo deszczu nie ma. Nie licząc kilku opadów, które zmiękczyły ziemię na tyle, że można ją było zaorać. Nadal czekamy. Ludzie, gdzie tylko się dało, zasadzili kukurydzę. Jeśli jednak nadal nie będzie padać, to, co wyrosło, wyschnie. No a ci biedni ludzie nie mają pieniędzy na kupno nowych nasion. Te niewielkie deszcze spowodowały wzrost trawy, która dała nowe życie krowom. Bez dostatecznej ilości pożywienia ledwo powłóczyły nogami, a przecież muszą orać. W Afryce do pługa zaprzęgane są właśnie krowy.
Pasterka w buszu i "Boże owady"
W Zambii chrześcijaństwo liczy dopiero 100 lat, nie mamy więc tu tradycyjnych dla Europy rorat. Jednak miejscowi wiedzą, jaką radością jest oczekiwanie na narodziny dziecka. Z wielką radością obchodzą Boże Narodzenie.
W tym roku na Pasterkę wyjechałem do buszu razem z nowicjuszkami ze Zgromadzenia Ducha Świętego. To lokalne zgromadzenie zapoczątkowane przez pierwszego biskupa Monze (naszej diecezji). Ponieważ obrodziły owoce mango, załadowaliśmy do samochodu dwa worki tych owoców, by rozdać je po Pasterce. Jak zwykle na trasie czekali na nas ludzie: chcieli się zabrać z nami autem, bo słyszeli w radiu, że będziemy jechać. Kiedy samochód się wypełnił, musieliśmy odmawiać innym, choć oni mogliby pojechać nawet na dachu. Po drodze wstąpiliśmy do misyjnej kliniki, by pacjentom i pielęgniarkom życzyć szczęśliwych świąt. W klinice zostawiliśmy jeden worek mango. Niektórzy tańczyli z radości. Dla wielu było to jedyne pożywienie w tym czasie, bo skończyła się im kukurydza.
Docieramy do Chona. Msza zaczyna się po skończeniu spowiedzi, która trwa ponad półtorej godziny. Kiedy już chcę zaczynać, spóźnialscy proszą, by jeszcze ich szybko wyspowiadać, na stojąco. Stajemy więc pod drzewem. Kiedy wchodzimy do kaplicy, dziewczynki tańczą w procesji, a chińskie lampki ledowe rozświetlają kaplicę, bo jest już ciemno. Niestety baterie długo nie wytrzymują i pod koniec Mszy świętej robi się coraz ciemniej. Jednak ku naszemu zdziwieniu świetliki, które wleciały do kaplicy, zaczynają dawać tyle światła, że podłoga jest jakby usiana małymi gwiazdkami. Aż żal stąpać, by nie zgnieść tych bożych owadów, dających nam światło tam, gdzie jest ciemność.
"Bina" w lekcjonarzu
W czytaniach tongijskiego lekcjonarza jest ciekawa wzmianka. W tradycji Tonga kobieta istnieje w społeczności dzięki dzieciom. Jeśli – powiedzmy – Anna urodzi dziecko, które otrzyma imię Mapenzi, nazywana jest „Bina Mapenzi”. Nikt już nie używa jej starego imienia Anna, wszyscy znają ją jako „Bina Mapenzi”. Stąd i w czytaniach nie użyto „Maria”, tylko „Bina Jezu”. To tłumaczenie imienia Maryi na język Tonga oddaje afrykańskie realia. Jest w tym również jakaś głęboko chrześcijańska myśl, bo przecież my, chrześcijanie, istniejemy dzięki Jezusowi.
Dziękuję za wszelkie wsparcie naszej pracy misyjnej w Zambii w 2018 roku. Proszę, módlcie się o deszcz dla Afryki, inaczej ludziom tu grozi głód. Z pamięcią w modlitwie