Drogi Ojcze Kazimierzu! Szanowni Pomocnicy Przyjaciele Misji!
Najpierw słowa podzięki
Piszę do Was przynaglony potrzebą serca, aby choć w paru słowach wyrazić moją serdeczną wdzięczność za Waszą ogromną pomoc, której nam już od dłuższego czasu udzielacie. Wiele już razy dotarło do nas Wasze finansowe wsparcie dedykowane szczególnie dla sierot, których bardzo wiele mamy w naszej ogromnej parafii (miejskiej parafii Kasungu wraz z sześcioma centrami i licznymi stacjami misyjnymi – outstations). Niech dobry Bóg drogiemu Ojcu oraz Ojca Zespołowi Misyjnemu hojnie wynagrodzi. Serdeczne Bóg zapłać!
Pragnę także opowiedzieć Wam nieco o mojej pracy tutaj, o panujących tu warunkach, w których żyjemy, oraz o wszystkim, czym się w parafii Kasungu, w Malawi, obecnie zajmuję.
Stu uczestników zamiast tysiąca
Przez ostatnie kilka lat w mojej posłudze duszpasterskiej ogromną radość sprawiał mi fakt, że mogłem przyjmować do Kościoła Chrystusowego, udzielając sakramentu chrztu świętego, tak dużą liczbę dzieci (około tysiąca rocznie). Radość, że owczarnia Chrystusowa tak widocznie z każdym dniem rosła, była tak duża, że nawet spory wysiłek i zmęczenie po sprawowanych ceremoniach liturgicznych wydawały się zupełnie niewielkie, wręcz niezauważalne.
Kiedy jednak w sierpniu 2020 roku przyszła kolej na świętowanie w mojej ogromnej parafii miejskiej Kasungu oraz w należących do niej centrach duszpasterskich Pierwszych Komunii Świętych, wtedy naprawdę zmęczenie okazało się powalające z nóg. W tym czasie bowiem, ze względu na ograniczenia spowodowane panoszącą się, także w naszym regionie, pandemią koronawirusa, uroczystości religijne musiały być sprawowane o wiele więcej razy niż w inne lata, bo w małych grupach, nieprzekraczających stu uczestników. W normalnych warunkach w podobnych uroczystościach brała udział spora grupa wiernych przybyłych z wszystkich stacji misyjnych danego centra, licząca nawet tysiąc i więcej osób. Tym razem ceremonie musiały odbyć się przynajmniej dziesięć razy w każdym z sześciu centrów.
Pomóc ludziom przyjść do Chrystusa
Jednak i tym razem zmęczenie licznymi i w dodatku długimi uroczystościami nie przyćmiło radości, że chwała Pana i dobro duchowe powierzonej nam przez Boga owczarni rosną (u nas Msza święta, podczas której sprawowane są sakramenty, jak chrzest czy Pierwsza Komunia Święta, trwa znacznie dłużej niż w Europie, np. w Polsce, czasem nawet do czterech, pięciu godzin). Najważniejszą dla mnie rzeczą jest pomóc ludziom przyjść do Chrystusa. Wszystkim, bez wyjątku, ale szczególnie tym, którzy w społeczeństwie zostali zepchnięci do kręgu „maluczkich”. I to z jakiego powodu? Głównie z racji biedy, a może dokładniej – nędzy, w której przyszło im żyć. Właśnie przede wszystkim z tego powodu często trzymają się także z dala od kościoła, nie przychodzą na Mszę świętą, bo są biedni i nie mają się nawet w co ubrać, brak im czystego i schludnego odzienia.
Wsparcie dla rodziny chorego na trąd
W jednej ze stacji misyjnych mojej parafii jakiś czas temu odwiedziłem rodzinę chorego na trąd. Również w Malawi zdarzają się przypadki tej choroby. Obecnie trąd tego chorego został skutecznie wyleczony, niestety pozostały jego konsekwencje – kalectwo. Rodzina żyła w skrajnej nędzy. Z wyjątkiem matki chłopaka, która czasami przychodziła do kościoła, mimo że w łachmanach, reszta rodziny tego nie robiła. Głównym powodem było, jak się później okazało, ich ubóstwo. Nie mieli nic poza strzępami ubrania na sobie.
Pomyślałem, że tak dalej być nie może i że trzeba im jakoś pomóc. W miarę moich możliwości zacząłem ich wspierać. Najpierw oczywiście dzieci, by mogły się uczyć, skończyć jakąś szkołę i zdobyć zawód. Pomoc zacząłem od najstarszego syna w rodzinie, który obecnie – dzięki Bogu – kończy już szkołę średnią.
Zgodnie z Bożym prawem
Pobłogosławiłem też małżeństwo jego rodziców, by obok polepszenia ich sytuacji bytowej poprawić także ich kondycję duchową. Życie zgodne z Bożym prawem (a jednym z elementów takiego stanu rzeczy jest uregulowane, czyli sakramentalne małżeństwo) to podstawa bycia dobrym katolikiem. Uregulowana sytuacja wewnętrzna zaowocowała także na zewnątrz.
W drodze powrotnej rozbiłem tylne światło samochodu, ale cóż to za strata w porównaniu z dobrem, jakie z mojej wyprawy wyniknęło. Rodzina zaczęła przychodzić regularnie do kościoła na Mszę świętą, mimo że ich warunki bytowe pozostawiały ciągle wiele do życzenia. Nadal widoczne było ich ubóstwo. Do kościoła przychodzili ubrani bardzo skromnie.
Kiedy z czasem zaczęli trochę lepiej wyglądać przyszła na nich kolejna próba, kolejne nieszczęście. Spalił im się dom kryty słomą. W pożarze stracili wszystko, co mieli. Zastanawiałem się nawet, czy na pewno był to nieszczęśliwy wypadek, bo zazdrość swoje robi… Obym się mylił.
Własny dom dzięki Darczyńcom z Polski
Kiedy umarł naczelnik wioski, jego następca wyrzucił tę rodzinę, każąc im natychmiast opuścić wioskę. Trudno powiedzieć dlaczego? Kiedy żyli w skrajnej nędzy, ich obecność nikomu nie przeszkadzała. Może ich dom nie spalił się jednak przypadkiem? Może komuś coś przeszkadzało? Być może trąd, może coś innego… Najpierw więc spaliło się ich mienie, a teraz zostali wyrzuceni z wioski. Niech idą, gdzie chcą, byle jak najdalej od tej „zdrowej” społeczności. Nie pozostali jednak na pastwę losu.
Dzięki pomocy otrzymywanej od Zacnych Darczyńców i Przyjaciół z Polski mogłem znowu przyjść z pomocą tym ubogim ludziom. Najpierw pomogłem im znaleźć nowe miejsce. Kosztowało to prawie trzysta dolarów amerykańskich. To „nowe miejsce” mają teraz na własność. Mają własny dom na maleńkiej parceli, z którego już nikt nie będzie mógł ich wyrzucić. Nie żyją już też w skrajnej nędzy.
Najcenniejszy skarb
W ostatnim czasie najmłodsze ich dziecko przystąpiło do Pierwszej Komunii Świętej. Wprawdzie było ubrane najskromniej ze wszystkich, ale otrzymało największy, najcenniejszy skarb. Mimo iż „mieszkanko dla Gościa nie było pałacem”, tylko małym serduszkiem ubogiego dziecka, zamieszkał w nim gość z Nieba, Król Królów, sam nasz Pan Jezus Chrystus. Biedy czy ubóstwa materialnego nie da się wykorzenić ot tak, od razu. I pewnie nie jest to najistotniejsze. Najważniejsze, że Bóg chce do nas przychodzić i zamieszkiwać w nas, w naszych sercach.
Myślę, że ci ubodzy parafianie, nasi bracia i siostry w Chrystusie, czują teraz, że Bóg o nich nie zapomniał, że ich ciągle kocha, że jest z nimi. Mają, jak sądzę, poczucie ludzkiej godności. Ufam także, że z pomocą najstarszego syna, który kończy szkołę i może łatwiej znajdzie pracę, sytuacja tej rodziny będzie powoli się poprawiała.
Jakżeż ważna dla nas jest Państwa modlitwa i materialna pomoc. Jakżeż bardzo się liczy w polepszaniu bytu tutejszego społeczeństwa. Nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystko ma swoją wagę i znaczenie. Bóg zapłać za to wszystko, za modlitwę, za życzliwość i za materialną pomoc.
Proszę Boga tylko o jedno: niech Jego błogosławieństwo nigdy nas nie opuszcza.
Z Panem Bogiem!
O. Ludwik Zapała SJ