Rumbek, Sudan Południowy, 11.03.2014 r.
Drodzy wolontariusze z Chicago,
pozdrawiam Was serdecznie z Rumbek w Sudanie Południowym.
Warunki są tu bardzo ciężkie. Zaczynamy naszą pracę w buszu prawie od zera. Jak pewnie widzieliście na stronie www.majis.org, w Akol Jal przez mojego poprzednika zostały postawione trzy budynki: szkoła (jedna klasa, dwa małe biura oraz ubikacje), „stodoła” na zbiory oraz trzypokojowy budynek dla wolontariuszy z malutką kuchnią. W tym ostatnim raz lub dwa razy w tygodniu zatrzymujemy się my, jezuici. Wspomniane budynki trzeba dopiero niejako „uruchomić”: kupić naczynia do kuchni i łóżka do pokoi. Na razie śpimy na materacach rozłożonych na podłodze. Od okna do okna rozwieszamy siatkę na komary i materac wystarcza. Trochę ekstremalnie, ale wyzwanie jest! Kolację przywozimy z Rumbek. Dwulitrowa butelka z wodą na noc, bo noce są tu gorące i wilgotne. Tak oto próbujemy „przeżyć”.
Moich słów proszę nie traktować jako dramatyzowania. To, co się tu dzieje, bardzo mnie cieszy i motywuje, tak jak Wasz wolontariat w Chicago. Czuję się „na swoim miejscu”, podobnie jak Wy. Jeden z moich współbraci powtarzał: „Im gorzej, tym lepiej!”. Co się sanie, kiedy ten busz przemieni się w dobrze prosperujące miejsce? Tymczasem każdy dzień to prawdziwe wyzwanie. Każdy dzień pełen jest wielkich Bożych spraw.
W ostatnią niedzielę wieczorem przyszedł do nas chłopak z sąsiedztwa. Powiedział, że pomoże mi spotkać się z komendantem miejscowej straży pożarnej. Od dwóch miesięcy próbowałem się z nim skontaktować, ale bezskutecznie. Dlaczego chciałem z nim porozmawiać? Od swoich młodych lat należałem do Ochotniczej Straży Pożarnej w rodzinnej Starej Wsi. Przez ostatnich kilka lat byłem kapelanem strażaków na Podkarpaciu. Mieszkając przed przyjazdem do Sudanu Południowego w Nairobi, spotkałem się z miejscowymi brygadami strażaków. Przeprowadziłem z nimi wywiad i zrobiłem zdjęcia. To było świetne spotkanie. Ze strażakami w Rumbek nie udało mi się spotkać, ponieważ z powodu trwającej w Sudanie Południowym wojny na teren jednostki nikogo z zewnątrz nie wpuszczają. W końcu po dwóch miesiącach dobra wiadomość.
Jak wiecie, „strażak to ktoś, kto wbiega do płonącego budynku, z którego wszyscy uciekają”. Zależało mi na tym, by strażacy z Rumbek podjechali swoim strażackim wozem do buszu, ponieważ dzieci z buszu czegoś takiego jeszcze nie widziały. Chciałem w ten sposób wzbudzić w nich marzenia i wolę walki z żywiołem, by powoli uczyły się poświęcenia, oddania, wolontariatu, pomocy drugiemu człowiekowi. Chciałem też, by starsi z klanu Dinka-Agar przestali walczyć z sąsiednim klanem, a zaczęli poświęcać się walce z przeciwnościami, które nie wymagają chodzenia z karabinem AK 47. Wojna w Sudanie Południowym jest wielkim wyzwaniem dla nas wszystkich tu, na miejscu, niczym płonący budynek. Nie ustajemy więc w modlitwie i w naszych małych działaniach na rzecz pokoju tu, gdzie jesteśmy. Jako kapłani, strażacy Ducha Świętego, pozostajemy na straży, „wbiegamy do płonących nienawiścią ludzkich serc”, by ugasić płomień strachu, odwetu, zemsty, złości czy nienawiści i zamieniać go w pokój, w przebaczenie.
Wy, drodzy Wolontariusze, poprzez Wasze zaangażowanie zrobiliście to, co robią strażacy! Rzuciliście się na pomoc potrzebującym, odpowiedzieliście na pierwsze wezwanie. Jesteście niesamowici! Ogień Waszego zapału trzeba nieustannie podsycać, a nie gasić. Okazaliście się ludźmi wielkich pragnień, ludźmi wielkiego serca! Dziękuję Wam bardzo za to w imieniu swoim, Richarda O’Dwyera SJ, dyrektora MAJIS, oraz w imieniu ludzi z plemienia Dinka-Agar, naszych i Waszych przyjaciół z Akol Jal.
Pozdrawiam i jeszcze raz z serca dziękuję za Wasz wolontariat i zaangażowanie. Polecam siebie, moich współbraci i wszystkich ludzi Połudnowego Sudanu Waszej modlitwie i wsparciu, by to, co wspólnie robimy, było – jak mówią strażacy – „Bogu na chwałę, ludziom na pożytek”.
Dziękuję też w języku Dinka: Weik asha leech.