Jesteś tutaj

Brat Józef Boroń SJ - misjonarz, farmer, literat i historyk

(red.)
13.05.2018

Józef Boroń urodził się 11 listopada 1903 roku w Starej Wsi koło Brzozowa, w południowo-wschodniej Polsce. Zmarł w Lusace, w John Chula House, 26 maja 1994 roku. Prawie całe swoje dorosłe życie spędził na misjach w Zambii, nie licząc dwóch krótkich wyjazdów do RPA i Ziemi Świętej.

Rodzice brata Józefa, Jan i Katarzyna, mieszkali w Starej Wsi niedaleko bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i klasztoru ojców jezuitów, gdzie mieścił się również jezuicki nowicjat. Józef już jako dziecko często odwiedzał Starowiejską Panią w Jej cudownym wizerunku w głównym ołtarzu bazyliki. W starowiejskiej świątyni chłopiec został ochrzczony, przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej i sakramentu bierzmowania, tam też poznawał pierwsze prawdy religijne i chętnie się modlił.

W wieku dziewiętnastu lat, 15 maja 1923 roku, Józef zapukał do bram klasztoru, prosząc o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego. Został przyjęty do nowicjatu, a po dwóch latach, 25 marca 1925 roku, złożył pierwsze i zarazem wieczyste śluby zakonne. Zgodnie z ówczesną praktyką po nowicjacie wysłano go na dalszą formację przygotowującą do późniejszych prac i zadań w Towarzystwie Jezusowym.

Najpierw wyjechał do prowadzonego przez jezuitów Zakładu Naukowo-Wychowawczego w Bąkowicach pod Chyrowem, by tam uczyć się ogrodnictwa. Następnie został wysłany do Czechowic, gdzie kontynuował naukę. Brat Józef uwielbiał ogrodnictwo, a kwiaty towarzyszyły mu aż do śmierci. To właśnie w Czechowicach dowiedział się, że został wybrany do pracy misyjnej w Rodezji Północnej (dziś Zambii). W kwietniu 1928 roku wyjechał do Krakowa, by wraz z innymi przyszłymi misjonarzami przygotować niezbędne dokumenty i inne rzeczy związane z podróżą. Nigdy nawet nie wspomniał, że chciałby pojechać do rodzinnej wioski, by pożegnać się z najbliższymi.

30 kwietnia 1928 roku przyszli misjonarze opuścili Polskę i udali się na misje do nowo powstałego Wikariatu Lusaka, gdzie dotarli 15 czerwca. W grupie tej były cztery siostry służebniczki (Romana Will, Urszula Wiktor, Rutina Świrska i Fridolina Macior), dwóch księży jezuitów (Władysław Zabdyr i Stanisław Wawrzkiewicz) oraz trzech jezuickich braci zakonnych: Józef Boroń, Józef Duda i Wojciech Bulak, który do Zambii przybył nieco później, bo w styczniu 1929 roku.

Brat Józef Boroń był w tej grupie najmłodszy. Po krótkim okresie aklimatyzacji został wysłany do Mpimy, by tam pomóc br. Jakubowi Londze przy reorganizacji i prowadzeniu nowo nabytej farmy. Brat Jakub Longa - stary misjonarz z doświadczeniem z Australii i misji w Mozambiku oraz nowo przybyły misjonarz br. Boroń wkrótce stali się bliskimi przyjaciółmi. Brat Boroń, z zainteresowania literat, poeta i historyk, stał się na misji - jak sam lubił mawiać - historykiem amatorem i wielkim kolekcjonerem różnych materiałów dotyczących historii misji znad Zambezi.

Później br. Boroń przez pewien czas pracował w Chingombe, a następnie w Katondwe, gdzie ostatecznie związał się z Towarzystwem Jezusowym, 15 lutego 1934 roku składając ostatnie śluby. Potem przyszła wieloletnia praca misyjna w Chikuni, a następnie przez długi czas br. Boroń pracował w Kasisi, aż do przejścia na emeryturę w 1974 roku.

Brat Józef był silny i dobrze zbudowany, ale nie miał najlepszego zdrowia. Od pierwszych dni pracy na misji cierpiał na bóle głowy, a w wieku sześćdziesięciu lat zaczęły sprawiać mu kłopoty także nogi. Dlatego praca na farmie wiązała się z ogromnym bólem. Brat rzucił nawet papierosy, by zachować lepszą formę.

W 1985 roku wraz z innymi misjonarzami został odznaczony przez prezydenta Kennetha Kaundę Orderem Zasłużonych (Order of Distinguished Service). Jednak podobnie jak jego bliski przyjaciel i współodznaczony br. Józef Gajdos, nie miał sił, by pojechać po odbiór odznaczenia. Kiedy nie mógł już chodzić, poruszał się na wózku inwalidzkim.

Był rolnikiem z zawodu i zamiłowania, ale miał też wiele innych zainteresowań. Kochał muzykę - stare wiedeńskie walce i lekkie operetki. W młodości grywał na skrzypcach. Bardzo lubił kino i niekończące się telewizyjne seriale. Najbardziej lubił jednak historię, szczególnie tę związaną z początkami misji znad Zambezi. Miał niezwykle dobrą pamięć do szczegółów i dat.

Spędził w Towarzystwie Jezusowym 69 lat. Należał do tej szkoły duchowości, która woli jasne polecenia niż sugestie. Nawet w ostatnich dniach pobytu w infirmerii nie zrezygnował z odprawienia dorocznych rekolekcji, a paciorki różańca i zużyte kartki modlitewnika świadczą o tym, że był człowiekiem modlitwy.

W szpitalu „starego Boronio" odwiedzało wielu misjonarzy. Brat Józef zawsze interesował się tym, co dzieje się zarówno w prowincji jezuitów, jak i na całym świecie. Najbardziej jednak lubił, kiedy odwiedzali go najmłodsi zakonnicy - nowicjusze.
***

Teksty na temat początków misji zambijskiej, które będziemy publikować w kolejnych numerach, są autorstwa właśnie tego skromnego Zakonnika, który poświęcił całe życie, służąc Chrystusowi w dalekim kraju między Zambezi, Luangwą i Kafue.

Tłum. i oprac. red. na podstawie: "Companions in Mission. Portraits of Those Who Worked in Zambia-Malawi Province" („Misyjni towarzysze. Portrety tych, którzy pracowali w prowincji Zambia-Malawi"); rękopis z archiwum prowincji Zambia-Malawi.