Witaj, Czytelniku! Melduje się ks. Franciszek Woda, jezuita, obecnie „na półce” w domu pielęgniarskim, zwanym Chula House, tuż przy jezuickim domu nowicjackim Xavier House w Lusace, w Zambii. Mam już prawie dziewięćdziesiąt lat i łączą się z tym niedomogi podeszłego wieku, szczególnie bardzo słabe nogi. Moim zadaniem jest obecnie modlić się za Towarzystwo Jezusowe i Kościół oraz pomagać w archiwum Prowincji Zambijsko-Malawijskiej. Moja pomoc sprowadza się do streszczania, a niekiedy do tłumaczenia archiwalnych dokumentów z angielskiego na polski.
W ramach pracy tłumacza natknąłem się na historię pewnego Czecha o nazwisku Frantisek Bruzek, który był związany z powstaniem i rozwojem stacji misyjnej Katondwe w rejonie Zambii, Luangwa (poprzednio Feira). Przedstawienie historii jego życia, chociaż urywkowej, może być inspirujące, nawet teraz, kiedy prowadzenie stacji misyjnej Katondwe zostało powierzone księżom diecezjalnym archidiecezji Lusaka.
Ktoś obznajomiony z życiem Frantiska Bruzka powiedział, że gdyby Henryk Sienkiewicz znał dzieje Frantiska, na pewno napisałby o nim powieść podobną do "W pustyni i w puszczy". Z pewnością jest to bardzo ciekawa historia. Oto ona…
Z Budziejowic do Afryki
Frantisek Bruzek pochodził z Czech, które w XIX wieku były częścią Austro-Węgier. Jego data urodze nia nie jest znana, ale było to mniej więcej w połowie XIX wieku w miejscowości Budziejowice. Ojciec Frantiska był administratorem lasów państwowych. Frantisek ukończył szkołę powszechną, a w połowie szkoły średniej, żądny przygód, rzucił szkołę i uciekł z rodzinnego domu. W tym czasie władze państwowe prowadziły akcję werbowania ochotników do pracy w Sudanie. Bruzek zgłosił się i został przyjęty.
Przez Egipt dotarł do Sudanu. Tam ożenił się i miał dwoje dzieci. Podczas powstania Mahdiego w latach 1881-1889 jego dom został spalony, a żona i dzieci Frantiska zginęli. Zaciągnął się do armii Lorda Kitchenera, w której walczył przeciwko powstaniu. Po stłumieniu powstania Bruzek opuścił armię Kitchenera i postanowił wzdłuż wschodniego wybrzeża afrykańskiego dostać się do Afryki Południowej.
W niewoli u ludożerców
Podczas tej przeprawy został schwytany przez ludożerców. Zachowany opis jego życia nie podaje ani daty, ani miejsca tego wydarzenia. Z zapisu wynika jednak, że dostał się on w pewnym sensie w dość „dobre” ręce, bo jego oprawcy dobrze się z nim obchodzili, nieźle go żywiąc. Za zadanie miał nawadniać ogród warzywny plemienia. Do noszenia wody używał swego hełmu.
Cały czas szukał też sposobności ucieczki i ta w końcu się nadarzyła. Zmarł bowiem naczelnik szczepu i w wiosce odbywały się ceremonie i uroczystości pogrzebowe oraz towarzyszące im pijatyki. Pewnej nocy, kiedy porywacze spali jak kłody zmożeni piwem i tańcami, Bruzek uciekł, myląc trop swej ucieczki.
Szedł w stronę południa. Po wielu przygodach i tarapatach dotarł do Rodezji Południowej. Zapis jego losów nie podaje ani daty, ani miejsca, do którego doszedł. W Rodezji zaciągnął się do angielskiej armii kolonialnej. Wraz z nią wziął udział w walkach przeciwko powstaniu szczepu Matabele. Po stłumieniu powstania wystąpił z wojska. Kolonialne władze w uznaniu jego wojennych zasług przekazały mu 30 akrów (12 hektarów) ziemi do wyboru w jakiejkolwiek części kolonii brytyjskich w Afryce.
Ogród Bruzka
Po dłuższym zastanowieniu Bruzek wybrał miejsce w Rodezji Północnej położone nad rzeką Luangwa, około 50 km w górę od jej ujścia do rzeki Zambezi i na jej prawym brzegu. Miejsce to miało jedną bardzo ważną zaletę: przez sam środek wybranego terenu przez cały rok (nawet w porze suchej) płynęła rzeczka o nazwie Katondwe.
Założenie w tym miejscu ogrodu i sadu zajęło Bruzkowi trochę czasu, ale był on człowiekiem zaradnym i przedsiębiorczym. W końcu powstał tam sad i ogród warzywny do pozazdroszczenia. W ciągu roku Bruzek dorobił się też bydła. W ogrodzie-sadzie posadził drzewa owocowe: pomarańcze, cytryny, limony, mandarynki, banany, annony, brzoskwinie i nektaryny, a z warzyw skoncentrował się na fasoli – z jej powodu stał się bardzo sławny wśród okolicznych mieszkańców, którzy zaczęli nazywać jego sad „chimbamba”, co w miejscowym języku chikunda znaczy „fasola”. Stąd jego ogród był znany jako „Chimbamba garden” (Ogród czimbamba) albo jako „Bruzek’s garden” (Ogród Bruzka).
Na lewym brzegu rzeki Luangwa, na terytorium kolonii portugalskiej Mozambiku, prawie naprzeciw ogrodu Bruzka mieściła się stacja misyjna Miruru, oddalona od rzeki kilka kilometrów. Posługiwali w niej portugalscy jezuiccy misjonarze, ale pracowali tam też polscy jezuici z Polskiej Prowincji Towarzystwa Jezusowego. W 1912 roku rząd portugalski nieprzyjaźnie nastawiony do Kościoła wyrzucił nieportugalskich misjonarzy z portugalskich kolonii. Polscy jezuici nie chcieli jednak wracać do kraju ojczystego. Za aprobatą władz jezuickich w Polsce i Rzymie postanowili założyć stację misyjną na terytorium angielskim na prawym brzegu rzeki Luangwa.
Wybrali miejsce tuż obok ogrodu Bruzka i zwrócili się z prośbą do angielskich władz kolonialnych o przyznanie im tego terenu. Władze kolonialne bez trudności przychyliły się do podania polskich jezuitów, postawiły jednak warunek: „Jeżeli pan Bruzek zgodzi się na to”. Pan Bruzek z początku wahał się, lecz w końcu się zgodził. W ten sposób polscy jezuici misjonarze w stacji misyjnej Katondwe i pan Bruzek stali się sąsiadami. Ich sąsiedzkie relacje były dość przyjazne. Bruzek chodził regularnie na Mszę św. do miejscowego kościoła. Był też bardzo szczodry i hojny, przysyłając często świątobliwym księżom rozmaite owoce i warzywa ze swego ogrodu.
Powrót do ojczyzny i przekazanie ogrodu misjonarzom
Frantisek Bruzek miał jedno, bardzo silne pragnienie: chciał pojechać do swoich rodzinnych stron, gdzie żyła jeszcze jedna jego siostra. Pojechał tam w 1924 roku. Przed wyjazdem umówił się z misjonarzami w Katondwe, by w czasie jego nieobecności opiekowali się jego ogrodem. Zadecydował również (i zrobił odpowiedni zapis), że w razie jego śmierci ogród i posiadłości przejdą na własność misjonarzy w Katondwe.
Bruzek zachorował i umarł w swoim rodzinnym kraju 19 grudnia 1925 roku. Misjonarze w Katondwe otrzymali wiadomość o tym 15 maja 1926 roku. Wkrótce też zalegalizowali decyzję Bruzka w urzędzie kolonialnym w dystrykcie Feira. Komisarz jednak wziął z posiadłości 20 sztuk bydła. Krewni Bruzka w Czechach zakwestionowali jednak decyzję Frantiska i przekazanie posiadłości misjonarzom w Katondwe. Ci zaś, w porozumieniu z jezuitami w Polsce, załatwili sprawę polubownie i zapłacili krewnym Bruzka 500 funtów brytyjskich. W ten sposób „Ogród chimbamba” pozostał w rękach misjonarzy Katondwe.
Sad i ogród warzywny zaopatrywały bogato misję w owoce i warzywa, stając się też regularnym źródłem dochodu.
Warto wspomnieć, że jezuici misjonarze w Katondwe doskonale wykorzystali wspomniany strumień, który przepływał przez środek ogrodu, nawet w porze suchej. W miejscu, w którym potok wpływał na teren misji, zbudowali tamę i skierowali strumień wody na wodne koło. To zaś połączone było mechanicznie z tartakiem, a następnie z młynem. W tartaku tarli drewno na belki i deski do budowy domu i kościoła, a we młynie mełli pszenicę. W dużej mierze byli więc samowystarczalni.
Kiedy scholastyk, Franek Woda, przybył do pracy w Katondwe w marcu 1956 roku jako „carissimus” na naukę języka czinyandżia i do kierowania ogrodem Bruzka, koło wodne było jeszcze na swoim miejscu we względnie dobrym stanie. Po tartaku jednak i młynie nie było ani śladu. Wiele lat później, w połowie 1980 roku, kanadyjski jezuita Jack Doyle założył w ciągu strumienia dwie specjalne pompy – taran hydrauliczny – by pompować wodę do zbiorników przy domu misjonarzy i sióstr zakonnych, a także przy miejscowym szpitalu.
23 kwietnia 2003 roku administracja stacji misyjnej Katondwe została przekazana księżom diecezjalnym archidiecezji Lusaka. Księża obsługujący Katondwe mogliby pewnie opowiedzieć więcej na temat użyteczności „Ogrodu Bruzka”.