Jesteś tutaj

Trudna codzienność na Madagaskarze

Tadeusz Kasperczyk SJ
27.04.2019

Madagaskar, gdzie pracuję, często kojarzy się nam z pięknymi widokami, ze znaną z telewizji bajką „Pingwiny z Madagaskaru”, z różnymi zwierzętami, pamiątkami, jakie przywożą turyści. Ale to jedna strona rzeczywistości tego kraju.

Kraj pełen tajemnic

Madagaskar to nie tylko lemury, kameleony, krokodyle czy skorpiony, ale to także wyspa niemal dwukrotnie większa od Polski, na której żyje ponad 23 mln ludzi, a w rzeczywistości mieszkańców Madagaskaru może być nawet kilka milionów więcej. Jakiś czas temu grupa lekarzy z organizacji „Lekarze bez granic”, którzy przybyli na Madagaskar, by zaszczepić dzieci, odkryli, że w wioskach położonych kilka kilometrów od większego miasta ok. 20 proc. dzieci do lat siedmiu nie było jeszcze zarejestrowanych w urzędzie stanu cywilnego. Pracując wcześniej w jednej z malgaskich szkół, często spotykałem się z tym, że rodzice chcąc zapisać dzieci do szkoły, musieli najpierw sądownie ustalić przybliżoną datę ich urodzenia. A trzeba wiedzieć, że do szkoły uczęszcza zaledwie połowa wszystkich dzieci żyjących na Czerwonej Wyspie.

Możemy więc łatwo sobie wyobrazić, jak wygląda sytuacja w odległych wioskach, rozsianych na górzystym Madagaskarze, gdzie brak dróg, elektryczności i szkół. Jak żyją Malgasze w takich warunkach? Czym się zajmują? Co jedzą każdego dnia?

Praca jak w "zamierzchłych czasach"

Kraj ten jest jednym z najbiedniejszych krajów świata, jeśli nie najbiedniejszym. Stałą pracę znajduje tu zaledwie kilka procent ludności, przede wszystkim w administracji czy u prywatnych właścicieli fabryk przybyłych na Madagaskar przede wszystkim z Azji, którzy zainwestowali w tym kraju, wykorzystując tanią siłę roboczą. Tubylcy, pracując od 10 do 12 godzin dziennie, muszą się liczyć z tym, że za najmniejsze przewinienie mogą stracić pracę. Tymczasem z ich wypłaty żyje cała rodzina, często kilka, a nawet kilkanaście osób.

Większość żyje z pracy na roli, jeśli posiadają kawałek ziemi, albo z pracy dorywczej. Ci, którzy mają mały skrawek ziemi czy na przykład małe poletko ryżowe, uprawiają je w porze deszczowej. Sadzą ryż, kukurydzę, maniok. Zaś w porze suchej wyrabiają z gliny cegłę, którą sprzedają, by móc przeżyć do następnych zbiorów. W takiej rodzinnej manufakturze dla każdego znajdzie się zajęcie: mężczyźni wyrabiają cegłę, którą suszą na słońcu, a kobiety i dzieci przenoszą cegłę na głowie bliżej drogi, skąd zabierają ją klienci. Któregoś dnia z ciekawości policzyłem cegły na głowie dźwigającej je kobiety. Doliczyłem się aż 25 sztuk.

Brak dostępu do edukacji

Społeczeństwo malgaskie jest bardzo młode. Około 70 proc. ludności nie ukończyło 25. roku życia. Jednak drzwi do szkoły są otwarte tylko dla nielicznych. W miastach jedynie około 60 proc. dzieci uczęszcza do szkoły, a w odległych od miast wsiach ponad 80 proc. dzieci nie ma możliwości edukacji, ponieważ w pobliżu ich domu nie ma szkoły. A jeśli jest, to opłaty przy zapisie i wydatki na zakup zeszytów czy innych przyborów szkolnych, nie mówiąc o podręcznikach, przekraczają możliwości rodziców.

Jeśli nawet Malgasze posiadają jakąś dorywczą pracę, to i tak niewiele to pomoże. Za dzień żmudnej, wręcz niewolniczej pracy nie zarobią więcej niż jedno euro, którego nie sposób wydać na edukację dzieci. Za co wtedy kupią środki konieczne w domowym gospodarstwie, takie jak sól, cukier, nafta do oświetlenia czy choćby jakąś część garderoby: koszulkę czy spodenki dla dziecka? Często zmuszeni są decydować, które z dzieci pójdzie do szkoły, by nauczyć się choćby tylko pisać, czytać i liczyć. Pozostałe będą musiały pracować na roli, by jedno z nich mogło uczyć się i zdobyć dyplom ukończenia choćby kilku klas.

Często rodzice – sami bez nawet podstawowego wykształcenia – nie posyłają dzieci do szkoły, bo uważają, że jeśli oni się nie uczyli i sobie w życiu radzą, to ich dzieciom też nie jest potrzebne wykształcenie, nawet najniższe. Są jednak wyjątki, jak jeden z naszych pracowników w Centrum Formacji Zawodowej w Bevalala, który chociaż sam nie umie czytać ani pisać, robi wszystko, by jego syn i córka mogli się uczyć. Już nawet ukończyli podstawówkę, a obecnie przygotowują się do matury.

Bardzo potrzebna pomoc

Dużą pomocą dla tamtejszych dzieci jest wsparcie „Adopcji Serca”. Dzięki wspaniałomyślności wielu Polaków kilkaset dzieci na Madagaskarze może się uczyć. To bardzo konkretna forma pomocy polegająca na przekazaniu określonej kwoty na pokrycie kosztów kształcenia, dla konkretnego dziecka na czas jego nauki w szkole. Za tę pomoc w imieniu własnym i dzieci wyrażam serdeczną wdzięczność.

Dziękuję również ojcu Tomaszewskiemu z Jezuickiego Biura Misyjnego, który ponosi wiele trudów związanych z prowadzeniem programu pomocy dzieciom w ich edukacji. Szczegółowe informacje, jak można włączyć się w tę piękną akcję pomocy dzieciom, znajdują się w biuletynach misyjnych. Kolejne numery tego pisma są do nabycia każdego roku przed Wielkanocą oraz przed Bożym Narodzeniem. Zazwyczaj są rozdawane w niektórych parafiach (głównie prowadzonych przez jezuitów z prowincji krakowskiej). Biuletyn można też zamówić w Jezuickim Referacie Misyjnym w Krakowie.

Wielki Misjonarz Madagaskaru

Mówiąc o Madagaskarze, trudno nie wspomnieć o dobrze znanym na Czerwonej Wyspie wielkim Polaku, naszym współbracie – bł. Janie Beyzymie. Przed ponad stu laty wyjechał on na Madagaskar, aby tam nieść pomoc najbardziej nieszczęśliwym – chorym na trąd. W niewyobrażalnych dla nas warunkach zamieszkał pośród trędowatych i dzięki pomocy, jaką wypraszał u swoich rodaków, zdołał wybudować dla tych biednych ludzi szpital w Maranie.

Jak na tamtejsze warunki był to bardzo nowoczesny budynek. Chorzy znaleźli w nim schronienie, mieli opiekę medyczną, wyżywienie, a przede wszystkim bieżącą ciepłą i zimną wodę. Szpital w niezmienionej postaci funkcjonuje do dziś. Obecnie przebywa w nim ponad 60 chorych na trąd wyrzuconych z własnych rodzin. Rocznie przybywa do tego szpitala, zwanego „Maraną”, ponad 50 chorych.

Dziś trąd można zaleczyć, szczególnie jeśli zostanie wykryty w fazie początkowej. Jednak spora część chorych nie ujawnia, że cierpi na tę okrutną chorobę z obawy przed strasznymi konsekwencjami: wykluczeniem z rodziny, a później odebraniem prawa pochówku w rodzinnym grobowcu, co dla Malgaszów oznacza wykluczenie z rodzimego klanu, a to bywa dla nich nie do udźwignięcia. Według malgaskich przekonań takie wykluczenie jest równoznaczne z pozbawieniem uczestnictwa we wspólnocie zbawionych przodków.

Moja praca misyjna

Z pracą misjonarza najczęściej kojarzy się działalność ściśle apostolska: głoszenie Ewangelii, nauczanie prawd wiary, udzielanie sakramentów. W moim przypadku większość czasu zajmuje mi praca w Centrum Formacji Zawodowej i nie zawsze jest to praca, którą można by nazwać wpełni misjonarską. W miarę możliwości dojeżdżam jednak do sześciu okolicznych wiosek, w których odprawiam Mszę świętą i sprawuję inne sakramenty. Do czterech wiosek można dojechać prawie przez cały rok, do dwóch pozostałych tylko w okresie, kiedy nie pada.

Wioski, które odwiedzam – jak na tamtejsze warunki – są dobrze zaludnione, liczą nawet ponad 400 mieszkańców. W większości to dzieci. Niestety w wioskach tych nie ma szkoły. Do najbliższej miejscowości, w której jest szkoła, mają bardzo daleko. Mieszkańcy tych wiosek są najczęściej analfabetami.

Przez wiele lat pracy wśród Malgaszów próbuję zrozumieć ich sposób myślenia. Niekiedy uważa się, że mieszkańcy Afryki to ludzie leniwi, a skoro nie chce się im pracować, to po co im pomagać. Ale to tylko część tamtejszej rzeczywistości. Wszędzie przecież spotkamy ludzi, którzy nie lubią pracować. Jednak gdy spojrzymy z drugiej strony na ich sytuację, to zrozumiemy, że ci ludzie nie mają podstawowej wiedzy. I to nie z własnej winy. Przez dziesiątki lat tubylcy traktowani byli przez kolonizatorów tylko jako „tania siła robocza”. Utrudniano im nawet podstawową edukację, bo ludźmi niewykształconymi łatwiej kierować. Najczęściej jedynym ich pożywieniem był ryż, czasem i tego brakowało. A kiedy żołądek jest pusty, to nawet geniusz niewiele może zdziałać.

Pan Jezus dał Apostołom polecenie: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię” (Mk 16,15), ale powiedział też: „uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8). A kiedy zobaczył idących za Nim ludzi głodnych, powiedział do Apostołów: „wy dajcie im jeść” (Mt 14,16). I nie chodzi tu na pewno tylko o podanie gotowego pożywienia. Zadaniem misjonarza jest pomóc, dając do ręki narzędzie i ucząc, by sami mogli zadbać o wyżywienie dla siebie i swojej rodziny.

Drodzy Przyjaciele i Dobroczyńcy

życzę Wam, i sobie także, by zawsze towarzyszyła nam świadomość, że to, co nam jest dane, jest darem Boga, za który nieustannie powinniśmy dziękować. A jeśli możemy podzielić się tymi darami z innymi, to przez nie, jak przez ten ewangeliczny kubek wody podanej do picia spragnionemu (por. Mt 10,42), sami zasłużymy sobie na o wiele większe dobra: na dobra wieczne, na zbawienie. Żadne bowiem dobro nie pozostanie bez nagrody. O tym zapewnił nas sam Pan Jezus.