Jesteś tutaj

List z Chikuni

Andrzej Leśniara SJ
08.12.2013

W niedzielę, jak zwykle, wyruszyliśmy do na­szych stacji misyjnych. Używamy jednego samocho­du i wybieramy wsie położone wzdłuż tej samej tra­sy. „Zrzucamy” księży po drodze, a ostatni jedzie do końcowej stacji. Potem zabieramy się razem i dzięki temu oszczędzamy paliwo, które jest tu bardzo drogie.

Tym razem ja jechałem do ostatniej stacji misyj­nej. Kayola jest oddalona od Chikuni o 45 km. Do­tarcie na miejsce zajęło mi 2 godziny bez kilku minut. W piątek i sobotę padało i narobiło nowych kolein. Rzeka znów zmieniła swoje koryto według własnych upodobań, więc miałem problem ze znalezieniem brodu.

Jak zwykle po drodze nazbierałem „autostopowi­czów”, bo słyszeli ogłoszenie w radiu, że będzie Msza św., więc czekali koło drogi. Pod koniec musiałem odmawiać, bo samochód był pełny, a ochotników do podróży co niemiara. Tu uważa się, że samochód ma nieograniczoną pojemność. Żadne tłumaczenia, że jest przeciążony, nie skutkują. Mówią potem: „Ksiądz nie chciał nas wziąć!”.

Na miejscu już wszyscy czekają. To jedna z nie­wielu stacji, gdzie ludzie są na czas. Kiedy się spóź­niam, zaczynają sami i zdarzyło mi się czasem doje­chać tam w środku czytań, a raz nawet po Ewangelii. Siadam więc szybko na zewnątrz kaplicy i zaczynam spowiadać. Ponieważ zawsze rozkładam się na tym sa­mym miejscu, w pobliżu drzewa, zauważyłem na nim piękne kwiaty, takie same jak ponad miesiąc temu. To dziwne, że się nie zmieniły w owoc albo że nie zwię­dły. Kwiaty jednak są wysoko, a nie wypada się księ­dzu, i to w albie, wspinać. Pytam więc jednego, co to za drzewo, że kwitnie ciągle tak samo. Okazuje się, że drzewo uschło, więc mieszkańcy powiesili na nim sztuczne kwiaty (Made in China)!

W przyrodzie wszystko, co żyje, zmienia się. A jak się nie zmienia, to pewno jest martwe. Tu czas mija szybko. Średnia długość życia w społeczeństwie za­mbijskim to niecałe 40 lat. Przeważają ludzie mło­dzi. Potrzebują edukacji, możliwości i aż się rwą, by je uzyskać. Starsi muszą adaptować się do nowej sy­tuacji i też potrzebują pomocy, wsparcia, kiedy trosz­czą się o sieroty i chorych na AIDS lub sami stają się niesprawni.

Rozmawiam z jedną kobietą, której pozostało kil­koro wnuczków. Miała jedenaścioro dzieci, żyje tylko jedno. Płacze każdego wieczoru, bo nie rozumie, „dla­czego Bóg ich zabrał”. Musi sama wyżywić wnuczki, posłać do szkoły...

Jedno z dzieci z naszej szkoły radiowej, sierota przygarnięta przez pewną rodzinę, żali się, że nie bę­dzie mogło ukończyć nauki, bo wysyłają je w inne miejsce, gdzie nie ma szkoły. Obecni opiekunowie mają za dużo dzieci, by wszystkimi się zająć.

Chłopak, który był instruktorem (mentorem) w szkole radiowej, a ma ogromny talent muzyczny, chce ukończyć college. Nawet dostał się, ale czesne jest tak duże, że nie może nawet marzyć, by je uiścić. Drugi chłopak, który był u nas na praktyce, dostał się na uniwersytet, ale jak zdobędzie K 5 400 000 (ponad 1000 dolarów) na opłaty?

Słucham podobnych historii prawie codziennie i myślę, że gdyby to życie było jak ten chiński plasti­kowy kwiat, nie byłoby tych problemów. No, ale nie byłoby też i życia!

Dzięki Waszej szczodrości możemy prowadzić ra­diową szkołę, pomagać sierotom, wspierać chorych na AIDS i tych, którzy im pomagają. Ostatnio mamy pro­blemy z utrzymaniem radia. Mamy nadzieję, że znaj­dą się znowu dobrzy ludzie, którzy pomogą nam „dać życie radiu”, a dzięki temu wielu ludziom w parafii.

Dziękuję za wszelką Waszą pomoc, bo jesteście tymi, którzy czynią życie tutaj lepszym.

Zambia, Chikuni, 8 lutego 2012